Iwan i Marta

Iwan jest Rosjaninem mieszkającym w Polsce, do której przeprowadziła się jego rodzina, gdy miał trzynaście lat. W tym roku napisał maturę, oczywiście polską. Jest dysydentem. Jak sam twierdzi (na swoich wpisach w portalach społecznościowych chociażby), ma wielu przyjaciół w Ukrainie i sprzeciwia się trwającej od lutego wojnie (a raczej obecnej jej fazie, konflikt ów zbrojny zaczął się wszak w roku 2014). Ażeby zademonstrować swój sprzeciw wobec niej, wybrał się na manifestację pod rosyjską ambasadą w Warszawie. A tam…

Przemawiała Marta Lempart, liderka Strajku Kobiet. I jechała równo – oraz bardzo wulgarnie; są nagrania w internecie, warto obejrzeć – po Rosjanach. Nie, nie po carze Putinie i jego bojarach, nie po wojsku czy najemnikach z Grupy Wagnera, nie po oligarchach tudzież propagandystach, lecz po obywatelach Rosji, którzy, zdaniem pani Lempart, nic nie robią, nie protestują, nie walczą, a uciekać zaczęli, kiedy wdrożono częściową mobilizację. Liderka Strajku Kobiet miała dla nich jedynie wyzwiska, do wykrzykiwania których prowokowała (skutecznie zresztą) uczestników manifestacji. A kiedy podszedł do niej Iwan z pokojową, biało-niebieską flagą, chcąc udowodnić, że są Rosjanie, którzy protestują przeciwko wojnie, Marta Lempart wrzasnęła do niego: „Wypierdalaj!” (a co on, Kaczyński?!).

Jej zachowanie wzbudziło skrajne reakcje komentatorów; jedni – zwłaszcza ci z programowo rusofobicznych (czyli kierujących się, inspirowaną przez imperialistów amerykańskich, nienawiścią do Rosji jako takiej) mediów oraz środowisk politycznych – zachowanie Marty Lempart chwalą, albo tłumaczą, nieraz dość pokrętnie. Inni – i chodzi o ludzi potępiających Putina oraz jego imperialne dążenia! – oceniają to, jak postąpiła wobec Iwana, zdecydowanie negatywnie.

Ci drudzy mają rację. Liderka Strajku Kobiet zachowała się chamsko, iście po PiS-owsku. Zarazem na owej demonstracji zademonstrowała swoją niewiedzę.

Otóż, w Rosji demonstracje są tłumione niemal równie brutalnie, co w USA i we Francji; w ruch idą pałki, sikawki, gaz łzawiący, gumowe kule i czort wie, co jeszcze. W roku 2014, kiedy zaczęła się wojna o Donbas (na ile stanowiąca winę Putina, na ile odradzającego się w Ukrainie banderowskiego neonazizmu, a na ile imperializmu amerykańskiego, to już kwestia na inne rozważania), na ulice rosyjskich miast wyszło tysiące manifestantów domagających się pokoju. Nie tylko oberwali do aparatu represji i nadzoru, co często kończyło się poważnym uszczerbkiem zdrowotnym, ale też tracili pracę oraz wolność. Po 24 lutym bieżącego roku demonstracje antywojenne były już dużo słabsze, nie tylko z powodu wszechobecnej propagandy, ale też tego, że władze skutecznie je uniemożliwiały. Skoro za samo niesienie w ręku egzemplarza powieści Wojna i pokój Lwa Tołstoja można było mieć kłopoty z prawem… A ci, co jawnie demonstrowali, znikali z ulic oraz domów... Informacji na ten temat jest dużo, a odszukać je można łatwo; bardzo ciekawie pisze o tym chociażby Sergiej Rykow w Faktach po Mitach. Pani Lempart ewidentnie nie doczytała.

No i to ona, jako osoba walcząca z brutalną (acz, trzeba to zaznaczy, mniej niż neo-carat) klerofaszystowską dyktaturą, niecofającą się przed łamaniem praw człowieka, powinna doskonale rozumieć, jak trudny, a często wręcz niemożliwy bywa otwarty sprzeciw przeciwko zbrodniom władzy; po Marcie Lempart należałoby się spodziewać raczej wyrazów solidarności ze zwykłymi Rosjanami, którzy przecież też są ofiarami swojego świeckiego cara. A już wrzeszczenie do młodego człowieka, który otwarcie demonstruje przeciwko polityce Putina, żeby wypierdalał, było wyjątkowo niskie i wręcz obrzydliwe.

Poza tym, Iwan nie jest jedynym mieszkającym w Polsce Rosjaninem, który usiłuje pokojowo walczyć o zakończenie wojny. Pod rosyjską ambasadą w Warszawie też ryzykownie jest protestować; specjalnie zainstalowano tam próg zwalniający oraz kamerę, żeby identyfikować demonstrujących ludzi i, w odpowiedniej chwili, wyciągać wobec nich konsekwencje. A mimo to pojawiają się tam od pewnego już czasu Rosjanie, demonstrując z biało-niebieskimi flagami i ODSŁONIĘTYMI TWARZAMI.

Niestety, to nie pierwszy raz, kiedy Marta Lempart się kompromituje. Po wielkim dziele, jakim było rozkręcenie Strajku Kobiet (do której to inicjatywy miałem i mam gigantyczny szacunek) zaczęła bardzo szybko roztrwaniać swój dorobek. Sfotografowała się z Donaldem Tuskiem… i dziwnym trafem protesty kobiet i ich sojuszników zaraz osłabły. Obecnie lepi się do byłego premiera, coraz wyraźniej wskazując, że chce, by wciągnął ją na listy wyborcze, choć pan Tusk obrońcą praw kobiet nigdy nie był, nie jest i zapewne nie zostanie. Był też dość głupawy incydent, kiedy to pani Lempart posprzeczała się z panią sprzątającą w biurze PiS-u, pod którym liderka Strajku Kobiet robiła (uzasadniony) happening; niestety, nie potrafiła zrozumieć, że ktoś tam sprząta, żeby zarobić na życie. No, a ostatnio nagroda dla Donalda Tuska na Kongresie Kobiet, która liczne feministki wzburzyła (słusznie), i omawiany atak na rosyjskich antywojennych manifestantów, zwłaszcza na Iwana.

Wszystko to sprawia, że panią Lempart coraz trudniej jest traktować poważnie. Należy się zastanawiać, czy NAPRAWDĘ jest ona bojowniczką o wolność, demokrację i prawa człowieka; jeśli tak, to dlaczego odmawia innym ludziom, których z przyczyn politycznych powinna uznać za swoich sojuszników, prawa do wyrażania swojego zdania? Niestety, coraz więcej wskazuje na to, iż jest ona celebrytką, która chce się wybić i zrobić karierę polityczną. W tym celu zaprzedać może wszystkie ideały, a Strajk Kobiet podporządkować Tuskowi, co rzecz jasna oznaczało będzie koniec tej inicjatywy, nad wyraz cennej i potrzebnej.

Dlatego może lepiej by były, gdyby Marta Lempart zeszła ze sceny?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor