Święta skarpeta

Na Facebooku pojawiły się memy, wedle których skarpeta Jana Pawła II uznana została za… relikwię (trzeciego stopnia, czyli przedmiot, którego kanonizowana osoba dotykała) i ma na to odpowiednie kościelne certyfikaty. Czy to prawda, czy ktoś sobie po prostu jaja robi, nie wiem… acz wygląda mi to na rzecz prawdopodobną.

Kult relikwii – więcej wspólnego mający z totemizmem niż z chrześcijaństwem – w katolicyzmie obecny był od dawna, a w średniowieczu rozwinął się na całego, rzecz jasna gwoli nabicia kiesy kleru tudzież kościelnych skarbców. Relikwie nie tylko czczono podczas nabożeństw, który to zwyczaj przetrwał do dziś, ale też handlowano nimi. Przeważnie oczywiście opychano, za grube jak na tamte czasy pieniądze, podrobioną tandetę. Klient, coby uzyskać, jak mu wciskano, odpuszczenie grzechów, mógł sobie kupić przykładowo szczebel z drabiny, która się śniła Jakubowi, kopytko osiołka, na którym rodzina Jezusa jakoby zwiała z Betlejem do Egiptu, gwoździe z krzyża, do jakiego przybito Jezusa (na świecie jest ich obecnie kilkaset, jeśli się nie mylę), korony cierniowe (też ich niemało) i inne podobne bzdety, stanowiące, dodajmy, formę łamania drugiego przykazania Dekalogu – tego biblijnego, nie katolickiego, z którego właśnie drugie przykazanie wywalono, a dziesiąte rozbito na dwa oddzielne. Od średniowiecza niewiele się w tej materii zmieniło, gdyż taki, dajmy na to, opasły don Stanisław Dziwisz opylał krople krwi Jana Pawła II (co on ją, szlauchem spuszczał?!), licząc sobie za nie naprawdę słono i oczywiście reklamując ich jakoby cudowne działanie.

A w wielu katolickich (i nie tylko, bo dopiero protestantyzm sprzeciwił się kultowi relikwii, handlowi odpustami oraz im podobnym praktykom) świątyniach podziwiać można, czasem też dotknąć lub pocałować, szczątki ciał osób uznanych za święte – rzekomy napletek Chrystusa też w którymś kościele jest, choć wątpię, by pochodził akurat od galilejskiego rewolucjonisty – należące do nich rzeczy czy też przedmioty, jakie przyczyniły się do ich zgonu. Większość z nich to oczywiście fałszywki.

Samo dzielenie trupa i rozsyłanie jego fragmentów po kościołach, aby umieścić je w relikwiarzach, te zaś podawać wiernym do ucałowania (przy którym wrzuca się pieniążki na tacę), jest dość obrzydliwe, no, ale stanowi integralny element katolicyzmu. Jednakże związana z tym komercja jest równie, a może jeszcze bardziej obrzydliwa.

Od średniowiecza nie zmieniło się bowiem i to, że za całym tym kultem relikwii – czy raczej, w większości przypadków, niby-relikwii – stoi wielka kasa. Wystarczy wmówić ludziom, iż dany przedmiot stanowił ongiś część kanonizowanej osoby, albo do niej należał, i już można czerpać zysk. Obrzydliwe w tym jest oczywiście wykorzystywanie nie tylko ludzkiej naiwności, lecz często wiary i tradycji, w jakiej ludzie wyrośli. Czysty kapitalizm, w którym wiara/religia staje się środkiem produkcji, czyli źródłem zysków.

Forsa płynąca z kultu relikwii stanowi jedynie ułamek tej, jaką daje kult świętych i błogosławionych. Jan Paweł II jest tu idealnym wręcz przykładem. Ileż to na nim – jeszcze za jego życia, czyli na długo przed beatyfikacją oraz kanonizacją – zarobiły sobie nie tylko kościelne, ale i świeckie ośrodki biznesowe. Wydawcy jak świat długi i szeroki trzepali kasiorę na jego encyklikach, innych dziełach literackich tudzież książkach poświęconych papieskiej osobie. To samo z obrazkami, plakatami, ubraniami, kremówkami (niesmaczne są, swoją drogą) i tym podobnymi fantami, na których kościelni i świeccy kapitaliści długo zbijali fortuny. Po zgonie Jana Pawła II, jak wspomniałem wyżej, Dziwisz z miejsca zajął się jakże intratnym handlem elementami jego organizmu, prawdziwymi lub fałszywymi. Teraz, kiedy na jaw wychodzi, że święty papież wcale taki święty nie był, zyski zapewne spadną… nieco. Bo wciąż znajdą się osoby gotowe płacić za podobizny relikwii-skarpety.

Wiem, Ameryki w tej notce nie odkrywam. Niemniej, chyba zawsze warto przypomnieć, iż Kościół katolicki jest organizacją – ściślej rzecz ujmując, korporacją – stricte biznesową, działalność której nie jest nastawiona na prowadzenie wiernych do Boga czy do zbawienia, lecz na maksymalizację jak najbardziej ziemskiego, materialnego zysku. I tak jak wielu świeckich kapitalistów trzepie kasę na wciskaniu klientom trefnych towarów po zawyżonych nieraz cenach (często wiąże się to z jawnymi oszustwami), tak i ci duchowni zarabiają na ludzkiej religijności, w tym na czczeniu świętych; zasada jest dokładnie ta sama.

I tak, święty Mikołaj (postać mityczna), „święty” Stanisław ze Szczepanowa (zdrajca Polski, który… też mógł stanowić li tylko propagandowy wymysł), „święty” Jan Paweł II, nie wspominając o Maryi, Józefie i Jezusie z Nazaretu, stają się towarami, narzędziami do napełniania księżych oraz biskupich portfeli i kont. Co ułatwia fakt, iż katolikom od dzieciństwa wbija się do głów kult świętych i relikwii. No to potem łatwiej wyłudzić od nich pieniądze.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor