Portret marszałka

Kancelaria Senatu zamówiła portret marszałka tejże izby, niejakiego Karczewskiego, Stanisława swoją drogą. Jednak obraz ten trafił ponoć do piwnicy, a w każdym razie dla szerszej publiczności dostępny nie jest. Jego reprodukcje – nie wiem, na ile podobne do oryginału – krążą w internecie, możecie je zobaczyć. Cóż, marszałek prezentuje się na nich jak pół wiadomo czego zza krzaka. A tak w ogóle, to po kiego grzyba malować obrazy, których nikomu nie wolno oglądać?
Gorzej jednak, że owo niedostępne dla publiczności malowidło publiczność – czyli my, obywatele i podatnicy – musiała mimo wszystko sfinansować. Kosztowało ono bowiem, wedle dostępnych w sieci informacji, 7700 zł. W skali budżetu państwa to oczywiście jak kropla w morzu, niemniej jednak nie o kwotę tu chodzi. Otóż, portret ten jest tylko jednym z wielu przykładów fanaberii politykierów Bezprawia i Niesprawiedliwości (jak również Kukiz’15). Portretowy snobizm Stanisława Karczewskiego to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Przy ostatniej stłuczce byłej premierki, a obecnie wicepremierki, czyli Szydło Beaty, wyszło na jaw, że w „pracy” w rządzie spędza ona zaledwie trzy dni w tygodniu, po czym wraca do domu ulokowanego w okolicach Brzeszcz – Powiat Oświęcimski, Województwo Małopolskie. Mało tego, pomimo że bierze rządową – czyli finansowaną z naszych podatków! – pensję, nie ma ustalonego formalnego zakresu obowiązków, czyli trzepie kasiorę de facto za nic! Jeżeli wraca na weekend rządową limuzyną – oczywiście też zafundowaną przez nas, podatników, podobnie jak paliwo do niej – to jeszcze ją po drodze rozbije, narażając innych uczestników ruchu drogowego na utratę zdrowia lub życia a nas na kolejny drenaż z naszych portfeli, tym razem na naprawę tego złomu. Pod tym względem na tle pozostałych członków Rady Ministrów oraz Adriana, wicepremierka Szydło i tak nie wybija się ponad normę, bo skasowane rządowe fury stanowią jeden z elementów PiS-owskiej metody sprawowania władzy. Czasami jednakowoż Szydło zasuwa z Warszawy do Małopolski na weekend samolotem (podobnie jak niegdyś Donald Tusk, tyle że on miał bliżej, bo do Gdańska), co finansujemy oczywiście my.
Skoro już jesteśmy przy podróżach „kochanych” wybrańców „narodu”, to warto zauważyć, iż są posłowie (senatorowie może też, nie wiem), którzy pobierają pieniądze za wyjazdy, mimo że nie mają samochodu ani nawet prawa jazdy!
Znacznie jednak kosztowniejszymi przykładami fanaberii niezbyt oświeconych despotów są te wszystkie pomniki Lecha Kaczyńskiego, nie wspominając o kosztach pilnowania ich przez policję. Podobnie było z tymi chorymi miesięcznicami smoleńskimi (chorymi dlatego, że stanowiły one wstrętny taniec na grobach ofiar wiadomej katastrofy lotniczej i służyły wyłącznie karierze Jarosława Kaczyńskiego oraz Antoniego Macierewicza) czy też podkomisją sejmową „badającą” przyczyny tragedii z 10 kwietnia 2010 roku, która oczywiście nie wyjaśniła niczego (bo i wszystko już wiadomo, jedynie ostatnia rozmowa Lecha z Jarosławem jest utajniona), za to dzieliła się ze światem durnymi (przepraszam za nazbyt delikatne określenie) pseudo-teoriami, za co płaciliśmy rzecz jasna my, naszymi podatkami.
Sfinansowaliśmy też słynne na cały świat odgradzanie parlamentu od obywateli przy pomocy barierek i kordonów policji, bo i to kosztowało. Policja, jako się rzekło, pilnuje, również za nasze pieniądze, pomnika Lecha Kaczyńskiego, zaś w ostatnich godzinach internet obiegły zdjęcia kordonu mundurowych, jaki strzegł… siedziby Bezprawia i Niesprawiedliwości! To też kosztowało.
Bardzo drogą, a przy okazji poważnie zagrażającą bezpieczeństwu państwa, czyli NAS, fanaberią są Wojska Obrony Terytorialnej. Słabo wyszkolone (nie da się zrobić z kogoś żołnierza w dwa tygodnie), pochłaniają pieniądze, które mogłyby pójść na armię zawodową – sprzęt i szkolenia. Efekt jest taki, że mamy rozbrojone wojsko, bo Macierewicz i Płaszczak przelewają kasę z naszych podatków na bezużyteczną formację.
To tylko niektóre przykłady fanaberii politykierów z Bezprawia i Niesprawiedliwości. Ale to nie wszystko, bo szczodrze finansują oni – dobrze wiemy, z czyjego portfela – rozbuchane konsumpcyjne żądze kardynałów, biskupów oraz kapitalistycznego redemptorysty z Torunia (ten ostatni żali się zresztą, iż za mało forsy otrzymał od mafii Jarosława Kaczyńskiego, toteż zakłada własną mafię… znaczy, partię). Tu zresztą Bezprawie i Niesprawiedliwość nie wyróżnia się z tłumu, bo Kościół katolicki i powiązane z nim organizacje były szczodrze opłacane przez WSZYSTKIE rządy postsolidarnościowe; prawica musiała się wszak odwdzięczyć za transfer kasy z CIA i Naszej Sprawy, która w latach 80. przechodziła przez Bank Watykański celem wsparcia NSZZ „Solidarność”…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor