Koszta społeczne
Mieszkam
w małej miejscowości, a mimo to, kiedy w sezonie grzewczym wracam z
wieczornego spaceru z czworonożnym przyjacielem, mam tarkę w
gardle. Od smogu, generowanego głównie przez piece węglowe (czy
ludzie palą w nich wyłącznie węglem, to inna sprawa, którą
zająć się winni kontrolerzy) z pobliskiego osiedla; samochody
dokładają się do niego w znacznie mniejszym stopniu. Przez dzień
jest trochę lepiej; ludzie siedzą w pracy, natomiast ja spaceruję
wówczas po lesie (a raczej tym, co z niego zostało po rabunkowym
wyrębie) lub łące, gdzie smog dociera w znacznie mniejszych
ilościach.
Jeśli
dożyję – w co wątpię – do następnego sezonu grzewczego,
zainwestuję w maseczkę przeciw-smogową.
Skoro
zaś w małej miejscowości są takie problemy z zanieczyszczonym
powietrzem, to mogę sobie tylko wyobrażać, jak to jest w dużych
miastach. Zresztą, nie tylko wyobrażać, bo studiowałem w
Krakowie, choć w tamtych czasach problem smogu był NIECO mniej
palący niż obecnie…
Dlatego
(o czym już niejednokrotnie wspominałem) popieram wszelkie programy
wymiany „kopciuchów” na piece zasilane paliwem ekologicznym;
przy czym, aby były one na dłuższą metę skuteczne, należy (co
też zresztą przypominam) zlikwidować w (k)raju nad Wisłą ubóstwo
energetyczne, czyli ubóstwo w ogóle – innymi słowy, poradzić
sobie z bezrobociem, niestabilnym zatrudnieniem oraz wyzyskiem. To,
że wielu Polaków zanieczyszcza powietrze, ogrzewając swoje
domostwa, wynika po prostu z biedy, w jakiej żyją, i o tym nie
wolno zapominać.
No
właśnie, spotykam się z opinią, że przestawienie polskiej
energetyki na OZE (i ewentualnie atom) pociągnie za sobą „zbyt
wysokie koszta społeczne”. (K)raju nad Wisłą podobno „nie stać
na odejście od węgla”, jak nie tak dawno usłyszałem na antenie
którejś stacji radiowej od pewnego PiS-owca.
No
to tak: około 70 proc. spalanego w Polsce węgla pochodzi z importu,
głównie z Rosji. Surowiec ów z polskich kopalń okazuje się zbyt
drogi, ze względu na nadmierne opodatkowanie (ale tego rząd nie
zmieni, bo ministrowie, ich krewni tudzież przyjaciele muszą się
na czymś paść) oraz po prostu rosnące koszta wydobycia, związane
z tym, że łatwo dostępne złoża zostały wyeksploatowane już
dawno. Polskie górnictwo pogrąża się w kryzysie, a wydobywany
przez polskich górników węgiel… ląduje na hałdach, co świadczy
o wielu rzeczach, ale na pewno nie o racjonalnym podejściu do
ekonomii. Tylko Lewica proponuje zakaz importu tegoż surowca, po to
właśnie, by ratować nasze górnictwo, dokąd nie odejdziemy od
energetyki węglowej (co, rzecz jasna, należy robić stopniowo).
A
teraz przejdźmy do owych „kosztów społecznych”, jakie rzekomo
wynikną z odejścia od energetyki węglowej przez (k)raj nad Wisłą.
Należy się mianowicie zastanowić, bo będzie bardziej kosztowe.
Pozostawanie przy węglu jako głównym źródle energii sprawia, że
rachunki, jakie co miesiąc bulimy za prąd, rosną. Energetyka
węglowa wiąże się wszak z opłatami, które dostawcy muszą
ponieść, no to przerzucają je na odbiorców, czyli na nas. Wyższe
rachunki walą, jak łatwo się domyślić, w mniej- oraz
średniozamożnych obywateli; dla osób, których sytuacja
ekonomiczna jest skrajnie zła, okazać się mogą wręcz zabójcze.
Dalej,
energetyka węglowa, zwłaszcza w połączeniu z postępującym
rabunkowym wyrębem lasów, generuje zanieczyszczenia powietrza, te
natomiast w prostej linii przekładają się, oczywiście nader
negatywnie, na zdrowie nas wszystkich. Leczenie wywołanych smogiem
schorzeń, np. układu oddechowego i krwionośnego, nowotworów,
itd., pociąga za sobą koszta ponoszone przez system publicznej
opieki zdrowotnej, czyli przez nas, podatników, bo to my finansujemy
działanie państwa. Zanieczyszczone powietrze każdego roku zabija
kilkanaście razy więcej Polaków niż wypadki samochodowe, a każda
śmierć – pomijając nawet jej tragiczny wymiar – to też koszta
dla państwa (czyli dla nas wszystkich), i to spore.
Mówiąc
krótko, choroby i zgony wywołane węglowym smogiem drenują budżet.
Jasne,
można leczyć się prywatnie. Tyle, że za to trzeba zapłacić o
wiele więcej, niż wynosi składka na publiczną służbę zdrowia,
lub też wykupić ubezpieczenie na życie z odpowiednim pakietem,
które kosztuje i dalece nie wszystkich Polaków na nie stać.
Wymagania zdrowotne stawiane klientom przez towarzystwa
ubezpieczeniowe pozostają przy tym wysokie, toteż wiele zamożnych
nawet osób nie jest w stanie się ubezpieczyć. A ci, co dysponują
odpowiednimi zasobami na leczenie prywatne, w razie choroby muszą je
przecież uszczuplić, czyli ponieść koszta.
Zatem
WSZYSCY dopłacamy do tego, że nasza energetyka oparta jest głównie
na węglu. Gdyby w Polsce działała choćby jedna elektrownia
atomowa, i gdyby Bezprawie i Niesprawiedliwość nie skasowało
programów wdrażania OZE przygotowanych przez poprzednie rządy,
płacilibyśmy NIŻSZE rachunki za prąd, oszczędzilibyśmy na
leczeniu i pogrzebach, a nasze państwo byłoby mniej uzależnione
gospodarczo od Rosji.
Powiedzmy
sobie wprost – pozostając przy węglu jako głównym źródle
energii, a jednocześnie rujnując nasze górnictwo, poniesiemy o
wiele WYŻSZE koszta społeczne (zarówno w wymiarze państwowym, jak
też jednostkowym), niż gdybyśmy przeszli na odnawialne źródła
energii, wspomożone ewentualnie atomem.
Komentarze
Prześlij komentarz