Jak strajkował Egipcjanin
Niewolnicy,
smagani biczem, ciągnący gigantyczne bloki kamienne, przeznaczone
na budowę piramid i świątyń – oto obraz starożytnego Egiptu
utrwalony przez Hollywood i w ogóle kulturę popularną, źródło
którego tkwi najprawdopodobniej w opowieści o hebrajskich
niewolnikach z Księgi Wyjścia. Przez długi czas również
historycy uważali, że system gospodarczy starożytnego Egiptu
bazował na niewolnictwie; strukturę społeczną tego państwa
wyobrażano sobie jako piramidę, dolne poziomy której stanowili
właśnie ludzie pozbawieni wolności i stanowiący cudzą własność.
Karol Marks wszystkie starożytne systemy społeczno-ekonomiczne
nazwał zbiorczo „niewolnictwem”, czyli popełnił błąd
generalizacji, bo jakkolwiek chyba we wszystkich starożytnych
państwach niewolnictwo istniało (dziś zresztą też ma się
dobrze, jakkolwiek jest albo nielegalne, albo zakamuflowane na
przykład pod postacią bezpłatnych staży), to nie zawsze i nie
wszędzie stanowiło ono postawę gospodarki.
I
tak właśnie było w Egipcie. Niewolnicy – najczęściej jeńcy
wojenni albo ludzie sprzedani przez ościenne plemiona – byli tam
stosunkowo nieliczni, nadto szybko się asymilowali z rdzennymi
Egipcjanami, a nawet robili kariery w, jak byśmy to dzisiaj
określili, administracji państwowej. Główną siłę roboczą
stanowili wolni chłopi (prawdopodobnie około 80 proc. egipskiego
społeczeństwa), i to właśnie ich zatrudniano jako robotników
przy wielkich inwestycjach budowlanych, oczywiście płacąc im za
pracę, choć nie pieniędzmi (tych nie znano, dopóki Fenicjanie ich
nie wymyślili, ściągając przekleństwo na ludzkość). A kiedy
robotnicy zapłaty nie dostali, potrafili się o nią upomnieć.
Pierwszy
historycznie potwierdzony strajk – i to skuteczny! – odbył się
właśnie
w starożytnym Egipcie, konkretnie w
29 roku panowania faraona Ramzesa III (rządził prawdopodobnie –
dokładnie określić się tego nie da – w latach 1183-1152
p.n.e.
lub
1187/1186-1156/1155 p.n.e.). Zorganizowali go robotnicy z Deir
el-Medina (nazwa oczywiście dzisiejsza), gdzie w tamtych
czasach
mieszkali i pracowali budowniczowie grobowców w Dolinie Królów.
Pod
koniec rządów Ramzesa III Egipt pogrążył się w kryzysie
gospodarczym, jednym ze skutków którego było to, że robotnicy nie
otrzymywali wypłaty w postaci zboża oraz jęczmienia do warzenia
piwa. Sytuacja taka trwała przez kilka miesięcy, toteż
budowniczowie grobowców
i świątyń
głodowali (żywili się najprawdopodobniej skromnymi plonami z pól
swoich lub swoich rodzin, no i tym, co udało im się upolować). A
harowali nieraz po kilkanaście godzin dziennie w upałach
sięgających 40 stopni Celsjusza. W pewnym momencie nie wytrzymali
tego
koszmaru
i zbuntowali się,
zajmując teren budowy i grożąc, że nie podejmą dalszych prac,
dopóki nie otrzymają przynależnych im racji żywności, oleju do
ciała (służył do celów higienicznych; w gorącym klimacie
śródziemnomorskim i pustynnym po prostu czyszczono nim skórę i
włosy, bo wody było szkoda) oraz kredek do oczu (makijaż w
starożytnym Egipcie nosiły na co dzień nie tylko kobiety, ale też
mężczyźni ze wszystkich klas społecznych, gdyż zapewniał
ochroną przed słońcem, toteż nie
tyle pełnił funkcję ozdobną, ile po prostu
pomagał w pracy). Robotników, co
ciekawe,
poparli nadzorcy, odpowiedzialni za utrzymywaniu porządku na
budowie, którzy
kolektywnie przyłączyli się do strajku.
Ostatecznie odpowiedzialni za inwestycję kapłani spełnili żądania
strajkujących i roboty ruszyły na nowo.
Jaki
z tego wniosek? Ano taki, że robotnicy potrafili walczyć o swoje
prawa i zaspokojenie potrzeb na długo przed tym, zanim narodził się
kapitalizm, co oznacza, iż świadomość klasowa – poczucie swoich
żywotnych interesów – jest zjawiskiem nader starym, podobnie jak
solidarność międzyludzka (nie mylić z nazwą coraz żółtszego
związku zawodowego). I taki, że walka ta okazuje się skuteczna,
jeśli uderzy bezpośrednio w interesy klas posiadających, czyli
postawi prywatnych właścicieli środków produkcji pod ścianą,
grożąc im utratą zysków.
Innymi
słowy, proletariat nie zawsze stoi na straconej pozycji, gdyż
dysponuje czymś, bez czego kapitaliści nigdy by się nie nachapali.
Pracą,
a konkretnie siłą roboczą, bez której żadna inwestycja nie ruszy
z miejsca.
Komentarze
Prześlij komentarz