Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2024

Z podręcznika do katechezy

Po Facebooku krąży mem z cytatem z podręcznika do katechezy, do piątej klasy podstawówki. Brzmi on następująco: „Postaraj się zaoszczędzić pieniądze, nie kupując sobie ulubionych słodyczy. Złóż je jako ofiarę na tacę w czasie najbliższej Mszy Świętej” (pisownia oryginalna). Szczerze, mam nadzieję, że to fake , lecz znając Kościół katolicki, obawiam się, iż nadzieja to złudna. Po prostu, dzieci już do małego są uczone, aby być dojnymi krowami dla kleru. Temu głównie służą szkolne lekcje religii katolickiej, i jest to jeden z powodów, dla których powinny one ze szkół publicznych zniknąć. Pisałem o tym w jeden z niedawnych notek. Oczywiście, oszczędzanie jest cenną umiejętnością (jakkolwiek przy kosztach życia w kapitalistycznej Polsce najczęściej okazuje się niemożliwe, o czym piątoklasiści przekonają się, gdy wejdą w dorosłość). A jeśli ma jeszcze być połączone z altruizmem, tym lepiej. W takim jednak układzie zaoszczędzone na słodyczach lub czymkolwiek innym pieniądze zdecydowanie

Kapitalizm molochów

Czego (poza oczywiście wolnością, dostatkiem, stabilnością bytową i godnością) ubywa w USA? Otóż, małych i średnich przedsiębiorstw. W większości miast oraz miasteczek już ich w zasadzie nie ma, a jeśli jakieś ocalały, to funkcjonują, należąc do sieci wielkich koncernów i korporacji (na podobnej zasadzie, jak nasze osiedlowe sklepiki-sieciówki). Niezależne stanowią coraz rzadziej spotykane wyjątki. W Unii Europejskiej małe i średnie firmy działają – aczkolwiek w jej największych państwach, takich jak Niemcy czy Francja, wytwarzają poniżej 10 proc. PKB – co jest zasługą głównie chroniących je regulacji unijnych. Polska stanowi pewien wyjątek, jako że u nas zakładanie jednoosobowych przedsiębiorstw nader często wymuszane jest przez kapitalistów, celem oczywiście przerzucenia na pracowników kosztów pracy i odzierania ich z praw. Wracając na teren całej UE, to i jej gospodarka wyglądałaby identycznie jak w Stanach, czyli byłaby zdominowana przez wielkich graczy i prawie całkowicie wyzbyt

Uczciwość i kompetencja

Wobec organów samorządu i państwa, z jakimi się stykam lub przynajmniej mogę zetknąć (urzędy, sądy, policja, gminne spółki, itd.) mam prawo żywić pewne oczekiwania – jak każda osoba obywatelska. Wynika to z tego, że posiadam polskie obywatelstwo i płacę w Polsce podatki. A czego oczekuję od tychże organów? W zasadzie dwóch jedynie rzeczy: uczciwości i kompetencji. Ta pierwsza polega głównie na przestrzeganiu prawa oraz procedur. I elementarnej zasady uczciwości. Innymi słowy, poszczególne instytucje, urzędy, spółki, itd. publiczne nie mogą ani mnie, ani nikogo innego oszukiwać, okradać, manipulować, orzynać czy traktować z buta. W żadnym razie nie wchodzi w grę upokarzanie. Korupcja we wszelkich swych formach (łapownictwo, kumoterstwo, nepotyzm) w ogóle odpada. Elementem tejże uczciwości jest i to, że jeśli w wyniku działań danej instytucji publicznej zostanę w taki czy inny sposób poszkodowany, otrzymam od niej rekompensatę. Niekoniecznie pieniężną; często wystarczyć może zwykł

Emerytura hitlerowca

Marek Jędraszewski, metropolita krakowski, arcybiskup, co krzyż zamienił na swastykę, znany z mowy nienawiści – zwłaszcza homofobii – pazerności, zarządzania podległymi sobie kościelnymi strukturami poprzez ucisk, a zarazem dawny protestowany niejakiego Paetza, przechodzi na emeryturę. Liczni księża, jak również świeccy katolicy, odetchnęli z ulgą. Czy jednak jest się z czego cieszyć? Na pierwszy rzut oka – jak najbardziej. Ale gdy przyjrzymy się rzeczy nieco dogłębniej, nie będzie już tak wesoło. Otóż, Jędraszewski spędzi emeryturę w luksusowych warunkach, ufundowanych nie tylko przez katolików, ale w ogóle wszystkich podatników; Kościół katolicki jest przecież w Polsce finansowany z publicznych pieniędzy. Jako emeryt, będzie też mógł odprawiać msze czy wypowiadać się publiczne przy najróżniejszych okazjach – a jestem pewien, iż często korzystał będzie z tej możliwości, dalej szerząc nienawiść, nietolerancję i ciemnotę. Nie ma się też co oszukiwać; jeśli chodzi o wyznawanie zwy

Klechistan minimalnie złagodzony

Wakacje się zaczęły – w związku z czym osobom uczniowskim oraz nauczycielskim serdecznie życzę miłego wywczasu – a kiedy się zakończą, dzieci tudzież młodzież wrócą do szkoły cokolwiek zmienionej. Modyfikacji, mniej lub bardziej znaczących, wejdzie w życie parę, pośród nich znajdzie się i taka, że zamiast dwóch godzin katolickiej katechezy w tygodniu, będzie jedna. Ot, taki pseudo-kompromis (niestety, jedynie w obszarze edukacji publicznej) pomiędzy państwem świeckim (jeno na papierze) a wyznaniowym (w realu). Czy może raczej – między oczekiwaniami większości wyborców obecnej koalicji rządowej, a rzeczywistego, obok kapitalistów, ma się rozumieć, szefostwa większości – poza Lewicą i Zielonymi – wchodzących w jej skład ugrupowań, czyli Episkopatu Polski. Przypomnijmy, że dla Kościoła katolickiego, konkretnie zaś dla jego zawodowych funkcjonariuszy, od księży po kardynałów, szkolna katecheza to źródło niemałych dochodów, przelewanych oczywiście z budżetu państwa i samorządów, zatem

Strażnicy homofobii

Kolejny rok z rzędu Polska uznawana jest za najbardziej homofobiczne państwo w Europie, wyprzedzając pod tym względem nawet Rosję. Wina leży oczywiście po stronie prawicy umiarkowanej oraz skrajnej, jak również Kościoła katolickiego i tego, że cofnęły nas one w rozwoju po 1989 roku. Homofobia objawia się poprzez szerzenie mowy nienawiści przez różne środowiska, często spotykaną nietolerancję w licznych formach, a zwłaszcza w dziedzinie równouprawnienia. Prawne rozwiązania dotyczące osób LGBT+ są w (k)raju nad Wisłą totalnie archaiczne, a niejednokrotnie krzywdzące, czego przykładem uregulowania związane z tranzycją płci. O skali zacofania i nietolerancji Polski świadczy również to, że – w przeciwieństwie do większości państw Europy – nie ma u nas ani prawnie uregulowanych związków partnerskich, ani małżeństw jednopłciowych; te zawarte za granicą nie są nad Wisłą uznawane, co rodzi ogromne problemy dla związanych nimi osób oraz ich dzieci. Batalia o wprowadzenie tych regulacji trwa

Nadmiar czasu wolnego

Wakacje u bram, a wraz z nimi sezon urlopowy. I dobrze, niech ludzie sobie odpoczną, zarówno dzieci, jak i dorośli. Od lat poważne osoby – naukowcy, analitycy, dobrzy politycy, itd. – rekomendują skrócenie czasu pracy, a coraz liczniejsze kraje rozwiązanie takie wprowadzają; w Polsce zrobił to Herbapol, zaś rząd zapowiada odpowiednie ustawy (biorąc pod uwagę, kto stoi na jego czele, na zapowiedziach pewnie się skończy…). Oczywiście, jakiekolwiek wspomnienia o jakimkolwiek czasie wolnym od pracy wywołują wysyp negatywnych komentarzy zwolenników skrajnego wyzysku i eksploatacji pracowników, potocznie zwanych libkami. Przytaczają oni rozliczne – każdorazowo niemerytoryczne, a nader często po prostu głupie – pseudo-argumenty, jakoby każda minuta, której człowiek nie przeznacza na wykonywanie obowiązków zawodowych, ewentualnie zaspokajanie potrzeb czysto biologicznych, koniecznych do utrzymania organizmu przy życiu (przy czym sen ma być możliwie najkrótszy), była „stracona”. Innymi słowy

Niepotrzebny handel?

Dawno, dawno temu, niestety jednak nie w odległej galaktyce, lecz w Polsce pod PiS-owskim nie-rządem hierarchowie Kościoła katolickiego, wystraszeni zachodzącym już wtedy procesem malejącej frekwencji na mszach i innych nabożeństwach, uroili sobie, że jeśli zakazać lub przynajmniej ograniczyć handel w niedziele (ze szczególnym uwzględnieniem sklepów wielkopowierzchniowych tudzież galerii), więcej osób przyjdzie do świątyń. Wedle bowiem ówczesnej katolickiej propagandy, niedzielne zakupy miały być głównym czynnikiem zniechęcającym do udziału we mszach. Głupie to, ale tak panowie w purpurze… hm… myśleli, a pewnie niejeden nadal myśli. W każdym razie, przekonali do tego rozwiązania związkowców z NSZZ „Solidarność”, ci zaś powiązani byli – i dalej są – z Bezprawiem i Niesprawiedliwością, mającym tematyk okresie swój nie-rząd. Na efekt nie trzeba było długo czekać, a była nim ustawa ograniczająca handel w niedziele z 1 marca 2018 roku. Akt ów – zauważyć trzeba – od samego początku nie m

Władza i zdeprawowanie

Na początek mała dygresja. Otóż, wczoraj pisałem o chińskim samochodzie Omoda, który produkowany będzie w Hiszpanii. Jak się okazuje, tyska fabryka, obecnie należąca do koncernu Stellantis, również zamierza składać (dosłownie, bo gotowe elementy przywożone będą z Państwa Środka) auta z ChRL. Na początek będzie to tani miejski samochodzik Leapmotor T03; producent wprawdzie nie należy do koncernu Stellantis, ale jest z nim powiązany. Próbna seria jest już montowana. Czy będzie sukces rynkowy, czas pokaże. A teraz przechodzimy do właściwego dzisiejszego tematu. „ Każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie” – powiedział niegdyś lord John Dahlberg-Acton; jest to jeden z najsłynniejszych i najważniejszych cytatów w historii zarówno polityki, jak też politologii. Z jego autorem trudno się nie zgodzić, warto wszelako popatrzeć na rzecz całą także od drugiej strony, czyli ludzi władzę sprawujących. Otóż, już sam fakt zajmowania stanowisk władczych (niezależnie od ustr

Wyprodukowane w Unii Europejskiej

Chińskie samochody stają się coraz popularniejsze w państwach europejskich. Na drogach, również polskich, przybywa aut MG (marka niby brytyjska, wszelako po bankructwie przejęta przez Chińczyków, przez nich odbudowana i postawiona na nogi), do szturmu szykuje się koncern BAIC i jego samochody Beijnig (Pekin), Volvo chińskie jest już od dłuższego czasu… A to dopiero początek. Pojazdy z Państwa Środka kuszą rozsądniej niż w przypadku większości europejskiej, japońskiej czy koreańskiej konkurencji skalkulowanymi cenami – nie piszę: „niskimi”, takich bowiem na rynku samochodowym już nie ma – całkiem niebrzydką stylistyką, niezłym wyposażeniem, jak również rozwiązaniami technologicznymi i jakością, które wcale nie odstają na niekorzyść od innych aut. Jako się rzekło, kolejni chińscy producenci wchodzą do Unii Europejskiej. Przykładowo, na dniach na kilku pierwszych unijnych rynkach, w tym polskim (ofensywa jest szeroko zakrojona, skoro do końca bieżącego roku ma nad Wisłą powstać trzyd

Tyrania puka do drzwi

Studia (w moim przypadku na Uniwersytecie Jagiellońskim) wspominam jako wspaniały okres, zapewne najlepszy w życiu, a w każdym razie w ścisłej czołówce. Uczelnię – zarówno zajęcia, jak i ogólnie uniwersytecką przestrzeń – pamiętam jako miejsce wymiany poglądów, myśli i opinii, oczywiście swobodnej, acz kulturalnej, przy czym owe poglądy, myśli i opinie bywały radykalne (w prawo lub w lewo). I o to właśnie chodzi, ponieważ uniwersytet (każdy!) służyć powinien nie tylko celom badawczo-rozwojowym oraz dydaktyce (nie mylić z masową „produkcją” magistrów!), ale też debacie, wymianie światopoglądowej, zarówno w dziedzinach stricte naukowych, jak i politycznych, społecznych czy wielu innych. Oraz prezentowaniu różnorodnych punktów widzenia i poruszaniu ważnych społecznie kwestii. Niestety, tenże aspekt poszedł w czorty w przynajmniej jednej z polskich wyższych uczelni, i to cieszącej się renomą. Oto na Uniwersytecie Warszawskim trwał od czasu pewnego protest grupki studentów (wzorowan

Senaccy wrogowie proletariatu

Był sobie projekt ustawy o sygnalistach. Miała ona na celu zapewnić ochronę, np. przed zwolnieniem tudzież innymi tego typu bezprawnymi konsekwencjami, pracownikom zgłaszającym nieprawidłowości w miejscu zatrudnienia. Nie tylko jawne przestępstwa, takie jak: mobbing, przemoc fizyczna, molestowanie seksualne, itd., ale też nieprzestrzeganie przepisów BHP, niezapewnienie odpowiednich (bezpiecznych, komfortowych) warunków wykonywania obowiązków, czy wreszcie oszukiwanie na wypłatach i ubezpieczeniach społecznych. Rzecz jest potrzebna, szczególnie w tzw. „januszexach”, czyli firemkach prowadzonych przez nieuczciwych – zarówno wobec klientów, jak i pracowników – pseudo-przedsiębiorców. A, niestety, wiele takich działania, nie tylko psując rynek (poprzez dumpingowe ceny uderzają w uczciwych, rzetelnych i solidnych konkurentów), ale też często stwarzając zagrożenie dla zdrowia tudzież życia ludzkiego. Ustawa o sygnalistach mogłaby częściowo przynajmniej ukrócić liczne patologie rynku pracy

Dziecko harujące

Dziś Światowy Dzień Sprzeciwu Wobec Pracy Dzieci, ustanowiony w 2002 roku przez Światową Organizację Pracy. Chodzi rzecz jasna o sprzeciw wobec przymusowe/niewolniczej harówy, nie zaś tego, że młodociana osoba dorobi sobie – z własnej woli, bez nijakiego odgórnego nakazu bądź zewnętrznego czynnika ograniczającego wolność – do kieszonkowego, czy zatrudni się jako wolontariusz, w schronisku dla zwierząt chociażby. Nie, mowa o jednej z najpaskudniejszych patologii kapitalistycznego świata, czyli ZMUSZANIU dzieci do pracy – sprzeciwowi wobec takiej oto wstrętnej praktyce poświęcony jest dzisiejszy dzień. A, niestety, dochodzi do tego w wielu miejscach naszego globu. Osoby nieletnie mogą być – a raczej nader często są – zmuszane do harowania (niejednokrotnie pnad siły, co przyczynia się do chorób, zgonów, niepełnosprawności…) przez czynniki ekonomiczne, takie jak: (skrajna lub relatywne) nędza, głód czy bezdomność. Jest to plaga licznych państw kapitalistycznych, w tym USA. Ledwo odro

Reaktywacja komór gazowych

Gorąco, coraz goręcej… W Egipcie zarejestrowano rekordowo wysokie temperatury, przekraczające pięćdziesiąt stopni Celsjusza. W ogóle cały basen Morz Śródziemnego (i nie tylko!) zmaga się z iście piekielnymi upałami, pewne ograniczenia przez nie wymuszone wprowadzane są chociażby w Grecji. A jest dopiero początek czerwca, w związku z czym spodziewać się należy, że pogoda w tym roku jeszcze nam pokaże, co potrafi… W przyszłości zaś będzie tylko gorzej. Innymi słowy, katastrofa klimatyczna trwa. Jak wielokrotnie pisałem, główną odpowiedzialność za nią ponoszą kapitaliści i ich chciwość oraz będąca jej skutkiem skrajnie nieracjonalna, stuprocentowo rabunkowa gospodarka kapitalistyczna. Zmierzamy zatem ku temu, iż planeta Ziemia nasza kochana wkrótce zacznie przypominać bezwodną Diunę z powieści Franka Herberta, tyle że oczywiście bez czerwi, przyprawy i Fremenów (żadnych ludzi nie będzie, nasz gatunek bowiem wyginie), bądź też – w wariancie cokolwiek mniej pesymistycznym – świat z filmów

Pana(i) godność

Pierwsza refleksja po wyborach do Parlamentu Europejskiego jest taka: znów się potwierdziło, że większość z nas, osób obywatelskich Polski, nawet tych głosujących, wciąż jeszcze kieruje się stanowiącym ponure dziedzictwo pańszczyzny etosem parobka, który nakazuje popierać ciemiężycieli i wyzyskiwaczy oraz ich reprezentantów. Nie dotyczy to jedynie osób wyborczych Lewicy i ewentualnie Zielonych (a na Śląsku jeszcze Łukasza Kohuta). Co do tej pierwszej, to powinna ona jak najszybciej zradykalizować swój przekaz, zerwać samobójczy sojusz z liberałami/konserwatystami i poszukać lepszych sposobów łączności ze społeczeństwem, nie może bowiem polegać na libkowych mediach, które dążą do zniszczenia wszystkiego, co lewicowe i postępowe, za to lansują nazistów z Konfederacji. Na razie tyle w tym temacie, pora przejść do meritum. Chyba nie ma w Polsce osoby pełnoletniej, która przy takiej czy innej okazji nie usłyszałaby pytania: „Pana(i) godność?”. Oczywiście chodzi o personalia; tak po pro

Dlaczego na Lewicę?

Wczoraj pisałem, że w najbliższą niedzielę, 9 czerwca, wybiorę się do lokalu wyborczego, aby oddać głos w wyborach do Parlamentu Europejskiego, i dlaczego tak właśnie postąpię. Jeśli czytacie moje notki, zapewne wiecie, względnie domyślacie się, iż głosował będę na osobę z listy Lewicy. Konkretnie na pewną młodą kandydatkę. Acz muszę podkreślić, że na rzeczonej liście w moim okręgu wyborczym są same bardzo dobre osoby kandydackie, każda warta głosu. Co do mnie, zdecydowałem się na: 1) kobietę; 2) młodą, ze świeżymi pomysłami; 3) specjalistkę z zakresu integracji europejskiej. A dlaczego Lewica? Cóż, formacja ta w moich oczach idealna nie jest… ale nie ma idealnych ugrupowań politycznych. Jasne, współczesnej Lewicy zarzucić można zbytnie umiarkowanie (acz kandydatka, na którą zamierzam głosować, jest z koalicyjnej partii, która lewicowych ideałów akurat trzyma się całkiem mocno), niekiedy uleganie liberalnym mediom, w przypadku części polityków – pro-izraelską i proamerykańską p

Dlaczego będę głosował

W najbliższą niedzielę, 9 czerwca, odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. Niestety, cieszą się one znacznie mniejszym zainteresowaniem mediów głównego nurtu niż wszelkie krajowe (zwłaszcza prezydenckie i parlamentarne), co świadczy zapewne o daleko posuniętej ignorancji dziennikarzy oraz właścicieli medialnych koncernów. Tymczasem waga tejże elekcji jest bardzo duża, ponieważ właśnie przez Europarlament przechodzi większość przepisów, które później w różnej formie implementowane są w prawodawstwie krajowym poszczególnych państw członkowskich Unii Europejskiej. Zdecydowanie więc warto poprzeć ugrupowania z dobrym programem dla Europy i Polski. Przeciętne zainteresowanie środków masowego przekazu sprawia, iż frekwencją może być różnie. Im niższa, tym gorzej, gdyż okaże się to korzystne dla skrajnej prawicy, a zatem i dla praw człowieka, czyli demokracji. Toteż zarówno poszczególne (umiarkowane) partie, jak i działacze społeczni prowadzą liczne kampanie zachęcające osoby obywate

Drewniana pałka Donalda

Premier Donald Tusk zamierza intensyfikować skalę masowej zbrodni, popełnianej na granicy polsko-białoruskiej wobec osób uchodźczych z Bliskiego i Środkowego Wschodu oraz Afryki. Jednoznacznie świadczą o tym plany wprowadzenia tej chorej strefy buforowej. Umożliwi ona nie tylko wzmożenie brutalnych represji wobec ludzi usiłujących dostać się do Unii Europejskiej w celu ratowania własnego życia, ale też ukrywania prawdy o tym, co dzieje się na rubieży (odcięcie dostępu dziennikarzom, aktywistom, itd.). Plany owe skrytykowała Helsińska Fundacja Praw Człowieka, określając je – w stu procentach trafnie – jako niezgodne ze standardami demokratycznego państwa prawa. Wzbudzają one też liczne obawy działaczy społecznych i obywatelskich, jak również nieprzychylne komentarze ze strony polityków takiego na przykład Razem. Warto w tym miejscu dodać, że pan Tusk kończy kampanię wyborczą PO/KO do Parlamentu Europejskiego, szerząc kłamliwe ksenofobiczne i rasistowskie hasła, wymierzone przeciwko

Bez zasług

Dziś trzydziesta piąta rocznica Wyborów Czerwcowych, które odbyły się oczywiście w 1989 roku i stanowiły efekt porozumienia zawartego między PZPR a NSZZ „Solidarność” przy Okrągłym Stole. Mimo iż były tylko częściowo (według obecnych standardów) demokratyczne, polityczne zwycięstwo odniosła w nich ówczesna opozycja, co doprowadziło do zmiany ustroju z technokracji biurokratycznej na demokrację parlamentarną. Według jednego z mitów, Wybory Czerwcowe umożliwiły też integrację Polski z Zachodem. Jest to o tyle nieprecyzyjne, iż do wstąpienia do Unii Europejskiej (a wcześniej NATO, które w obecnej formule jest przestarzałe i niebezpieczne) doprowadził post-PZPR-owski SLD, nie zaś ugrupowania postsolidarnościowej prawicy. Te wcale też nie przyczyniły się do demokratyzacji (k)raju nad Wisłą. Ich zasługi są wielce wątpliwe. Nim przejdę dalej, wyjaśnić muszę, iż notka ta dotyczyła będzie solidaruchów, czyli prawicowców postsolidarnościowych – polityków, biznesmenów i dziennikarzy, co za ame

Kandydaci dla idiotów

Już w najbliższą niedzielę, 9 czerwca, wybory do Parlamentu Europejskiego. Poszczególne zatem ugrupowania prowadziły, a konkretnie do piątku włącznie wciąż prowadzą, swoje kampanie, w Polsce jak zwykle olane przez media głównego nurtu (skupiają się one na elekcjach prezydenckich, parlamentarnych i samorządowych, o tym natomiast, że te europejskie są co najmniej równie istotne, radośnie zapominają, a raczej fakt ów ignorują). Normalne partie i koalicje, do których zaliczam Lewicę, KO i od biedy Trzecią Drogę, przedstawiają swoje pomysły na rozwój Unii Europejskiej i Polski w jej strukturach. Koncepty to lepsze lub gorsze, różnych też spraw dotyczące, niemniej łączy je euroentuzjazm, rozumiany jako poszanowanie faktu, iż Rzeczypospolita jest członkiem Unii Europejskiej, a rozwój naszego państwa zależy od unijnej kondycji gospodarczej, politycznej, społecznej, itd. Wszelako startują też kandydaci eurosceptyczni. Wielu ich jest w komitecie Bezprawia i Niesprawiedliwości z przystawkami