Wypaleni na wiór

Obchodzimy dziś Dzień Walki z Wypaleniem Zawodowym. Czyli z czymś, co może dotknąć większość z nas.

Syndrom ów to zespół objawów powstających w wyniku przeciążenia emocjonalnego i psychicznego, wynikających ze stresu występującego w miejscu pracy. Dotknięta nim osoba czuje się przemęczona, nie ma sił na wykonywanie (w każdym razie porządne i rzetelne) swoich obowiązków zawodowych, nie odczuwa radości z ich wypełniania, może popaść w depresję. Na tę przypadłość szczególnie narażone są osoby pracujące w branżach wymagających częstych, intensywnych kontaktów z innymi ludźmi, np. klientami, pacjentami, petentami, itd. Ale tak naprawdę wypaleniu ulec może każdy pracownik. I wówczas nieodmiennie zagraża – nie tyle on sam, ile ta właśnie przypadłość – efektywności działania całej organizacji, np. firmy.

Kiedyś czytałem – co mnie przeraziło – że w Polsce syndrom wypalenia diagnozuje się coraz częściej u… dzieci i młodzieży szkolnej. W sumie, nic w tym dziwnego, skoro nieletni też są w coraz większym stopniu przeciążeni obowiązkami. Z jednej strony, jest to ponury efekt wad systemu edukacyjnego – zwłaszcza oczywiście zbyt dużej liczby lekcji w szkołach oraz przeładowanych zadań domowych; obie te patologie, wraz z wieloma innymi, wzmogły się po deformie Zalewskiej – z drugiej natomiast, w niektórzy przynajmniej wypadkach, również rodziców. Ci ostatni, bywa, wykorzystują dzieci do zaspokajania WŁASNYCH ambicji, co najczęściej polega na zapisywaniu ich na wszelkie dostępne kursy, zajęcia dodatkowe, itd., przy czym zainteresowania, umiejętności oraz przyjemność dzieciaków odgrywają przy ich doborze rolę drugorzędną… o ile jakąkolwiek. Skutkiem jest oczywiście to, że młode osoby nie mają praktycznie czasu dla siebie, tzn. na rozwój AUTENTYCZNYCH swoich zainteresowań ani na odpoczynek, są więc przemęczone, zestresowane i, no właśnie, wypalone.

Wracając jednak do dorosłych i wypalenia zawodowego, to pojawić się ono może w każdym systemie ekonomicznym. Ryzyko nabawiania się owego syndromu zależy w znacznej mierze od cech danej osoby, czyli jej odporności psychicznej, wytrzymałości fizycznej, zdrowia, itd. Ale nie oszukujmy się, kapitalizm, szczególnie we współczesnej, coraz to bardziej zdegenerowanej formie, patologicznemu temu zjawisku wybitnie sprzyja.

Jak wiemy, system ów oparty jest na wykazywanym przez prywatnych właścicieli środków produkcji (kapitalistów) dążeniu do maksymalizacji zysków, generowanych przez pracowników (robotników, proletariuszy) zatrudnionych przy tejże produkcji dóbr oraz usług. Im dłużej i taniej oni zasuwają, tym więcej kasy dostaje się w ręce kapitalisty. Stąd biorą się patologie typu „elastyczne” formy zatrudnienia, służące temu, by proletariat pracował bez limitu czasowego, odbieranie ludziom prawa do odpoczynku (uzasadnione propagandowo; ileż to razy różne media głoszą, jakoby czas wolny od pracy był zbędny, a wręcz szkodliwy), redukcja liczby osób zatrudnionych do niezbędnego minimum (kapitalistom bardziej opłaca się zatrudniać mniejszy, lecz dłużej pracujący personel), dokładanie dodatkowych obowiązków (najczęściej bez podnoszenia wynagrodzenia), itd.

Konsekwencję, jak łatwo się domyślić, nader często sanowi przepracowanie i przemęczenie, czyli bramy wiodące na prostą drogę ku wypaleniu. Coraz trudniej czerpać radość i satysfakcję z wykonywania obowiązków zawodowych (zwłaszcza, jeśli wymagają one zaangażowania emocjonalnego, a tak się rzeczy mają chociażby we wszystkich zawodach polegających na osobistym kontakcie z klientami czy petentami), zmieniają się one w narastający ciężar, nawet drobne czynności zdają się bolesne, stres narasta… Wreszcie, na samą myśl o pójściu do pracy przewraca się człowiekowi w żołądku. Takie wypalenie, jako się rzekło, prowadzić może do depresji, będącej schorzeniem jakże często śmiertelnym. No i nadmierny stres plus przemęczenie nad wyraz negatywnie oddziałują na nasz układ nerwowy, krwionośny, itd.; nerwice, zawały czy wylewy nie biorą się przecież znikąd.

Mówiąc krótko, na skutek wypalenia zawodowego nie tylko pracujemy gorzej, ale też doprowadzamy się do przedwczesnego zgonu.

Czy jest jakiś sposób, by zmniejszyć zagrożenie tymże syndromem? Oczywiście, i to systemowy. Specjaliści – ekonomiści, socjologowie, itd. – debatują o nim od lat, a niektóre państwa, jak choćby Hiszpania, zaczęły go wdrażać. Chodzi rzecz jasna o skrócenie czasu pracy lub przynajmniej takie jego przeorganizowanie, by pracownicy mieli więcej wolnych godzin na tydzień/miesiąc. Nie tylko zmniejszy to ryzyko wystąpienia u nich wypalenia zawodowego, ale też, dzięki temu, że lepiej wypoczną, będą po prostu wydajniej pracowali. Zarazem pojawi się konieczność zatrudnienia większej liczby osób, co z kolei pozytywnie wpłynie na skuteczność walki z bezrobociem. Toteż skrócenie czasu pracy – przy zachowaniu lub zwiększeniu wynagrodzeń – podniesie poziom ogólnospołecznego dobrobytu. I poprawi naszą kondycję psychiczną. Aby rozwiązanie to było skuteczne, musi iść w parze z likwidacją patologicznych form zatrudnienia, takich jak umowy śmieciowe czy WYMUSZONE zakładanie jednoosobowych firm.

W Polsce ustawowego skrócenia czasu pracy domaga się partia Razem. Jak łatwo się domyślić, cała prawica jest przeciwko…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor