Głupie porady
Jak już parę ładnych razy pisałem, mam depresję, stanowiącą ponurą konsekwencję życia w warunkach nieludzkiego systemu kapitalistycznego, jaki – w kompletnie barbarzyńskim, neoliberalnym wydaniu, dodajmy – zapanował w Polsce po 1989 roku, wskutek zdrady prawicy postsolidarnościowej. Choroba rozwijała się u mnie zapewne przez lata, odkąd zacząłem na własnej skórze odczuwać patologie rodzimego rynku pracy, ale długo tego nie zauważałem, gdyż depresja nie boli. Aż polityka proinflacyjna solidaruchów z Bezprawia i Niesprawiedliwości doprowadziła mnie do próby samobójczej, którą przeżyłem ze względu na wysoką krzepliwość krwi (swoją drogą, ciepła woda w kranie, tak swego czasu zachwalana przez pana Tuska jako ekwiwalent polityki społecznej, nie pomogła mi się wykrwawić).
Wyjątku nie stanowię, ponieważ w zeszłym roku około 4 mln osób w Polsce cierpiało na depresję (chodzi o przypadki zdiagnozowane!) i zaburzenia depresyjne; w tym będzie ich zapewne o wiele więcej. W skali świata stanowi ona jedną z najczęstszych przyczyn zgonów. Powody nabawiania się tegoż schorzenia mogą są ogromnie zróżnicowane; u mnie były systemowe, u kogoś innego może to być, przykładowo, jakieś wydarzenie z życia.
Ale tematykę tę już poruszałem, dziś więc popatrzę na to zagadnienie z innej, aczkolwiek nader ważnej strony.
Otóż, społeczna świadomość na temat depresji zdaje się w Polsce wzrastać. Dzieje się tak dzięki rozlicznym kampaniom, rozpowszechnianiu merytorycznych informacji przez media wszelakie, a i z tej, ponurej niestety przyczyny, iż coraz więcej osób z depresją styka się bezpośrednio, już to się jej na nią zapadając, już to mając wśród krewnych/powinowatych/przyjaciół/znajomych kogoś, kto ją przechodzi albo przeszedł. Niestety, ów świadomościowy przyrost wciąż nie wyeliminował pewnego, moim zdaniem poważnego, problemu.
Chyba każdy, kto ma depresję – a przynajmniej tak podejrzewa i szuka pomocy – spotyka się w swoim otoczeniu – od znajomych na portalach społecznościowych po najbliższą rodzinę – z durnymi opiniami typu: „Nie przesadzaj!”, „Przecież nic ci nie jest!”, „Wygłupiasz się!”, „Jaka depresja?!”, „Po prostu jesteś leniwy(a), nie chce ci się robić/uczyć się!”, „Nie poślę cię do psychiatryka, w naszej rodzinie by było wariatów!”, itp. Są one nad wyraz szkodliwe, bowiem wzmacniają u osoby z depresją (niesłuszne oczywiście) poczucie winy i stanowią czytelną informację, iż jej jakże ponura sytuacja jest bagatelizowana, co prowadzić może do pogorszenia stanu zdrowia, z często tragicznym finałem w postaci samobójstwa.
Równie – a nawet jeszcze bardziej – niebezpieczne są durnowate pseudo-porady, udzielane (często z autentycznej dobrej woli, o paradoksie!) przez totalnie nieświadomych powagi sytuacji znajomych (z reala i portali społecznościowych), nauczycieli, szefów, rodzinę, (fałszywych?) przyjaciół:
- idź pobiegaj/na siłkę!;
- weź się w garść! (powiedzieć tak osobie z depresją, to jakby polecić wzięcie udziału w maratonie komuś, kto ma liczne otwarte złamania obu nóg);
- zmień nastawienie! (czego – pralki, radioodbiornika?);
- więcej optymizmu!;
- popatrz na świat przez różowe okulary!;
- zakochaj się! (może i dobra rada, ale nie dla kogoś, u kogo depresję wywołał zawód miłosny, rozpad związku, śmierć drugiej połówki, itd.);
- uaktywnij się! (no, zwłaszcza w sytuacji, kiedy stan psychiki nie pozwala zmobilizować sił na zwleczenie się z łóżka);
- i tym podobne.
Tego typu głupie rady nie tylko nikomu nie pomogą, ale wręcz zaszkodzą. One również doprowadzić mogą do pogorszenia stanu zdrowia i śmierci. Dlatego, jeśli w Waszym otoczeniu jest osoba cierpiąca na depresję, NIGDY w ten sposób do niej nie mówcie, ani nie piszcie, jeżeli zależy Wam na jej życiu. Jeśli zaś sami(e) zmagacie się z tą chorobą, nie słuchajcie podobnych pseudo-porad; możecie (o ile siły Wam na to pozwolą) za to zwrócić – mniej lub bardziej kulturalnie – uwagę udzielającym je ludziom, jak bardzo źle czynią (warto uświadamiać), i że tylko Wam szkodzą.
Tak czy owak, powrotu do zdrowia życzę!
Komentarze
Prześlij komentarz