Podziwiam Francuzów
Jestem
pełen szczerego i wielkiego podziwu dla proletariatu znad Sekwany. I
równie szczera oraz wielka jest moja zazdrość o francuską
świadomość społeczną oraz klasową.
Kiedy
do władzy we Francji dopchał się Emmanuelle Macron, polityk od
początku do końca wykreowany przez finansjerę i reprezentujący
wyłącznie jej interesy (odpowiednik naszego Mateusza Morawieckiego
czy Ryszarda Petru), który od razu po objęciu rządów wdrażać
zaczął neoliberalne, antyspołeczne reformy, godzące w poziom
życia obywateli, ci z miejsca stanęli okoniem. Niemal od początku
kadencji nowego prezydenta we Francji odbywają się strajki,
manifestacje i wystąpienia społeczne. O swoje walczą już to
studenci, już to emeryci, już to pracownicy służb publicznych,
już to kolejarze… Kiedy rząd zapowiedział prywatyzację kolei,
podniesienie wieku emerytalnego dla jej pracowników i likwidację
ich gwarancji zatrudnienia, strajk kolejarzy sparaliżował znaczną
część terytorium państwa, zwłaszcza Paryż i okolice. To świeże
wydarzenia, z ostatnich dni. Mało tego, według doniesień
niektórych mediów, strajk nie tylko poparły związki zawodowe oraz
wszystkie partie lewicowe, ale spotkał się on też ze zrozumieniem
większości społeczeństwa. A równolegle z kolejarzami
zastrajkowali pracownicy linii lotniczych Air France. Ci walczą po
prostu o to, co im się należy za ciężką, uczciwą i często
niebezpieczną pracę.
I
tak, w ramach zorganizowanego przez związki zawodowe protestu
odwołano jedną czwartą lotów, pracy natomiast odmówiło 31 proc.
pilotów, 28 proc. stewardes i stewardów oraz 20 proc. członków
personelu naziemnego. Nie były to pierwsze strajki lotników;
wcześniejsze odbyły się w dniach: 22 lutego oraz 23 i 30 marca.
Kolejne, według związkowych zapowiedzi, zaplanowane zostały na 7,
10 i 11 kwietnia.
Czego
domagają się pracownicy Air France? Ano tego, co dla naszych (i nie
tylko!) neoliberałów jest nie do pomyślenia, czyli podwyżek, i to
wraz z zaległymi rewaloryzacjami pensji z lat 2008-2012. Zarząd
linii twierdzi, że przecież podwyżki już wdrożono, co jest
prawdą, przy czym wyniosły one zaledwie… 1 proc. W (k)raju nad
Wisłą taki „wzrost” wynagrodzeń zapewne mógłby uchodzić za
gigantyczny akt łaski ze strony kapitalistów, dowód ich
wszechogarniającej szczodrości, ale francuskich proletariuszy, jak
łatwo się domyślić, rozwścieczył do tego stopnia, że w ramach
lutowego protestu zaatakowali oni prezesów Air France, zdzierając z
nich drogie garnitury oraz koszule. Jakkolwiek nie jestem
zwolennikiem stosowania przemocy, to jednak uważam, iż wyzyskiwacze
dostali w tym wypadku za swoje.
Francuski
proletariat bynajmniej nie jest pod tym względem ewenementem.
Wystąpienia przeciwko antypracowniczym działaniom kapitału czy
antyspołecznym, neoliberalnym „reformom” wdrażanym przez rządy
często odbywają się również w Niemczech, Włoszech, Hiszpanii,
Grecji, innych państwach europejskich, w USA (w ostatnich dniach
doszło tam do masowych strajków nauczycieli), Korei Południowej
tudzież wielu innych miejscach na naszym coraz bardziej zniszczonym
przez rabunkową gospodarkę globie. Poszczególne społeczeństwa
najzwyczajniej w świecie nie chcą pozwolić, by rządy do spółki
z kapitałem narzuciły im regulacje, skutkiem których ludzie będą
harowali bez ograniczeń czasowych za marne ochłapy lub nawet
całkiem za darmo, nie będą pewni dnia ani godziny zwolnienia, zaś
na ich ciężkiej pracy napasą się prywatni właściciele środków
produkcji. Mówiąc krótko, nie chcą być parobkami, a do
narzucenia proletariatowi tej właśnie roli dąży kapitalizm. Przy
organizowaniu strajków i manifestacji obywatelskich czynnie
uczestniczą duże, silne i aktywne związki zawodowe we współpracy
z dużymi, silnymi i aktywnymi partiami lewicowymi.
A
w Polsce? Związki zawodowe, owszem, działają, ale poziom
uzwiązkowienia pracowników na tle Europy Zachodniej czy Skandynawii
jest tragicznie niski. Mimo to niektóre centrale związkowe
(głównie, co ciekawe, te mniejsze) raz na jakiś czas osiągają
mniejszy bądź większy sukces w walce o prawa pracownicze.
Gospodarka bazuje na taniej sile roboczej, toteż większość
polskiego proletariatu zasuwa za marne grosze (najczęściej
wypłacane miesięczne wynagrodzenie to około 1500 zł),
niepozwalające się utrzymać, natomiast samo zatrudnienie jest
wysoce niestabilne z powodu plagi umów śmieciowych. Nie brakuje
również niewolników pracujących całkowicie za darmo – vide
bezpłatni stażyści. Spora część tzw. pracodawców (na
szczęście, nie dotyczy to wszystkich, bo są i uczciwi, którzy
wiedzą, iż za pracę należy zapłacić) zamierza jedynie wyrolować
i orżnąć pracowników, których traktuje niekiedy jak bydło,
ewentualnie chłopów pańszczyźnianych. Prawa pracownicze, niby
gwarantowane przez Kodeks Pracy, w praktyce okazują się fikcją,
ponieważ „nazbyt obciążają” przedsiębiorców.
Co
jednak najgorsze, polski proletariat na sytuację tę niby narzeka,
niewiele jednakowoż robi, by ją zmienić. Poziom przynależności
do związków zawodowych jest, jak wspomniałem, nader niski, same
zaś związki zaufaniem społecznym raczej się nie cieszą. Partie
lewicowe, owszem, istnieją, ale obecnie wszystkie są poza
parlamentem, skutkiem czego mają ograniczone pole działania,
chociaż w swoich programach zawierają rozwiązania korzystne dla
klasy pracującej. Dalej, sączona każdego dnia za pośrednictwem
mediów masowych kapitalistyczna propaganda skutecznie Polakom
wmówiła, że jeśli będą zasuwali za darmochę po kilkanaście
godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu, będąc tanią i w pełni
dyspozycyjną wobec kapitalistycznych wyzyskiwaczy siłą roboczą,
to się wzbogacą.
Tymczasem
prawda jest taka, iż jeżeli wzorem Francuzów, Niemców czy
Koreańczyków nie będziemy walczyli o swoje, nie postawimy rządowi
i kapitalistom żądań o charakterze ekonomicznym, to zawsze
będziemy biedni, a na naszej harówie będą pasożytowali
właściciele gigantycznych koncernów. Konkurencję z którymi
przegrają uczciwi przedsiębiorcy.
Komentarze
Prześlij komentarz