Polak w gracie

Kiedy rozejrzymy się wokół, ujrzymy mnóstwo samochodów. Korki w dużych, a często i średnich miastach to codzienność, zaś nawet w małych miasteczkach często trudno o wolne miejsce na parkingu. Cóż, nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę, że komunikacja publiczna – zwłaszcza w rejonach wiejskich oraz tych, co najmocniej ucierpiały na skutek transformacji gospodarczej – mocno szwankuje. Skoro aż około 20 proc. z nas jest od niej całkowicie lub prawie całkowicie odcięte, posiadanie własnych czterech kółek staje się wręcz koniecznością, jeśli musimy dojechać do pracy. Toteż samochodów przybywa z roku na rok.

Gdy jednak przypatrzymy się im bliżej, okaże się, że w większości są to stare, a często wręcz bardzo stare pojazdy. Średnia wieku samochodu osobowego użytkowanego na polskich drogach to kilkanaście lat (w żadnym razie nie rzucam tu kamieniem, bo mój też zbliża się do pełnoletniości). Nowe fury kupują lub biorą w leasing głównie firmy; odbiorcy indywidualni najczęściej muszą zadowolić się używanymi – na inne ich po prostu nie stać, zwłaszcza, że na skutek wprowadzenia (słusznych skądinąd) norm europejskich dotyczących czystości spalin oraz systemu bezpieczeństwa, ceny nowych samochodów poszły ostatnio bardzo mocno w górę. Co gorsza, ich dostępność jest ograniczona, gdyż motoryzację dotknął (wspomniany już przeze mnie na tych łamach) kryzys półprzewodnikowy, zmuszający liczne koncerny do ograniczenia produkcji. Mniejsza dostępność nówek sztuk automatycznie (dzikie prawa kapitalizmu, moi drodzy) doprowadziła do wywindowania cen również fur używanych, bo z konieczności wzrósł na nie popyt, co wygenerowało spekulacje cenowe.

Ponadto jesteśmy – za co podziękowania należą się Leszowi Balcerowiczowi i jego następcom – społeczeństwem ubogim, zatem liczni spośród nas, jeśli muszą już nabyć cztery kółka, chcą to uczynić możliwie najtaniej. Efekt jest taki, że obywatele kupują coraz starsze pojazdy, często-gęsto sprowadzane z zagranicy, czyli głównie zachodnich państw Unii Europejskiej.

Według IBRM SAMAR, w sierpniu 2021 roku padł nowy rekord średniej wieku sprowadzanych z Zachodu nad Wisłę aut – wyniósł on 12,13 roku. Co ciekawe, a przede wszystkim niepokojące, tak starych pojazdów nie sprowadzaliśmy od… 21 (tak, DWUDZIESTU JEDEN!!!) lat. A przypomnę, że największy zalew bryk ściągniętych zza Odry i Nysy następował przez kilka pierwszych lat po naszym wejściu do UE.

Musi to budzić zaniepokojenie. Wiek robi swoje, nie ma rzeczy niezniszczalnych, toteż stare samochody częstokroć trzymają się w całości tylko na słowo honoru, liczne spośród tych sprowadzonych wozów to „składaki”, czyli pojazdy pospawane z kilku innych (śmiertelnie niebezpieczne, bo w każdej chwili mogą nieoczekiwanie same skręcić na prostej drodze), inne przeszły poważne wypadki, itd. Nie wspominam już o tym, że im wiek wyższy, tym wyższy stopień zatruwania powietrza. Owszem, pośród kilkunastoletnich, a nawet liczących sobie ponad dwadzieścia i więcej lat samochodów zdarzają się perełki w dobrym, niekiedy wręcz bardzo dobrym stanie technicznym, ale nie czarujmy się – to wyjątki, najczęściej posiadane i użytkowane przez miłośników klasycznej motoryzacji lub konkretnych marek/modeli. Z reguły samochód po przekroczeniu pewnego wieku przeistacza się w gruchota. Zwłaszcza taki, co był intensywnie eksploatowany na niemieckich autostradach (a że te są bezpłatne i nie obowiązują na nich limity prędkości, nasi zachodni sąsiedzi jeżdżą nimi do pracy, pokonując za kierownicą naprawdę spore dystansy dzienne) i został sprzedany, bo cena serwisowania przekroczyła jego wartość rynkową.

Dlaczego zatem kupujemy i jeździmy takimi złomami? Nie dlatego, że chcemy (są oczywiście fani motoryzacyjnych klasyków, ale ci inwestują w swoje samochody pokaźne kwoty i utrzymują je w nienagannym stanie, często traktując je jako inwestycję, albowiem ich wartość rynkowa rośnie), ale z tej jakże prostej przyczyny, iż musimy. Jako się rzekło, komunikacja publiczna nie wszędzie dociera, nadto jej jakość w wielu miejscach daleka jest od ideału, a i są zawody, których bez prawa jazdy oraz samochodu (firmy nie zawsze oferują służbowy, trzeba zatem mieć swój) wykonywać się nie da, i bynajmniej nie zaliczają się do nich tylko te związane z przewozem osób i przedmiotów. Skoro zaś na nowe pojazdy nas nie stać, dostępny jest dla nas jedynie rynek wtórny. Do poruszania się gratami zmuszają nas więc wygenerowane przez nadwiślański kapitalizm okoliczności: konieczność posiadania samochodu oraz niskie zarobki.

Kiedy zatem widzimy wokół siebie tysiące aut, winniśmy sobie uzmysłowić, że to, iż na polskich drogach jest ich tak wiele, bynajmniej nie wynika z zamożności naszego społeczeństwa. Przeciwnie, jeśli spojrzymy na wiek większości z nich, dojdziemy do wniosku, że jest to efekt biedy oraz złej polityki społecznej państwa i samorządu, niepotrafiącej zapewnić nam komunikacji publicznej o wystarczającym zasięgu i godziwej jakości.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor