Choroba wśród protestów
Od
kilku miesięcy w niektórych polskich szpitalach, zwłaszcza na
Podkarpaciu, trwają strajki pielęgniarek, domagających się
oczywiście podwyżek i lepszych warunków pracy. W Wojewódzkim
Szpitalu im. św. ojca Pio w Przemyślu ów protest w miniony
poniedziałek przybrał formę strajku głodowego (personel medyczny
pozostaje w sporze zbiorowym z dyrekcją placówki). Odbywa się w
systemie „głoduję-pracuję”, polegającym na tym, iż
pielęgniarki wykonują swoje obowiązki (chodzi zapewne o to, by nie
można ich było oskarżyć przed opinią publiczną, że w ramach
strajku odchodzą od łóżek pacjentów), ale nie przyjmują
jedzenia.
A
mają o co walczyć. Żądają bowiem podwyższenia pensji
zasadniczej do 6 tys. zł brutto dla starszej pielęgniarki, a dla
młodszej do 5,5 zł brutto (obecnie wynosi ona nieco ponad 2 tys. zł
brutto). Postulaty owe są jak najbardziej uzasadnione. Praca
pielęgniarki jest bardzo ciężka – fizycznie i psychicznie –
oraz odpowiedzialna, a zarobki w większości placówek opieki
zdrowotnej w (k)raju nad Wisłą wołają o pomstę do nieba. Nadto
ceny w Polsce – i to najbardziej podstawowych artykułów! –
rosną w zastraszającym tempie, podobnie jak wysokość rachunków
do zapłacenia. Na Podkarpaciu dodatkowo, mimo iż (a może właśnie
dlatego) jest to region stosunkowo biedny, w sklepie na zakupy
wyłożyć trzeba znacznie więcej pieniędzy niż w znacznie
bogatszej Małopolsce Zachodniej (wiem, bo mam porównanie). W
kapitalistycznej Polsce wzrost płac w żadnym z sektorów gospodarki
nie nadąża za inflacją, co oznacza, że jako społeczeństwie
biedniejemy. Pielęgniarka też musi się za coś utrzymać, toteż
absolutnie nie dziwię się takim żądaniom podwyżek, jakie
postawiono w Przemyślu, a nawet je popieram.
Co
gorsza, przedstawicielek tego zawodu ubywa. Obecne pokolenie się
starzeje, panie przechodziły będą wkrótce na emeryturę, młode
zaś adeptki szkół i studiów pielęgniarskich, owszem, bardzo
chętnie podejmują zatrudnienia, ale za zachodnią granicą lub na
północ od Bałtyku, gdzie zarobki są dużo wyższe niż w (k)raju
nad Wisłą, a i ofert pracy sporo. Jeżeli wynagrodzenia w polskiej
służbie zdrowia szybko nie wzrosną, i to znacząco, cały system
może runąć niczym domek z kart. Bo nie tylko pielęgniarki są
zniechęcane niskimi płacami, nie tylko ich ubywa i nie tylko one
protestując bądź szykują się do protestów.
W
zeszłym roku, jak pamiętamy, odbył się potężny strajk lekarzy
rezydentów. Zakończony zawarciem porozumienia z rządem. Rząd
Jarosława Kaczyńskiego (dla niepoznaki z Mateuszem Morawieckim na
czele) wszelako nie spieszył się z wypełnianiem uzgodnień, toteż
lekarze rezydenci, których sytuacja finansowa również jest nader
trudna ze względu na niskie zarobki i wielkie wydani związane z
robieniem specjalizacji, grozić zaczęli w ostatnich dniach kolejnym
protestem o znacznej skali. Rząd się wystraszył i zapewnił, że
bierze się do roboty nad wdrożeniem w życie poszczególnych
elementów porozumienia. Strajk rezydentów został więc odroczony…
na razie.
Ale
to nie koniec. Od kilku miesięcy swój protest zapowiadają
ratownicy medyczni. Domagają się oni nie tylko wyższych pensji i
poprawy warunków zatrudnienia (wielu pracuje na śmieciówkach!),
ale też uregulowania statusu prawnego ich zawodu.
Strajkiem
grożą także przedstawiciele technicznych zawodów medycznych
(laboranci, itd.). Bo i oni za swoją ciężką robotę niewiele
dostają.
Jak
wielokrotnie pisałem, i jak podkreślają liczni specjaliści,
polska służba zdrowia jest chronicznie niedofinansowana (jedna z
przyczyn niskich zarobków przedstawicieli zawodów medycznych), co
stanowi efekt niewydolnego systemu składkowego i plagi umów
śmieciowych, które ograniczają dopływ środków ze strony
społeczeństwa. Zmaga się też ona z przerostem biurokracji,
brakami leków, sprzętu, odpowiednich miejsc do leczenia… Mówiąc
krótko, całość systemu ledwo zipie i funkcjonuje chyba tylko siłą
inercji.
Żaden
rząd nie miał ani nie ma pomysłu, co z tym zrobić, a odkąd
koalicja AWS-UW wdrożyła te swoje chore kasy chorych (właśnie
początek systemu składkowego finansowania służby zdrowia, bardzo
drogiego i niewydolnego), który rząd SLD-PSL zamienił na nieco
tylko zdrowszy Nardowy Fundusz Zdrowia, sytuacja stale się pogarsza.
Szczerze
mówiąc, nie wierzę, by Bezprawiu i Niesprawiedliwości udało się
cokolwiek w tej materii poprawić. Raczej jeszcze zepsują to, co już
mamy. Ministrowie bowiem zdrowia z ramienia tej partii rażąco
pogorszyli sytuację finansową publicznej opieki zdrowotnej (np.
obcięcie środków na kardiologię i pokrewne dziedziny przez min.
Radziwiłła, co zaowocowało drastycznym przyrostem liczby zgonów w
Polsce w ciągu ostatnich dwóch lat), a poza tym troszczą się
głównie o to, jak by tu odciąć obywateli – a zwłaszcza
obywatelki – od antykoncepcji, aborcji i in vitro.
Toteż
nie ma się co dziwić, że cały system może zostać już wkrótce
sparaliżowany przez protesty walczących o należne im prawa
medycznych grup zawodowych. Strach za to chorować…
Komentarze
Prześlij komentarz