Kapitalizm molochów

Czego (poza oczywiście wolnością, dostatkiem, stabilnością bytową i godnością) ubywa w USA? Otóż, małych i średnich przedsiębiorstw. W większości miast oraz miasteczek już ich w zasadzie nie ma, a jeśli jakieś ocalały, to funkcjonują, należąc do sieci wielkich koncernów i korporacji (na podobnej zasadzie, jak nasze osiedlowe sklepiki-sieciówki). Niezależne stanowią coraz rzadziej spotykane wyjątki.

W Unii Europejskiej małe i średnie firmy działają – aczkolwiek w jej największych państwach, takich jak Niemcy czy Francja, wytwarzają poniżej 10 proc. PKB – co jest zasługą głównie chroniących je regulacji unijnych. Polska stanowi pewien wyjątek, jako że u nas zakładanie jednoosobowych przedsiębiorstw nader często wymuszane jest przez kapitalistów, celem oczywiście przerzucenia na pracowników kosztów pracy i odzierania ich z praw. Wracając na teren całej UE, to i jej gospodarka wyglądałaby identycznie jak w Stanach, czyli byłaby zdominowana przez wielkich graczy i prawie całkowicie wyzbyta z małych, gdyby nie wspomniane wyżej prawo unijne, w pewnym przynajmniej stopniu ograniczające wszechmoc i swobodę działania wielkiego kapitału. Nie oszukujmy się jednak – jeżeli nie nastąpi federalizacja i demokratyzacja Unii, kapitalizm będzie coraz podobniejszy do amerykańskiego, czyli coraz dzikszy.

Rzecz jasna, proces wypierania i wchłaniania małego oraz średniego kapitału przez wielki w USA (oraz większości rozwiniętych państw kapitalistycznych, w jednych szybszy, w innych minimalnie wolniejszy) jest w zupełności naturalny dla owego systemu społeczno-ekonomicznego, stanowi jego logiczną konsekwencję. Jedną bowiem z głównych cech kapitalizmu jest dążenie do monopolizacji rynku przez największe przedsiębiorstwa, stanowiące oczywiście własność prywatną (dużo rzadziej państwową, a sporadycznie spółdzielczą). Temu właśnie służy rynkowa konkurencja – pokonaniu słabszych (biedniejszych) przez silniejszych (bogatszych), a następnie albo wyrugowanie ich z rynku – bądź, przy dobrych układach, zepchnięcie do wąskiej niszy – albo wchłonięcie. I tak się właśnie dzieje. Małe firmy nie mają w starciu z wielkimi najmniejszych szans; jak mogłyby je mieć, skoro rynkowi giganci dysponują budżetami o wiele większymi niż liczne państwa?

Co więcej, właśnie za wielkim kapitałem stoi prawo zarówno międzynarodowe, jak i państwowe. Na przykładzie USA widać to doskonale; supremacja wielkiego kapitału wynika tam między innymi z tego, że przepisy na wszystkich szczeblach na nią pozwalają. W Stanach bowiem, aby zostać politykiem, dysponować trzeba zaiste ciężkimi dolarami. Czyli albo być kapitalistą, udziałowcem wielkich korporacji czy koncernów, albo liczyć na ich sponsoring. Efekt jest taki, iż wszyscy – poza nielicznymi wyjątkami - piastujący stanowiska wybieralne na każdym ze szczebli wysługują się wielkiemu kapitałowi, tworząc sprzyjające jego interesom regulacje prawne; z kolei sądy rzadko wydają nieprzychylne wobec kapitalistów wyroki.

Do tego dochodzi pomoc publiczna, i to olbrzymia. Największe światowe koncerny i korporacje są takimi potęgami także z tej przyczyny, iż rządy państw Centrum (USA, Kanada, Japonia, Korea Południowa, Niemcy, Francja, Włochy, kraje skandynawskie, ostatnio Chiny i w coraz większym stopniu Indie) szczodrze je finansują. To kolejny powód, dla którego giganci mają niemożliwą do nadrobienia przewagę nad drobną konkurencją.

Gdzie w tym wszystkim uczciwość, równość szans, promowanie pracowitości czy inne mity kapitalizmu? Nigdzie. To system dla gigantów, podczas gdy maluczcy są niszczeni, deptani oraz zjadani – zarówno przedsiębiorcy, jak też, tym bardziej, pracownicy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Złodziej, karierowicz, prezes

Zgon fanatyczki

Bez zasług