Załgana historia Pabianic
Był
rok 1933. Ponury okres II Rzeczpospolitej, kraju nędzy, konfliktów
społecznych, politycznych, etnicznych i religijnych oraz
zawiedzionych nadziei (symbolizowanych przez „szklane domy” z
pewnej wybitnej powieści). Od siedmiu lat obóz sanacyjny budował
coraz brutalniejszą dyktaturę (aczkolwiek zachowując pozory
demokracji, np. wybory parlamentarne). Panował dziki kapitalizm, ze
znaczącą domieszką pozostałości po feudalizmie. Robotnicy –
jeśli w ogóle znaleźli pracę, bo bezrobocie było ogromne, a
sanacyjne rządy, operujące w ramach wolnorynkowych paradygmatów,
nie potrafiły sobie z nim poradzić – harowali za marne pieniądze
w straszliwych warunkach (ideał rządzącej obecną Polską prawicy
postsolidarnościowej, podzielonej na PiS i PO).
W
pabianickich zakładach włókienniczych postanowiono wdrożyć,
niemożliwą do zaakceptowania przez proletariat, deformę polegającą
na wydłużeniu czasu pracy, odebraniu prawa do urlopów (z czymś
się to kojarzy?) i zmniejszeniu pensji o 15-35 proc. Robotnicy
oczywiście zastrajkowali, przerywając pracę. Rozpoczęły się
negocjacje – torpedowane, dodajmy, przez kapitalistów – między
Związkiem Pracowników Przemysłu Włókienniczego, któremu
przewodniczył poseł Polskiej Partii Socjalistycznej i robotnik
Antoni Szczerkowski, a Związkiem Przemysłowców. Fabrykanci jednak
nie zamierzali pójść na żadne ustępstwa, toteż po siedemnastu
dniach protestu zdesperowani robotnicy wyszli na ulice Pabianic.
Celem zamanifestowania swoich postulatów maszerowali, śpiewając
rewolucyjne pieśni. Drogę zastąpił im jednak oddział policji,
który otworzył ogień do robotników, zabijając pięć osób oraz
raniąc kilkadziesiąt. Ostrzelani ludzie obrzucili mundurowych
kamieniami, po czym – na wieść, że ściągane są policyjne
posiłki z Łodzi – rozeszli się.
Owa
zbrodnia sanacyjnego aparatu represji wywołała skandal. Mieszkańcy
Pabianic solidaryzowali się z robotnikami zakładów włókienniczych,
wykazywali też wrogą wobec policji postawę. Strzelanie do tłumu
potępił – na łamach prasy rządowej, dodajmy – także lokalny
proboszcz, ks. Petrzyk. A strajk ogarnął cały region łódzki.
W
roku 1959 w miejscu krwawych wydarzeń zawieszono tablicę
upamiętniającą poległych robotników. Niestety, nie oparła się
ona „dekomunizacyjnemu” szaleństwu obecnej polskiej prawicy, czy
raczej prawactwa. Jakiemuś bowiem pabianiczaninowi nie spodobała
się owa „komunistyczna” pamiątka, toteż zgłosił do Urzędu
Miasta wniosek o jej usunięcie. A władze Pabianic podeszły do
tejże durnoty przychylnie. Tablicę usunięto, argumentując, że
jednym z zamordowanych w 1933 roku robotników był Stefan Żuchowski,
działacz ówczesnej Komunistycznej Partii Polski, natomiast dwaj
inni polegli, Zygmunt Berlak i Szczepan Pusz, należeli do
Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. W tym miejscu
zaznaczyć należy, że międzywojenne partie i organizacje
komunistyczne oraz socjalistyczne bardzo aktywnie walczyły o, stale
łamane przez kapitalistów, obszarników tudzież władze państwowe,
prawa robotnicze. Za co często spotykały ich represje ze strony
sanacyjnego aparatu represji i nadzoru: więzienie, pobicia, często
śmierć.
Tak
zatem, po pomordowanych robotnikach pozostał jedynie wspólny grób
na pabianickim cmentarzu, ozdobiony krzyżami i napisem: ZGINĘLI W
WALCE O CHLEB I WOLNOŚĆ. Tylko czekać, kiedy i on zostanie
zlikwidowany.
Mamy
tu do czynienia z kolejną odsłoną „dekomunizacyjnego”
szaleństwa (niedawno IPN, czyli Instytut Fałszowania Historii,
przyczynił się do usunięcia tablicy w Dziwnowie, upamiętniającej
greckich partyzantów, a zawieszonej przez polskich Greków… już w
okresie III RP). I tak, człowieka, który domagał się (szkoda, że
skutecznie) załgania historii Pabianic i Polski, nawet nie obwiniam.
Jego mózg zatruła bowiem chora, przesycona kłamstwami, prawicowa
propaganda lansowana przez postsolidarnościowe władze – bez
względu na szyldy partyjne; PO nie jest pod tym względem lepsza od
PiS-u! – począwszy od 1989 roku. Propaganda owa wymierzona jest we
wszystko, co lewicowe (nie tylko komunistyczne!): myśl polityczną,
działania, zasługi, walkę o wolność, bohaterów, itd. Celem
wtłaczania jej w polskie mózgi pozostaje oczywiście wyrugowanie ze
świadomości społecznej wiedzy o lewicy, a zatem i lewicowego,
wolnościowego, prospołecznego światopoglądu.
Lewica
bowiem, szeroko pojęta, stawia sobie za główne zadania walkę o
równość ludzi i wyzwolenie spod kapitalistycznego ucisku oraz
politycznej tyranii zarówno poszczególnych jednostek, jak też
całych społeczeństw. Lewicowcy – rzecz jasna prawdziwi, nie
farbowani – sprzeciwiają się zatem wyzyskowi, pasieniu się przez
kapitalistów na pracy robotników, domagają się za to m. in.
demokratyzacji systemu politycznego i gospodarczego, rozszerzenia
katalogu praw obywatelskich, praw kobiet, praw mniejszości, a także
lepszych warunków pracy. Skoro zaś nie akceptują wyzysku oraz
kapitalistycznego zniewolenia, dążą za to do ich zniesienia,
pozostają solą w oku kapitalistów oraz wysługujących się im
prawicowych politykierów. Ci zaś walczą z lewicą i lewicowcami
także na arenie „naukowej” i światopoglądowej. Po co bowiem
Polacy mieliby wiedzieć, że był i jest ktoś, kto walczy(ł) o ich
prawa? Przecież, jak powiedział obecny premier, mamy „z...dać za
miskę ryżu”.
I
taki jest właśnie ostateczny cel owej „dekomunizacji”.
Komentarze
Prześlij komentarz