Jak rząd szkolnictwo załatwił

Na początek dobra wiadomość. Przedstawiciele Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zapowiedzieli, że w tej kadencji Sejmu nie ma szans na wprowadzenie zmian w Kodeksie Pracy, przygotowanych przez Komisję Kodyfikacyjną, które miały doprowadzić do tego, że Polacy pracowaliby jeszcze dłużej za jeszcze mniejsze wynagrodzenia, a zatrudnienie byłoby mniej stabilne. Tematowi temu poświęciłem kilka notek, nie będę więc teraz szczegółowo zagadnienia omawiał; napiszę tylko, że cieszę się z takiej decyzji rządu. Oficjalnym powodem rezygnacji z wprowadzania patologicznych deform jest brak czasu, niemniej znacznie bardziej prawdopodobnym wydaje się, że Jarosław Kaczyński znów wystraszył się sondażowych spadków poparcia dla PiS-u (co dobrze o nim świadczy jako o polityku).
A teraz do meritum, czyli kwestii znacznie mniej optymistycznej. Mianowicie, przejdziemy do omówienia ponurych skutków deformy, którą Bezprawie i Niesprawiedliwość wprowadziło, a która, jak się okazuje, rujnuje polski system szkolnictwa, generując liczne problemy.
Najważniejszym z nich są oczywiście pieniądze. Zmiany systemowe, wprowadzane przez ministrę Annę Zalewską gwałtownie i bez przygotowania, pochłonęły gigantyczne środki, częściowo tylko pokryte przez zwiększoną subwencję oświatową, przekazaną przez rząd. Większość kosztów pokryć musiały samorządy, którym teraz brakuje pieniędzy nawet na tak elementarne sprawy jak pensje dla nauczycieli. Sytuacja stała się alarmująca m. in. w Warszawie, Łodzi, Katowicach oraz Lublinie. W stolicy pieniędzy wystarczyć ma na pensje jedynie dla około 50 proc. pracowników szkolnictwa. Nieco lepiej rzecz cała wygląda w Łodzi – tu na wypłaty liczyć może 88 proc. zatrudnionych. Czyli też niewesoło.
Z wysokością wypłat nauczycieli również jest kiepsko, domagają się więc oni (słusznie zresztą) podwyżek. Niby już je otrzymali, w praktyce jednak, na skutek zniesienia dodatku mieszkaniowego, bynajmniej nie wyszli na swoje. Zaś likwidacja palcówek oświatowych, głównie oczywiście dotychczasowych gimnazjów, spowodowała, że pedagodzy muszą pracować po kilka godzin w różnych szkołach, dojeżdżając z jednej do drugiej nieraz wiele kilometrów. Transport zaś, jak wiadomo, kosztuje, czyli pochłania zarobione pieniążki, bo trzeba je wydać na paliwo, amortyzację samochodu czy bilet miesięczny (jeśli w danym miejscu kursuje komunikacja publiczna, co w kapitalistycznej Polsce bynajmniej oczywistym nie jest). Problem dojazdów dotyka też dzieci, które na skutek deformy uczyć się muszą w kilku różnych budynkach.
No właśnie, ubyło, i to gwałtownie, miejsc, gdzie dzieciaczki przyswajają wiedzę (a raczej to, co prawicowi rządowi oficjele za wiedzę uznają). Ogółem deforma ministry Zalewskiej spowodowała zamknięcie aż 5181 publicznych gimnazjów z 6571, które finansowano ze środków państwowych. Najgorzej wygląda sytuacja w Małopolsce, gdzie padło w sumie 94 proc. placówek działających przez deformą, na Śląsku – 87 proc., i w Wielkopolsce – 84 proc. Natomiast liczba szkół podstawowych, które wedle rządowych planów miały przyjąć uczniów z „wygaszonych” szkół, w skali kraju zwiększyła się jedynie o… 6 proc.!
Pociąga to za sobą kolejny problem, czyli prywatyzację systemu szkolnictwa, niby pełzającą, ale w praktyce następującą nader szybko. Okazuje się bowiem, iż na PiS-owskiej deformie systemu oświaty korzystają kapitaliści (nic dziwnego; Bezprawie i Niesprawiedliwość, będąc partią prawicową, reprezentuje, jak wielokrotnie pisałem, interes tej właśnie klasy) – chyżo zwiększa się liczba prywatnych szkół podstawowych, stan liczebny uczęszczających do nich uczniów przyrósł w ostatnich miesiącach aż o 50 proc. Rodzice, o ile rzecz jasna ich na to stać, coraz częściej decydują się na skierowanie dzieci do takich placówek, jeśli te publiczne są bardzo oddalone od miejsca zamieszkania (bo te bliższe zlikwidowano) lub nie są w stanie zagwarantować odbywania lekcji w jednym budynku.
Kwestie te mają zostać poruszone podczas wielkiej demonstracji nauczycieli w Warszawie, którą Związek Nauczycielstwa Polskiego zapowiada na 21 kwietnia. Manifestujący domagać się również będą zwiększenia nakładów na edukację, podwyżek płac i dymisji ministry Anny Zalewskiej. Ciekawe, czy Wódz Jarosław wystraszy się ich tak jak Czarnych Protestów?
Inna bajka, czy protestujący będą w stanie cokolwiek wywalczyć. Deforma przecież dawno została wprowadzona, szkolnictwo leży… „Chyba już po ptokach” – jak powiedział Osiołek ze Shreka.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor