Szlachetność maską wyzysku
Kojarzycie
księdza Jacka Stryczka? To ten „fajny” księżulo od Szlachetnej
Paczki, czyli akcji charytatywnej polegającej na przekazywaniu
niezamożnym rodzinom datków zakupionych przez sponsorów, udział w
której biorą corocznie celebryci i politycy; przykładowo, kiedy
Bronisław Komorowski był prezydentem, wraz z żoną pakował
właśnie taką Szlachetną Paczkę przed obiektywem kamery. O akcji
tej już kiedyś pisałem, tematem dzisiejszej notki więc ona nie
będzie; skupię się na samym księdzu o niemile się kojarzącym
nazwisku, wokół którego wybuchła właśnie niezgorsza afera.
Otóż
portal Onet opublikował reportaż
(https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/tutaj-nie-jestem-ksiedzem-jak-sie-pracuje-w-szlachetnej-paczce-reportaz-o-ks-jacku/jl3gflj)
o warunkach pracy w Stowarzyszeniu „Wiosna”, założonym przez
księdza Stryczka, które zajmuje się m. in. corocznym
organizowaniem Szlachetnej Paczki. Cóż, przeczytajcie sobie,
proszę, ów artykuł sami i wyciągnijcie z niego własne wnioski.
Media,
zajmujące się aferą, skupiają się na oskarżeniach o mobbing,
którego miał się dopuszczać nasz dzisiejszy negatywny bohater.
Mobbing, przypomnijmy, oznacza działania lub zachowania dotyczące
pracownika lub skierowane przeciwko pracownikowi, polegające na
uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu pracownika,
wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej,
powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie
pracownika, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu
współpracowników (definicja z art. 93 Kodeksu Pracy). Innymi
słowy, jest to terror stosowany w miejscu pracy przez osobę stojącą
wyżej w firmowej czy organizacyjnej hierarchii, wobec osób
zajmujących niższe jej szczeble. I jeśli choć połowa informacji
podanych przez Onet jest prawdziwa, mobbing ze strony „fajnego”
księżula przybrał naprawdę odrażającą postać.
Jednak
nie stanowi on jedynej mrocznej strony Stowarzyszenia „Wiosna”.
Jego pracownicy (czyli, podkreślam, osoby tam zatrudnione, nie zaś
wolontariusze zajmujący się darmową, świadczoną z dobrego serca
pomocą przy Szlachetnej Paczce), jak wynika z omawianego reportażu,
są potwornie eksploatowani i wyzyskiwani. Harują po kilkanaście
godzin dziennie (jeżeli zaś tego nie wytrzymują, kapitalista w
koloratce nazywa ich „słabymi”), co odbija się, rzecz jasna
nader negatywnie, na ich zdrowiu, tak fizycznym, jak i psychicznym.
Ponurą normą pozostają umowy śmieciowe, a i z wypłatą podobno
różnie bywa. Zwalnia się ich za byle co, zależnie do Stryczkowego
widzimisię. Jest to zatem, ni mniej, ni więcej, kapitalizm w
okropnie barbarzyńskiej formie, co najmniej równie paskudnej jak ta
panująca w XIX wieku i Dwudziestoleciu Międzywojennym. Mówiąc
krótko, obóz pracy.
Nie
wiem, jak tam było z mobbingiem, ale oskarżenia o wyzysk i
eksploatację pracowników wydają się jak najbardziej zasadne. Już
jakiś czas temu do mediów wyciekać zaczęły wieści, jakoby
ksiądz Stryczek w masowo stosował w Stowarzyszeniu „Wiosna”
śmieciówki. Patologiczna owa praktyka wynika z jego światopoglądu,
którym nie raz ani nie dwa osobiście się chwalił.
Twórca
Szlachetnej Paczki bowiem ładnie mówi przez telewizyjnymi kamerami
o wartościach, pomocy dla biednych, działalności charytatywnej,
duszpasterstwie, itd. Jest to wszelako tylko poza, świętość typu
faryzejskiego. Ksiądz Stryczek jest wszakże duszpasterzem środowisk
biznesowych… i coś mi się wydaje, że NIE chodzi tu o uczciwych
przedsiębiorców, lecz o kapitalistycznych rentierów-pasożytów,
pasących się na wyzysku i ludzkiej krzywdzie. On jak najbardziej
pochwala (i stosuje, jak widzimy) umowy śmieciowe, niskie zarobki,
eksploatację proletariatu… Twierdzi, iż „nie ma nic
niemoralnego w tym, że prezes banku zarabia 36 tys. zł dziennie”;
nie zauważa przy tym – bo nie zauważyć nie chce – że
niemoralność nie kryje się w samej tej kwocie, lecz w jej relacji
do zarobków pracowników bankowych na niższych szczeblach,
zwłaszcza tych przy okienkach. Dla niego to, że pracownik zaharuje
się na śmierć, a wysiłki tej jego harówy zgarnie kapitalista,
jest rzeczą nie tylko normalną, ale i pożądaną. Podobnie jak
traktowanie podległych sobie osób niczym – przepraszam za
wyrażenie – bydło, do tego zastraszone i zmaltretowane.
Oczywiście,
ksiądz Stryczek usiłował nie dopuścić do publikacji reportażu o
swoich metodach, jego autorowi, portalowi i osobom udzielającym
wywiadów miał grozić, posługując się niemal identycznym
słownictwem, co powieściowy i filmowy don Corleone.
A
dziś rano na antenie TVN24 wygłosił w swoim imieniu mowę obronną.
Ubrany w koszulkę z filmu „Kler” (premiera DOPIERO za tydzień…
cóż, jakoś doczekam), co miało zapewne pokazać, jaki jest
otwarty, także na krytykę stanu kapłańskiego, wyluzowany,
tolerancyjny i w ogóle zarąbisty, twierdził, że, owszem, jest
„wymagającym szefem”, a wielu pracownikom w Stowarzyszeniu
„Wiosna” mogło się trudno pracować, ale nad nikim się nie
znęcał. Cóż, każdy ma prawo opierać zarzuty na swój temat.
Nie
rozstrzygam tutaj, czy oskarżenia o mobbing i wyzysk są prawdziwe,
czy nie. Ale znam teksty księdza Stryczka mówiące o jego afirmacji
wobec nieludzkiego systemu kapitalistycznego, skrajnych nierówności
dochodowych, umów śmieciowych i tym podobnych patologii. W moich
zatem oczach już od dawna nie jest on żadnym dobroczyńcą ani
„fajnym” księdzem, lecz postacią co najmniej mocno
kontrowersyjną, szlachetność której pozostaje tylko maską dla
zwykłego biznesu, opartego nie tyle na własnej przedsiębiorczości,
ile na krańcowej eksploatacji siły roboczej świadczonej przez
bliźnich. Reportaż z Onetu zdaje się potwierdzać, iż ocena ta
jest słuszna.
Komentarze
Prześlij komentarz