Żale pani tasiemiec

Dziś obchodzimy Światowy Dzień Godnej Pracy. Czyli tego, czego kapitaliści – w każdym razie, co głupsi – nie rozumieją, a jeżeli nawet rozumieją, to nie akceptują. Ot, taki przykład:

Niejaka Grażyna Kulczyk, kapitalistka, miliarderka, wdowa po swego czasu najzamożniejszym polskim przedstawicielu klasy pasożytniczo-wyzyskującej (a zarazem zdrajcy i złodzieju okradającym nas wszystkich, gdyż wyprowadzał gigantyczne sumy na konta w rajach podatkowych), wylała niedawno swoje żale na młode pokolenie Polek i Polaków. Jej zdaniem, przedstawicielkom i przedstawicielom owej generacji nie chce się pracować po dwadzieścia godzin na dobę – pani Kulczyk twierdzi, że sama poświęcała pracy tyle czasu w młodości swojej – tylko patrzą na zegarki, czekając końca zmiany, po czym, zamiast zostać po godzinach, idą do domu, „chociaż nie mają dzieci” (aha, czyli progenitura i konieczność nakarmienia jej od czasu do czasu to jedyny powód do zrobienia sobie przerwy w harówie, tak?!). Kapitalistka uważa, iż dzieje się tak, ponieważ młode pokolenie „nie ma pasji”, którą jakoby odznaczała się ona sama i jej rówieśnicy, za to „wszystko dostało na tacy”. Dlatego często popada w stany depresyjne (dobrze, że Kulczykowa w ogóle wie, że istnieje coś takiego).

W sumie, mamy tu standardowe żale klasy pasożytniczo-wyzyskującej, utyskującej na „roszczeniowość” ludzi, którzy chcą po prostu na chleb zarobić (tacy właśnie, zdaniem kapitalistów oraz usłużnych wobec nich neoliberalnych ekonomistów tudzież prawicowych polityków i publicystów, są najbardziej „roszczeniowi”, bo kto to widział – traktować pracę jako źródło utrzymania i oczekiwać za nią wynagrodzenia!), a przy tym mieć trochę wolnego czasu dla siebie. Jak to zwykle bywa, żale owe opierają się na bredniach.

Zacznijmy od tego zasuwania po dwadzieścia godzin na dobę. Nie kwestionuję – może Kulczykowej (prawniczce z wykształcenia i zawodu) zdarzało się w życiu tak długo pracować. Jeśli nawet, były to raczej sytuacje wyjątkowe; gdyby przez dłuższy czas tak robiła, dziś byłaby albo martwa, albo w bardzo ciężkim stanie zdrowotnym, uniemożliwiającym funkcjonowanie. Zbyt długotrwała praca – ZAWSZE przecież wiążąca się z wysiłkiem, jakkolwiek różne typy on przybiera – wyniszcza bowiem organizm i psychikę, prowadząc do licznych schorzeń, a często również śmierci. W większości państw kapitalistycznych (Polska nie jest tu wyjątkiem, zwłaszcza, że zaliczamy się do najdłużej pracujących społeczeństw świata) ludzie umierają z przepracowania. Jeżeli zatem Kulczykowa uważa, iż młodzi powinni harować po dwadzieścia godzin na dobę, to najwyraźniej idealnym w jej oczach rodzajem przedsiębiorstwa jest obóz koncentracyjny.

Jeśli wykonywanie obowiązków zawodowych faktycznie łączy się z pasją, to pracownik ma powód, by uważać się za gigantycznego szczęściarza. Zawsze lepiej się pracuje, osiągając wyższe wyniki, kiedy zajmujemy się tym, co lubimy, co nas interesuje. Ale nawet w takim przypadku czas pracy nie może być na tyle długi, aby zagrozić zdrowiu czy wręcz życiu

No, ale nie oszukujmy się – większość ludzi podejmuje takie zatrudnienie, jakie podjąć może; nie zawsze dostępne jest takie, które wiązałoby się przy okazji z realizacją życiowej pasji bądź zainteresowań. Z reguły pracę traktujemy jako element życia niezbędny do zdobycia środków utrzymania (tego, że są nam one potrzebne do podtrzymania biologicznej egzystencji, liczni kapitaliści oraz prawicowy nie kumają lub, częściej, fakt ów prosty olewają). Czyli idziemy do niej, robimy, co do nas należy, zarabiamy pieniążki (o ile łaskawi właściciele firmy je wypłacą) i wracamy do domu. Nie ma nic nienaturalnego ani zaskakującego w tym, że ludzie czekają na koniec szychty i chcą mieć czas wolny nie tylko w sytuacji, gdy doczekali się progenitury. Życie ludzkie powinno składać się również z przyjemności, rozrywek, snu i im podobnych elementów; jeśli pozostaje w całości podporządkowane zawodowi/karierze… no to mamy totalitaryzm. Najwyraźniej właśnie on marzy się Kulczykowej.

Mówiąc o tym, jakoby młodzi ludzie „mieli wszystko podane na tacy”, kapitalistka miała chyba na myśli własną córkę, która sprzedaje za jakąś niebotyczną kwotę ODZIEDZICZONY jacht. Większość osób powyżej osiemnastki, dwudziestki, trzydziestki, a nawet czterdziestki ciężko zasuwa, niejednokrotnie na śmieciówkach lub wymuszonym samozatrudnieniu, ciesząc się, jeżeli uda im się uzyskać dzięki owemu zasuwaniu środki na jedzenie, opłaty, leki, odzież, transport do miejsca pracy, a przede wszystkim – spłacanie przez całe życie kredytu hipotecznego, i to jeszcze, mimo spłat, stale rosnącego na skutek skoków kursów walut albo majstrowania przy stopach procentowych przez Glapińskiego.

Powiedzmy sobie szczerze: młodzi ludzie – o ile nie pochodzą z rodzin milionerów czy miliarderów, takich jak ród Kulczyków – sporadycznie miewają cokolwiek podane na tacy. Na wszystko ciężko harują, w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto nie mogąc dorobić się niczego poza chorobami zawodowymi.

I tak oto doszliśmy do owych stanów depresyjnych. Faktycznie są one – podobnie jak inne zaburzenia zdrowia psychicznego – coraz powszechniejsze wśród coraz młodszych osób. Kulczykowa i jej podobne burżuazyjne tasiemce nie rozumieją chyba tego, iż stany owe biorą się nie z „lenistwa”, „braku pasji” czy tego, że ktoś coś „miał podane na tacy”, tylko bardzo często z przepracowania, przemęczenia, chronicznego stresu oraz poczucia beznadziei, wywołanego chociażby sytuacją zawodową.

No, ale skąd miliarderka ma to wiedzieć, skoro jej majątek pochodzi z wysiłku wyzyskiwanych proletariuszy…?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor