Wizyta u lekarza
Bezprawie
i Niesprawiedliwość radośnie podeptało jeden z fundamentów
ustroju demokratycznego, jakim są wolne wybory. I tyle w temacie.
A
teraz do meritum. Otóż, na czerwiec tego roku miałem termin wizyty
u lekarza-specjalisty. Wiem, że wtedy do niego nie pójdę (z powodu
kryzysu , w jakim służbę zdrowia trwa od lat, a który pogłębiła
nie tyle epidemia koronawirusa, ile rządowe, skrajnie durne metody
„walki” z nią); kiedy to się stanie, nie mam najbledszego
pojęcia, ale na ten rok się nie nastawiam.
Dla mnie to jeszcze nie jest jakiś poważny problem; wizyta miała być tylko kontrolna, mój stan zdrowia jest dobry, a jeśli zabraknie mi leku przepisywanego przez tegoż specjalistę, receptę bez problemu dostanę od lekarza rodzinnego.
Dla mnie to jeszcze nie jest jakiś poważny problem; wizyta miała być tylko kontrolna, mój stan zdrowia jest dobry, a jeśli zabraknie mi leku przepisywanego przez tegoż specjalistę, receptę bez problemu dostanę od lekarza rodzinnego.
Lecz
mam pewną świadomość, że u wspomnianego pana doktora leczą się
ludzie ciężko chorzy. Dla nich przełożenie wizyty nawet o
tydzień, a co tu mówić o kilku miesiącach, stanowić może
poważne zagrożenie. Dla ich życia!
Kiedy
rząd zaczynał wielce nieudolną imitację walki z epidemią
koronawirusa i przekształcał szpitale na zakaźne i jednoimienne,
wielu pacjentów po prostu stamtąd usunięto. Zabiegi (poza
ratującymi życie) odłożono, podobnie jak inne formy terapii,
fizjoterapię przywrócono dopiero niedawno. Kolejki, jeszcze przed
epidemią ogromnie długaśne, wydłużyły się znacząco. Ludzie
ciężko chorzy mogą dosłownie nie doczekać leczenia.
Zatem
więcej ofiar śmiertelnych niż COVID-19 zbierze zaklajstrowanie
służby zdrowia: zamykanie szpitali i oddziałów szpitalnych, a
raczej ich przekształcanie, przerywanie terapii innych chorób i
zabiegów, o trwającym wciąż kryzysie lekowym nie wspominając.
W
mediach pojawiają się (szybko, co prawda, wyciszane) informacje, iż
od marca – czyli od kiedy ogłoszono pojawienie się koronawirusa –
w (k)raju nad Wisłą znacząco przybyło zgonów na nowotwory, a
także na choroby układu krążenia. No tak, bo skoro pacjentom
odebrano możliwość pójścia do szpitala, jednocześnie kreując
atmosferę zagrożenia, skutkiem której wielu chorych NIE CHCE tam
iść, bojąc się zarażenia wiadomym mikrobem, to nie dziwota, że
odchodzą.
Na
przyrost zgonów na zawał czy wylew wydatnie wpłynęło też
ograniczenie możliwości przemieszczania się, zwłaszcza ten chory,
skrajnie idiotyczny zakaz spacerowania po lasach, co obowiązywał
przez kilka tygodni. Tak, lockout sam w sobie jest zabójczy,
bardziej niż sam koronawirus. I bynajmniej nie zapobiega
rozprzestrzenianiu się choroby zakaźnej.
Kolejnym
problemem jest to, że w aptekach wciąż jeszcze brakuje licznych
leków. Jasne, może nie jest to aż tak poważny kryzys, jak w
zeszłym roku, niemniej jednak na potrzebne medykamenty czekać
trzeba nieraz długo. A to w odzyskiwaniu zdrowia też nie pomaga…
I
dlatego w Polsce szybko przybywa zgonów. Ale koronawirus jest tylko
jedną z przyczyn tego jakże ponurego stanu rzeczy, i to bynajmniej
nie najważniejszą…
Komentarze
Prześlij komentarz