Jak Julek Julkowi książkę spartolił

Dziś odejdziemy, częściowo przynajmniej od polityki, za to skupimy się na literaturze, historii i terroryzmie.
W ostatnich tygodniach naszła mnie chętka na odświeżenie sobie książek, w których zaczytywałem się w dzieciństwie. Na celownik wziąłem dzieła Julesa – w Polsce nadal tradycyjnie nazywanego Juliuszem – Verne’a, konkretnie 20 000 mil podmorskiej żeglugi (zapis tytułu wydania, jakie posiadam, bo są też takie, w których „dwadzieścia tysięcy” napisane jest słownie) oraz Tajemniczą wyspę.
Ta pierwsza powieść ukazała się w dwóch tomach w latach 1869-1870; jest to jedno z najsłynniejszych dzieł tego autora, a jego fabuła, przynajmniej w zarysach, pozostaje powszechnie znana, głównie za sprawą licznych ekranizacji. Dla przypomnienia tylko: bohaterem, a raczej antybohaterem jest kapitan Nemo (łac. „Nikt”), dowodzący okrętem podwodnym Nautilus (łac. „pływak”; co ciekawe, żadna ze współczesnych tego typu jednostek pływających o napędzie atomowym nie ma takich możliwości technologicznych jak fikcyjny powieściowy okręt, napędzany energią elektryczną). Poczynania kapitana obserwuje francuski naukowiec Pierre Aronnax (narrator powieści), który wraz ze swoim służącym Conseilem i kanadyjskim harpunnikiem Nedem Landem podczas walki morskiej dostaje się na pokład Nautilusa. Kapitan Nemo jawi się jako tajemnicza, fascynująca, a zarazem mroczna postać – nie wiadomo, jakiej jest narodowości (o tym będzie dalej), dysponuje nie tylko wyprzedzającym swą epokę okrętem, ale też gigantyczną wiedzą naukową, jak sam mówi – pozostaje człowiekiem, który w oceanicznych głębinach odciął się od świata… ale nie całkiem, bo zebrane na morskim dnie skarby przekazuje Kreteńczykom walczącym o niepodległość, zatapia też Nautilusem niektóre okręty; z jednej strony manifestuje wrażliwość dla ludzi pokrzywdzonych i uważanych przez „cywilizowanych” Europejczyków za gorszych, np. przedstawicieli polinezyjskich plemion, z drugiej – jest nader wrogi wobec cywilizacji euro-atlantydzkiej. Co ważne, zatapiając okręty państw, które uznał za wrogie, staje się nie tyle nawet piratem, ile terrorystą.
Najbardziej interesujące w tym wszystkim jest to, że w pierwszej wersji powieści kapitan Nemo ujawnia zarówno swoją narodowość, jak i kierujące nim motywy. Verne mianowicie chciał uczynić go Polakiem, zesłańcem na Syberię po Powstaniu Styczniowym, bliskich którego wymordowali Rosjanie, a żonę i córki zgwałcili Kozacy; Nautilus miał być narzędziem jego zemsty na carskim imperium. Niektórzy badacze twórczości Verne’a twierdzą, iż pierwowzorem tego bohatera był Polak Fryderyk Hoffman, który zaprojektował okręt podwodny. Zamierzał obsadzić go francuską załogą i posłużyć się nim do uwolnienia Tadeusza Kościuszki z Twierdzy Pietropawłowskiej; niestety, nie zrealizował on swoich planów, a jego projekt innowacyjnej jednostki miał zostać skradziony przez Amerykanina Roberta Fultona, który faktycznie stworzył okręt podwodny o nazwie… Nautilus.
Ktokolwiek jednak był pierwowzorem postaci kapitana Nemo, Verne musiał zmienić swoje literackie zamiary. W jego pracę wtrynił się bowiem wydawca, Pierre-Jules Hetzel. Owemu drugiemu Julkowi pomysł, by kapitan Nemo był Polakiem, terrorystą i mścicielem bardzo się nie spodobał; poszło zwłaszcza o to, iż vendetta powieściowego kapitana wymierzona miała być konkretnie w Rosję, a ta była dla wydawnictwa Hetzela (istniejącego zresztą do dzisiaj; nazywa się Hachette, pewnie je kojarzycie z emitowania różnych serii kolekcjonerskich) ważnym rynkiem zbytu, toteż nie chciał zrażać tamtejszych czytelników.
Cóż, z własnego, jakkolwiek na razie skromnego, doświadczenia pisarskiego wiem, że dobrze jest słuchać rad wydawcy. Problem Verne’a polegał jednak na tym, że kontrakt, jaki miał podpisany z Hetzelem, był dla pisarza bardzo niekorzystny; Verne może nie znajdował się w aż tak złej sytuacji jak Bill Finger i inni amerykańscy twórcy komiksów, niemniej jednak wydawca miał prawo mocno ingerować w treść jego książek – i nie były to rady, lecz rozkazy. No i wymusił wprowadzenie zmian odnośnie postaci kapitana Nemo; ostatecznie w 20 000 mil podmorskiej żeglugi nie poznajemy jego tożsamości (aczkolwiek pojawiają się wskazówki, że może on być Polakiem), a motywy zemsty pozostają niejasne. Dopiero w wydanej kilka lat później Tajemniczej wyspie (swoją drogą, albo Verne’owi pokiełbasiły się podczas pisania daty, albo celowo postanowił wprawić czytelników w konsternację, bowiem akcja obu powieści musiałaby toczyć się równocześnie, czemu ich fabuły przeczą) Verne ujawnia, iż kapitan Nemo to tak naprawdę hinduski książę Dakkar, prowadzący krucjatę przeciwko Anglii, która podbiła jego ojczyznę (czemu angielski czytelnik miałby się zgorszyć takim ujęciem swojego kraju mniej niż rosyjski, pozostaje zagadką), co Julkowi Hetzelowi już się spodobało.
Co do mnie, jakkolwiek 20 000 mil podmorskiej żeglugi bardzo lubię, to jednakowoż uważam, że na ingerencji wydawcy powieść ta ogromnie straciła. Tym bardziej, że druga połowa XIX wieku to okres, kiedy rozwijał się nowoczesny (czyli w formie zbliżonej do dzisiejszej) terroryzm, będący wówczas formą oporu przeciwko tyranii, zwłaszcza właśnie brutalnemu rosyjskiemu samodzierżawiu. Polacy odegrali w tym procesie… no, może nie poczesną, ale jednak dość ważną rolę, a postać kapitana Nemo mogłaby stać się wspaniałym literackim hołdem dla tychże polskich bojowników, jednocześnie zaś rozbudzić zainteresowanie – żywione podówczas głównie przez lewicowych intelektualistów z Karolem Marksem na czele – znajdującą się pod zaborami Polską i jej sytuacją (beletrystyka miała wtedy znacznie większą moc sprawczą niż dziś).
No i tak właśnie kapitalista Julek spartolił książkę pisarza Julka. I ktoś mi powie, że kapitalizm nie jest szkodliwy!
No, ale skoro Jules Verne nie mógł napisać o polskim bojowniku stosującym dwuznaczne moralnie sposoby walki…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor