Dobre złe lektury

Rok szkolny się zaczyna, w polityce dominują same ponure tematy (a to uchodźcy i stan wyjątkowy, a to konflikt na Lewicy między panami Rozenkiem i Czarzastym, a to pan Grodzki deklaruje chęć likwidacji szpitali, a to Balcerowicz opowiada młodzieży, iż nierówności społeczne „nie są problemem”, katastrofa natomiast klimatyczna to fikcja…), toteż może lepiej znów poświęcić notkę czemuś przyjemnemu. Pociągnijmy zatem wczorajszy wątek lektur szkolnych.

W ostatnim swoim tekście wymieniłem sześć powieści, jakie z obowiązku musiałem przeczytać, a które uważałem za szkolne koszmarki, bo nie przypadły mi do gustu, z różnych przyczyn zresztą. Dziś napiszę o książkach, jakie mnie osobiście bardzo się podobały, ale nie uważam, by nadawały się na lektury szkolne, zwłaszcza obowiązkowe:

1) Henryk Sienkiewicz Quo vadis? – wbrew pozorom, Henio nie otrzymał Nagrody Nobla za to konkretne dzieło, lecz za całokształt twórczości. I nie jest to jego najwybitniejsze osiągnięcie. Generalnie, scena z turem (jakkolwiek kompletnie nierealistyczna, bo żaden człowiek, choćby najsilniejszy, nie dałby rady skręcić karku tego zwierzęcia, prawie dwukrotnie większego od żubra, a Ligia nie przeżyłaby przywiązania do jego rogów) jest jednym z najlepszych kawałków w literaturze światowej, klimat jest fajny, postać Petroniusza to majstersztyk… Ale dla współczesnych dzieci z podstawówek Quo vadis? jest powieścią po prostu zbyt trudną i nudną. Sporo łaciny, wątek miłosny opracowany wedle kanonów z przełomu XIX i XX wieku, czyli na dzień dzisiejszy schematyczny i nudny, czarno-biały obraz świata (dobrzy chrześcijanie, zły Neron i jego poplecznicy)… To wszystko sprawia, iż książka przypadnie do gusty koneserom klasyki, a nie nastolatkom. Zwłaszcza, że Sienkiewicz, pisząc ją, nie myślał o czytelniku dziecięcym.

2) Bolesław Prus Lalka – tak, wiem, dzieło to uznawane jest za najlepszą polską powieść w dziejach (acz Księgi Jakubowe Olgi Tokarczuk chyba jednak Lalkę przebiły…). Niemniej jednak znów mamy tu pozycję dla koneserów, dla większości bowiem nastolatków powieść ta będzie raczej nudnawa. Zwłaszcza dla osób, które z powodu swoich zainteresowań niewielką mają wiedzę o klasach i ich konfliktach z drugiej połowy XIX wieku.

3) Władysław Stanisław Reymont Chłopi – bynajmniej nie jest to najlepsza książka tego autora (zdecydowanie wyżej – mimo jej dość prymitywnego antysemityzmu – cenię Ziemię obiecaną, którą z kolei przebija Wampir), nadto osoby niezainteresowane opisami XIX-wiecznej polskiej wsi i ówczesnych relacji społecznych, nie znajdą na jej kartach nic ciekawego.

4) Maria Konopnicka O krasnoludkach i sierotce Marysi – osobiście dobrze wspominam tę lekturę, ale pamiętam, że niektórzy moi koledzy narzekali – nie bez racji! – że archaiczny język utrudniał im czytanie. Z tego powodu powieść ta może dziś współczesnym dzieciom wydawać zbyt trudna. A szkoda, bo uczy wrażliwości społecznej, co stanowi wielką jej zaletę. No i warto przy okazji promować autorkę, bodaj najsłynniejszą lesbijkę wśród polskich pisarek.

No i nie wyobrażam sobie, jak moja niekumata, niepotrafiąca czytać ze zrozumieniem polonistka miałaby omówić takie na przykład Solaris Stanisława Lema, gdyby powieść tę wprowadzono do kanonu dzieł dla młodej generacji obowiązkowych...

A tak w ogóle, to zawsze będę powtarzał, iż byłem, jestem i będę zwolennikiem zwiększania wpływu samych zainteresowanych, czyli dzieci i młodzieży, na listę lektur szkolnych.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor