Uwaga, zatrute powietrze
Wprawdzie
dopiero zaczyna się jesień, ale dość gwałtowny spadek
temperatur, jaki nastąpił w ciągu kilku ostatnich dni, przypomina,
że sezon grzewczy zbliża się nieuchronnie; w mojej miejscowości
zaczyna się on na długo przed zimą i kończy, gdy wiosna jest w
pełnym rozkwicie. A sezon grzewczy oznacza nie tylko milusie
ciepełko w domciu (i rachunki za nie, które w najbliższej
przyszłości gwałtownie wzrosną do poziomu najwyższego w Unii
Europejskiej, bo przecież PiS-owska dojna zmiana trwa), ale też…
no, wiadomo, wyższy poziom zanieczyszczeń; jakoś w końcu trzeba
te lokale mieszkalne ogrzać, czyli czymś trzeba napalić.
Najczęściej węglem. Do tego dochodzą jeszcze mieszkańcy
prywatnych domów, którzy często, mimo wprowadzanych zakazów i
zmian, nadal palą najtańszym świństwem w „kopciuchach”. Z
reguły – trzeba o tym pamiętać – nie wynika to ze skąpstwa
czy z głupoty (choć i takie przypadki oczywiście się zdarzają),
lecz z biedy, a nawet nędzy; społeczeństwo w kapitalistycznej
Polsce na skutek rozplenienia się umów śmieciowych, niskich płac
i bezrobocia (jak myślicie, dlaczego mamy jeden z najwyższych
wskaźników braku aktywności zawodowej w UE?) pozostaje biedne, a
znacznego odsetka obywateli na ekologiczny opał po prostu nie stać.
Kiedy
już przyjdzie zima, a wraz z nią mrozy, w powietrzu znacznie
wyraźniej niż podczas innych pór roku poczujemy również spaliny
samochodowe, zwłaszcza te generowane przez stare diesle
(często-gęsto tankowane olejem opałowym), które połączą się
ze smogiem wydzielanym przez piece do ogrzewania… Oczywiście to,
że jeździmy starymi, trującymi na potęgę gratami (a czymś
poruszać się trzeba, gdy tymczasem coraz więcej połączeń
komunikacji publicznej jest likwidowanych), z byle jakim paliwem w
bakach, również wynika w prostej linii z naszej „zamożności”.
Niestety,
(k)raj nad Wisłą należy do najbardziej zanieczyszczonych państw
świata, a już w Unii Europejskiej jest w ścisłej czołówce. Na
pięćdziesiąt najmocniej dotkniętych problemem zanieczyszczonego
powietrza miast europejskich aż trzydzieści trzy leżą na polskim
terytorium. Problem smrodliwego, trującego i chorobotwórczego, bo
powodującego takie na przykład nowotwory złośliwe, powietrza
dotyczy zresztą nie tylko największych polskich ośrodków
miejskich, bo i w małym miejscowościach, a nawet na wsiach, zimową
porą, w pełni rozkwitu sezonu grzewczego po wyjściu z domu nie ma
czym oddychać.
Mówiąc
krótko i delikatnie – nie jest, moi mili, dobrze…
Tymczasem
coraz więcej się mówi o rozszerzeniu katalogu praw człowieka o
prawa do życia w czystym środowisku…
Oczywiście
kolejne rządy mówią, że dostrzegają problem i nawet chwalą się,
iż mają jego rozwiązania, czyli przeważnie różne programy, czy
to europejskie, czy to państwowe, czy to samorządowe, czy to
wszystko naraz, zmierzające do redukcji smogu. Fajnie, lecz na
mówieniu i samochwalstwie radośnie się kończy. Toteż nie
oszukujmy się, z roku na rok będzie coraz gorzej, oddychanie
przychodziło nam będzie z rosnącym trudem, a chorób i innych
negatywnych skutków inhalacji przesyconym spalinami powietrzem
bynajmniej nie ubędzie. I choćby nawet politycy faktycznie wzięli
się do roboty w tym zakresie (w co nie wierzę, zarówno w
odniesieniu do Bezprawia i Niesprawiedliwości, jak i do tzw.
Koalicji „Obywatelskiej”), to ze smogiem nie da się poradzić w
rok czy dwa; wymaga to wdrożenia naprawdę rozlicznych programów
(które oczywiście kosztują), podniesienia poziomu życia obywateli
(co z tego, że gmina zasponsoruje seniorowi-emerytowi albo
młodzieńcowi zasuwającemu na śmieciówkach wymianę pieca, skoro
nie będzie go stać na ekologiczny opał?), itd.
Jasne,
im szybciej zaczniemy REALNĄ walkę z zanieczyszczeniami na poziomie
państwowym, tym lepiej. Zbliżają się wszelako wybory samorządowe,
kampania przed którymi stanowi naprawdę świetną okazję do
zaproponowania choćby doraźnych rozwiązań śmierdzącej owej
kwestii. Skoro bowiem smogu szybko nie zwalczymy, zasługujemy na to,
by być przed nim ostrzegani. Są już ośrodki, które się tym
zajmują, ale tworzą je głównie zapaleńcy, czyli osoby świadome
zagrożenia, które działają samodzielnie. Chwała im za to, lecz
monitorowanie jakości powietrza powinno być obowiązkiem samorządu
lokalnego.
Wpadli
na to działacze Sojuszu Lewicy Demokratycznej, którzy
zaproponowali, aby każda gmina miała obowiązek prowadzenia takiego
monitoringu, i to nie jedynie w sezonie grzewczym, ale przez cały
rok. Jego wyniki miałyby być w czasie rzeczywistym dostępne w
Biuletynie Informacji Publicznej, a gdyby poziom zanieczyszczeń był
tak wysoki, iż zagrażałby zdrowiu mieszkańców, wiadomość o tym
pojawiłaby się na stronach internetowych i portalach
społecznościowych, a obywatele wyrażający taką chęć
otrzymywaliby ją również drogą SMS-ową.
I
to mi się podoba. Naprawdę chciałbym wiedzieć, czy spacer z psem
w środku sezonu grzewczego może zagrozić zdrowiu mojemu i, co
ważniejsze, czworonoga.
PS.
W miniony weekend w stolicy odbyły się wielkie manifestacje, którym
poświęcę odrębną notkę.
Komentarze
Prześlij komentarz