Koszmarki

Smutny dziś dzień, albowiem zaczyna się nowy rok szkolny.

Tym razem nad dziećmi i młodzieżą zawisły dwa mroczne widma (nawiązanie do tytułu filmu z serii Star Wars, nie do Manifestu Komunistycznego): kolejna fala pandemii COVID-19 (oznaczająca ewentualny powrót do nauki zdalnej, a zarazem nowe niejasności odnośnie egzaminów, ocen, rekrutacji na dalsze etapy kształcenia, itd.) oraz zepsuty jeszcze bardziej niźli wprzódy program nauczania, opracowany na zlecenie Czarnka, przepełniony jaskiniowym wręcz wstecznictwem (osławione „cnoty niewieście’, coby daleko nie szukać), treściami nacjonalistycznymi oraz kościółkowymi. O tym, co ów neonazista zamierza uczynić z polskim systemem ciemnoty – bo edukacją nazwać się tego nie da – pisałem już kiedyś na tych łamach, toteż dziś wspomnę tylko, że nie należy spodziewać się niczego poza pogłębieniem grzechów głównych, jakie szkolnictwo (k)raju nad Wisłą popełnia od dekad, i to bez względu na ekipę rządzącą.

Jednym z nich jest zniechęcanie młodej generacji Polek i Polaków do czytania, rozumianego jako kontakt z literaturą piękną. Też wiele razy temat ów poruszałem, więc nie ma co powtarzać analizy. Przypomnę jedynie, iż dzieje się tak głównie za sprawą kiepskiej (a przez Czarnka jeszcze pogorszonej, np. poprzez naładowanie jej tekstami Karola Wojtyły – mało interesującymi dla osób niezajmujących się katolicką nauką społeczną – czy Zofii Kossak-Szczuckiej – są nie tylko konserwatywne i nacjonalistyczne, ale też po prostu trudne ze względu na archaiczny język) listy lektur, która wyrabia w uczennicach i uczniach przekonanie, że czas spędzony z książką to katorga, a nie rozrywka.

Na szczęście, nie trafiła się taka lektura, która mnie zniechęciłaby do kontaktu z literaturą piękną, ale nie ukrywam, że było kilka pozycji, jakie stanowiły dla mnie szkolny koszmar, czy raczej koszmarek. Toteż wymienię je, ot, tak z okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego:

1) Lucy Maud Montgomery Ania z Zielonego Wzgórza – zdecydowanie najgorsza powieść, jaką w życiu czytałem. Serio. Tak, wiem, że książeczka ta nasycona jest pozytywnymi emocjami, niemniej jednak na jej kartach znalazłem głównie nudę i nieciekawą fabułę, podszytą grubą warstwą konserwatyzmu (na szczęście nie betonowego);

2) Eliza Orzeszkowa Nad Niemnem – nie odmawiam tej powieści miejsca w kanonie polskiej literatury pięknej, niemniej jednak uważam, iż słusznie nazywana jest koszmarem licealistów. Fabuła dotyczy kwestii dawno już nieaktualnych, nadto opisy przyrody, acz piękne, są nazbyt rozwlekłe i po prostu nudne;

3) Kwiatki św. Franciszka – nudne to i naiwne. Może i przed wiekami książka ta miała wartość dydaktyczną, obecnie jednak czyta się ją niczym źle napisaną bajkę, nie wiadomo – dla dzieci, zali dla dorosłych. Jeśli chodzi o literaturę średniowieczną, to o wiele lepszą lekturą jest Bogurodzica (krótka przynajmniej) albo jakiś epos rycerski.

4) Witold Gombrowicz Ferdydurke – nie zrozumcie mnie źle: odmówić wybitności autorowi zdecydowanie nie mogę, absolutnie nie zamierzam też nikogo zniechęcać do czytania jego dzieł, tej zaś konkretnej powieści w żadnym razie nie usuwałbym z listy lektur. Ferdydurke była jednak dla mnie szkolnym koszmarkiem, ponieważ nie przypadł mi do gustu styl, w jakim została napisana. Acz scena z lekcji polskiego genialna i, niestety, zawsze aktualna. Generalnie, jest do ważne dzieło literackie, ale powinno się je czytać dla siebie, a nie z obowiązku, połączonego z interpretacją „pod klucz”;

5) Johann Wolfgang von Goethe Cierpienia młodego Wertera – jasne, wiem, że jest to jedno z kluczowych dzieł epoki romantyzmu. Kiedy jednak czytałem tę powieść, fabuła kojarzyła mi się z tanią telenowelą; innymi słowy, dzieło nie wytrzymało próby czasu. Poza tym, za dobry powód do samobójstwa uważam kwestie bytowe lub ciężką chorobę powodującą niemożliwy do wytrzymania ból, a nie zawód miłosny.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor