Za darmo rób

Trwa, od pewnego już czasu, protest ratowników medycznych, polegający na tym, że masowo składają oni wypowiedzenia z pracy. Powodem są rzecz jasna kwestie finansowe – ludzie ci nie otrzymali obiecanych przez nie-rząd podwyżek, a zaznaczyć trzeba, że to właśnie ONI trwali (i nadal trwają, bo pandemia się wszak nie skończyła) na pierwszym froncie walki z COVID-19, oni właśnie byli najbardziej narażeni na zakażenie koronawirusem.

Cóż, nie dziwię się ich wkurzeniu, a protest popieram. Wprawdzie zarobki ratowników medycznych mogą się wydawać, jak na polskie warunki przynajmniej, całkiem wysokie, niemniej jednak praca to ciężka, wyczerpująca fizycznie i psychicznie, bardzo odpowiedzialna, a do tego wiążąca się ze sporym ryzykiem, bynajmniej nie tylko w okresie pandemicznym. Forma zatrudnienia – nader często śmieciowa. No i potrzebne do wykonywania tego zawodu kursy, sprzęt, itd. kosztują…

Tak w ogóle, to w Polsce panuje, przynajmniej od przełomu lat 80. i 90. ubiegłego stulecia, czyli restauracji nieludzkiego systemu kapitalistycznego w dzikim, neoliberalnym wydaniu, przekonanie, że człowiek może, a wręcz powinien pracować za darmo lub przynajmniej możliwie najtaniej. Dotyczy to zarówno sektora publicznego (np. służby zdrowia właśnie), jak i prywatnego. Przypomnijcie sobie, ileż to razy w mediach powtarzano, iż jeśli płace wzrosną, gospodarka na tym straci (a że będzie wręcz przeciwnie, to już inna sprawa).

Nic to, że inflacja szaleje, rachunki praktycznie za wszystko idą w górę (elektryczność dla odbiorców indywidualnych może od przyszłego roku zdrożeć aż o 40 proc.!!!), złożenie głupiego wniosku w urzędzie czy sądzie wiąże się z – nierzadko wysokimi – opłatami… To wszystko jest nieistotne wobec patologicznego założenia, że praca, stanowiąca wszak główne źródło utrzymania człowieka, ma być w (k)raju nad Wisłą jak najtańsza. Na nic cię, droga obywatelko, drogi obywatelu nie stać, mimo iż zasuwasz po dziesięć albo i więcej godzin dziennie, weekendy wliczając, niszcząc sobie zdrowie, wybywając się życia prywatnego i psując relacje z najbliższymi? To widocznie pracujesz zbyt krótko, a odpoczywasz zbyt długo – wciskają nam propagandyści kapitalizmu. Jak będziesz wcześniej wstawał(a) – najlepiej w ogóle zrezygnować ze snu tudzież odpoczynku – i dłużej zapierniczał(a), to na pewno się dorobisz – głosi propaganda. Owszem: zawału, wylewu, raka (jego rozwojowi sprzyja chronicznie niewyspanie), schorzeń układu kostnego, depresji, psychozy, itd. Pieniądze zaś wygenerowane przez twoją pracę zgarnie kapitalista.

Jak doskonale wiemy, zyski właścicieli środków produkcji pochodzą z pracy zatrudnionych przy tejże produkcji osób. Im ona tańsza, w stosunku do ceny tworzonego dobra lub usługi, tym wyższa wartość dodatkowa, czyli właśnie zysk kapitalisty; proces jego pobierania (czyli okradania pracownika, ni mniej, ni więcej) nazywa się wyzyskiem. Jego skala jest szczególnie patologiczna w pastwach, gdzie kapitalizm przybrał swoją najdzikszą formę, neoliberalną właśnie, opartą o zasadę państwa minimum – taką, w której prawie nie ma interwencjonizmu państwowego w gospodarce, prawo natomiast pracy jest słabe lub wręcz fikcyjne.

Polska zalicza się do takich właśnie krajów od czasu wdrożenia zbrodniczego planu Balcerowicza. Dlatego króluje śmieciowe zatrudnienie, płace są znacznie niższe niż na zachodzie Europy (mimo iż pracujemy znacznie dłużej niż Niemcy, Francuzi czy Anglicy), ośmiogodzinny dzień pracy zaliczany jest do zjawisk historycznych, a osoba chcąca po prostu zarobić na życie nazywana jest „roszczeniową”. Stąd zjawisko (coraz powszechniejsze w państwach kapitalistycznych) pracujących ubogich, czyli ludzi, którzy otrzymują za swoją harówę zbyt niskie wynagrodzenia, by mogli zaspokoić podstawowe choćby potrzeby bytowe. Stąd depresje i załamania wywołane złą sytuacją bytową. I inne zabójcze dla nas patologie.

Trudno znaleźć w Polsce sektor, gdzie nie występowałyby owe paskudne zjawiska, charakterystyczne dla barbarzyńskiego, neoliberalnego kapitalizmu. Owszem, trafiają się firmy i instytucje, szefostwo których rozumie, że jeśli praca ma być dobrze wykonana, to trzeba za nią dobrze zapłacić, ale stanowią one w (k)raju nad Wisłą wciąż jeszcze wyjątki, nie regułę. Dominują Janusze biznesu, którzy chcą, by człowiek zasuwał na ich bogactwo, nie oczekując niczego w zamian… a już na pewno nie pieniędzy pozwalających się utrzymać.

Jako się rzekło, tak jest w sektorze prywatnym, ale też publicznym. I tak pozostanie, dopóki nie zaczniemy się przeciwko temu buntować. Z tego choćby powodu warto jest popierać protesty pracownicze, na przykład ten, który zaczęli ratownicy medyczni.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor