Autocenzura

Odkąd ludzie zaczęli publicznie wyrażać swojego poglądy i przekonania w danej sprawie, znajdowali się tacy, co chcieli wyrażanie owo kontrolować, nie dopuszczając do upubliczniania niewygodnych dla siebie słów. Tak narodziła się cenzura, czyli kontrola publicznego przekazywania informacji i innych treści, ograniczająca (a bywa, że i całkiem znosząca) wolność wyrażania myśli i przekonań. Z reguły czynnikiem ograniczającym były władze państwowe lub religijne (w starożytności i nie tylko były one jednocześnie i takie, i takie). Kościół katolicki miał swoich biskupów-cenzorów, sprawdzających treść wydawanych książek (za posiadanie zakazanych przez hierarchów publikacji można było iść na stos, zwłaszcza, jeśli zgadzało się z zawartymi w nich treściami), istniał też Indeks Ksiąg Zakazanych, do którego trafiła chociażby powieść Hrabia Monte Christo Aleksandra Dumasa (ojca) tudzież dzieła… Adama Mickiewicza. Nie wiem, jak to dokładnie wygląda w przypadku innych Kościołów chrześcijańskich, judaizmu, islamu, buddyzmu, itd., ale chyba każda realia w taki czy inny sposób zwalcza podważające ją treści. Podobnie rzecz się miała – zaś w przypadku dyktatur dalej ma – z państwami oraz kapitałem.

Jest kilka rodzajów cenzury, na przykład takie:

1) prawna – ustawowy zakaz publikacji określonych treści, za łamanie którego grożą wyznaczone odgórnie kary, egzekwowane przez organa ścigania i sądy;

2) instytucjonalna – funkcjonuje instytucja zajmująca się kontrolą i dopuszczaniem (lub niedopuszczaniem) do rozpowszechniania publikacji, książek, filmów, dzieł sztuki, itd.; z reguły działa ona w sposób prewencyjny;

3) prewencyjna – kontrolowanie treści przed ich rozpowszechnieniem i ewentualne niedopuszczenie do niego lub wymuszenie zmian, by mogły one zostać opublikowane;

4) represyjna – wycofywanie z obiegu określonych materiałów, a także ściganie i karania publikujących je osób;

5) wewnętrzna (odredakcyjna) – działa w mediach i polega na kontrolowaniu publikacji, jakie mają ukazać się w prasie, internecie, radio, telewizji…

6) polityczna – ograniczenie wolności słowa w zakresie głoszenia poglądów politycznych, oczywiście tych krytycznych wobec władz;

7) religijna – ograniczenie wolności słowa w zakresie krytykowania określonej religii.

Co można cenzurować? Potencjalnie wszystko: media, literaturę, film, teatr, muzykę, malarstwo, rzeźbę, korespondencję…

A jak to wyglądało w Polsce? Przez długi czas ośrodkiem cenzorskim – i ogólnie rozpowszechniającym słowo pisane – był Kościół katolicki. W okresie zaborów wszelkie publikacje kontrolowały instytucje Prus, Austrii (od 1867 r. Austro-Węgier) i Rosji; ślady tego widać choćby w klasyce naszej literatury. W II Rzeczypospolitej działała cenzura represyjna; publikacja niezgodna z prawem miała być wycofana z obiegu, przestawienie zejść ze sceny, film zniknąć z kin, itd. Po II wojnie światowej wdrożono instytucjonalną cenzurę prewencyjną, przy czym skala jej ingerencji była różna w zależności od okresu (najboleśniejsza dla dziennikarzy, twórców i artystów pozostawała w dobie stalinizmu, czyli w latach 1944-56, później stopniowo łagodniała, nasilając się w stanie wojennym), zniesiona w III RP.

Generalnie przyjmuje się, że działanie w danym państwie cenzury politycznej świadczy o braku demokracji. W (k)raju nad Wisłą takowej cenzury nie ma… prawie, bo jest absurdalny artykuł Kodeksu Karnego o obrazie uczuć religijnych, który służy do represjonowania przeciwników Kościoła katolickiego, zaś nie-rząd Bezprawia i Niesprawiedliwości zamierza zaostrzyć kary za negatywne wypowiedzi o tymże związku wyznaniowym. Potencjalnie można też zostać ukaranym za rozpowszechnianie treści lewicowych albo skrajnie prawicowych (choć to już rzadziej).

Niestety, jak we wszystkich państwach kapitalistycznych, działa u nas najgorsze z możliwych ograniczenie wolności słowa, czyli autocenzura. W mediach przyjmuje ono postać cenzury redakcyjnej – ot, nie ukażą się treści godzące w interesy udziałowca danego ośrodka masowego przekazu albo reklamodawców; dlatego nie mieliśmy szans dowiedzieć się z mediów głównego nurtu o szkodliwości OFE, nie poinformują nas też one, iż suplementy diety są niebezpieczne dla naszego zdrowia, itd.

Niestety, w ostatnich latach autocenzura zatacza coraz szersze kręgi i wkracza poza media. Coraz więcej osób z wyprzedzeniem stara się określać, jakie poglądy, opinie czy informacje są „kontrowersyjne” tudzież „obraźliwe”, i nie dopuszczać do ich rozpowszechniania. Przykładowo, niedawno na jednej z polskich uczelni wykład miał wygłosić profesor Grzegorz Kołodko, najwybitniejszy obecnie polski ekonomista. Niestety, władze owego przybytku podziękowały mu, a to dlatego, że pan profesor Kołodko jest badaczem chińskiego systemu gospodarczego i rzekomo go chwali. W istocie, jako rzetelny naukowiec, dostrzega i zalety, i wady chińskiego socjalizmu, niemniej o tych pierwszych pisze otwarcie, co wystarczyło, by uznać jego poglądy za „zbyt radykalne” czy „kontrowersyjne”.

Generalnie, treści niewpisujące się w mainstream – czyli inne niż prokapitalistyczne, proamerykańskie, czy po prostu takie, co łatwo się sprzedają – mają ogromny problem z przebiciem się i dotarciem do szerszego grona odbiorców; co ciekawe, nawet w internecie, gdzie niby to panuje wolność wyrażania opinii i ogromne możliwości autokreacji, to, co mało rynkowe, niekapitalistyczne i antyamerykańskie jakże często pozostaje trudno dostrzegalne.

Autocenzura jest o wiele groźniejsza niż cenzura państwowa (i represyjna, i prewencyjna). Ta druga działa w jawnie i zawsze można ją w taki czy inny sposób ominąć, np. publikując treść w dozwolonej formie, ale tak nasyconą aluzjami, że odbiorcy wiedzą, o co chodzi (tak radzono sobie w poprzednim ustroju, a także w czasach zaborów). No, chyba, że system jest całkowicie totalitarny, bo wówczas każda ludzka myśl jest sprawdzana.

Z kolei autocenzura tworzy często barierę nie do przeniknięcia. Wykład można odwołać, nie dać pieniędzy na film, nie opublikować książki, nie zgodzić się na koncert bądź przedstawienie… Godzi to nie tylko w rozpowszechnianie informacji, poglądów tudzież opinii, ale też w ekspresję twórczą i artystyczną, niekoniecznie zresztą wówczas, gdy dane dzieła literackie, filmowe, teatralne, malarskie, rzeźbiarskie czy jakie tam jeszcze inne są „kontrowersyjne” – wystarczy, że mają charakter niszowy, i już ich osoby autorskie mogą spotkać się z odmową rozpowszechniania czy wsparcia finansowego.

Owszem, sposobem na ominięcie autocenzury jest działanie na własną rękę, tzn. otworzenie własnego medium, kręcenie własnych filmów i zamieszczanie ich w internecie, rozkręcenie własnego teatru albo klubu, wydawania książek własnym sumptem… Na to wszelako trzeba mieć pieniądze, i to naprawdę duże, nie każdy tymczasem je ma.

Dlatego też fakt istnienia autocenzury powinien nas skłaniać do refleksji, czy czasem nie mamy już totalitaryzmu…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor