Zapłata za okupanta
Wyimaginowany
prezydent, czyli Duda Andrzej, ksywa Adrian, udaje się z oficjalną
wizytą do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie zamierza spotkać się
z zagrożonym impeachmentem prezydentem Donaldem Trumpem i złożyć
mu w polskim imieniu hołd wiernopoddańczy.
Jednym
z tematów, jakie Adrian zamierza poruszyć podczas spotkania z
Trumpem, ma być stała obecność wojsk amerykańskich w Polsce. Tu
wyjaśnić trzeba, że w (k)raju nad Wisłą oddziały US Army już
stacjonują, ich obecność jest jednakowoż rotacyjna, a rzecz cała
odbywa się w ramach NATO-wskiej polityki wzmacniania wschodniej
flanki Paktu. Tymczasem politykierzy Bezprawia i Niesprawiedliwości,
w tym oczywiście wyimaginowany prezydent, bardzo chcieliby
zagwarantować stałą obecność tychże wojsk, na podobnej zasadzie
jak np. na Okinawie. Niestety (dla PiS-owców i innych
proamerykańskich prawicowych polityków, a dla Polski – na
szczęście) Waszyngton nie planuje utworzenia stałych baz US Army w
Polsce; jeszcze w czerwcu tego roku podkreślała to amerykańska
pani ambasador przy NATO. Bezprawie i Niesprawiedliwość plus Adrian
nie przyjmują tego jednakowoż do wiadomości, toteż misją
wyimaginowanego prezydenta podczas jego wizyty w USA jest próba
przekonania Trumpa do zmiany decyzji.
Załóżmy,
że mu się uda. Co wtedy? Ano, nic dobrego.
We
wszystkich regionach świata, gdzie powstały stałe bazy wojsk
amerykańskich, konsekwencje dla ich mieszkańców (tzn. regionów,
nie baz) były ponure. A to spalona katedra, a to inne zniszczenia.
Chyba najsłynniejszym tego typu nieszczęściem jest japońska wyspa
Okinawa, która kilkadziesiąt lat po II wojnie światowej znajdowała
się pod amerykańską okupacją (powróciła do Japonii dopiero w
1972 roku, po tym, jak Amerykanie ponieśli tam fiasko w próbie
utworzenia oddzielnego państwa, oczywiście satelickiego wobec USA;
do dziś jest najsłabiej rozwinięta gospodarczo część ojczyzny
Gojiry, na skutek tejże okupacji właśnie), a baza istnieje tam do
dziś. Mieszkańcy płacą za to wysoką cenę, istnienie bazy
oznacza bowiem degradację środowiska naturalnego, zwłaszcza
zanieczyszczenie (cóż, jankeskie wojo nie dba o teren, na którym
stacjonuje), ogromną liczbę wypadków drogowych, wysoki poziom
przestępczości zorganizowanej (jak choćby potężna skala handlu
narkotykami) i gwałty. Wojacy rodem z USA zachowują się wobec
miejscowych Japończyków jak wobec ludności okupowanej, co oznacza,
że chętnie korzystają z wdzięków tamtejszych kobiet i dziewcząt,
częstokroć bez ich zgody; skandali na tym tle było już sporo.
Gwałciciele z US Army, co ważne, nie stają przed japońskim sądem,
gdyż… nie podlegają wymiarowi sprawiedliwości państwa, w jakim
stacjonują; jedyną „karą”, jaka ich spotyka, jest
przeniesienie do innej bazy, w innym kraju. Toteż kolejni
gubernatorzy Okinawy starają się albo o likwidację bazy (co
wszelako jest trudne z powodu umów międzynarodowych), albo
przynajmniej o jej relokację z dala od terenów zamieszkanych przez
ludność cywilną.
W
Polsce, jeśli Adrianowi się powiedzie i stałe bazy US Army na
naszym terytorium powstaną, będzie tak samo. Amerykańscy żołnierze
potraktują Polaków, ze szczególnym uwzględnieniem Polek, jako
ludność na terenie okupowanym, ze wszystkimi tego konsekwencjami
(ich rotacyjna obecność sprawia z kolei, że nieco bardziej się
pilnują).
Mało
tego. Za owe bazy będzie musiała zapłacić, i to słono, Polska. Z
własnej kieszeni, czyli oczywiście z naszych podatków. Dla USA
lokacja bazy wojskowej w danym państwie jest bowiem świetnym
interesem, można bowiem z takiego państwa wydoić sporo kasy, przy
czym doi ją nie tylko rząd amerykański, ale też prywatne firmy, a
raczej koncerny, zajmujące się zaopatrzeniem żołnierzy w dobra i
usługi oraz ich obsługą. Mówiąc krótko, będziemy bulili na
utrzymanie formalnie sojuszniczych, a faktycznie okupacyjnych wojsk –
MY WSZYSCY!
No
dobrze, ale w razie wojny (inna sprawa, że żadna nam nie zagraża)
ci Amerykanie będą nas bronili. Motywację w tym względzie
stanowić ma dla nich fakt, że zamieszkają tu też ich rodziny,
które będą zagrożone przez ewentualnego wroga, a więc i one
potrzebowały będą ochrony. Nic bardziej mylnego, założenie takie
trąci wręcz naiwnością. W razie, gdyby Polska została
zaatakowana przez jakąkolwiek nieprzyjazną siłę zbrojną,
zlokalizowane na naszym terytorium bazy US Army zostaną bardzo
szybko i sprawnie ewakuowane tak z samych żołnierzy, jak i ich
rodzin; pewnie zresztą do ewakuacji dojdzie, zanim jeszcze wojna
wybuchnie, wystarczyły będą same komunikaty o możliwości jej
rozpoczęcia. Potencjalni wrogowie doskonale o tym wiedzą, toteż
fikcją jest, jakoby sama obecność wojsk amerykańskich działała
na nich odstraszająco.
Z
tych wszystkich powodów serdecznie życzę Adrianowi, aby misja mu
się nie powiodła, czyli żeby w Waszyngtonie dalej nawet nie
myślano o stałych bazach w (k)raju nad Wisłą.
Komentarze
Prześlij komentarz