Klechistan minimalnie złagodzony

Wakacje się zaczęły – w związku z czym osobom uczniowskim oraz nauczycielskim serdecznie życzę miłego wywczasu – a kiedy się zakończą, dzieci tudzież młodzież wrócą do szkoły cokolwiek zmienionej. Modyfikacji, mniej lub bardziej znaczących, wejdzie w życie parę, pośród nich znajdzie się i taka, że zamiast dwóch godzin katolickiej katechezy w tygodniu, będzie jedna.

Ot, taki pseudo-kompromis (niestety, jedynie w obszarze edukacji publicznej) pomiędzy państwem świeckim (jeno na papierze) a wyznaniowym (w realu). Czy może raczej – między oczekiwaniami większości wyborców obecnej koalicji rządowej, a rzeczywistego, obok kapitalistów, ma się rozumieć, szefostwa większości – poza Lewicą i Zielonymi – wchodzących w jej skład ugrupowań, czyli Episkopatu Polski.

Przypomnijmy, że dla Kościoła katolickiego, konkretnie zaś dla jego zawodowych funkcjonariuszy, od księży po kardynałów, szkolna katecheza to źródło niemałych dochodów, przelewanych oczywiście z budżetu państwa i samorządów, zatem naszych pieniędzy. W samej tylko Warszawie roczne jej koszta wynoszą kilkadziesiąt milionów złotych. To, że dzieci, a zwłaszcza młodzież w ostatnich latach masowo się z tychże lekcji wypisywały, publicznych wydatków raczej nie zmniejszyło, katechetom bowiem tak czy owak należy zapłacić.

Pieniądze to rzecz jasna problem, lecz niejedyny ani, wbrew pozorom, nie najgorszy.

PRAWDZIWE zło kryje się w tym, iż przedmiot ten wcale nie sprowadza się do nauczania religii; wówczas byłby religioznawstwem i jego program musiałby zawierać informacje o większej licznie wyznań niż tylko o rzymskim katolicyzmie. Nie, to zwyczajna indoktrynacja, pranie mózgów. I nie chodzi o to, że dzieciaki na katechezie usłyszą o stworzeniu świata w siedem dni, a na biologii i geografii, że proces kształtowanie się naszej planety oraz życia na niej trwał miliardy lat. Lekcje te stały się w ostatnich dekadach nośnikiem treści wpajających bezmyślne podporządkowanie Kościołowi katolickiemu, a ściślej rzecz ujmując, duchowieństwu i hierarchom. Do tego dochodzi wciskanie straszliwych, wyjątkowo szkodliwych bredni na temat ludzkiej (ze szczególnym uwzględnieniem kobiecej) seksualności i budowanie na tej postawie fałszywego poczucia winy już od najmłodszych lat, co ma destrukcyjny wpływ na psychikę. Dalej, katolicki przekaz – w (k)raju nad Wisłą przynajmniej – pełen jest przesyconych nienawiścią treści skrajnie prawicowych: nacjonalistycznych, często wręcz faszystowskich czy nazistowskich; na lekcjach katechezy również są one wtłaczane do dziecięcych głównej, zwłaszcza, jeśli katecheta sam jest skrajnym prawicowcem.

Innymi słowy, nader często do czynienia mamy z „wychowywaniem” dojnych (z pieniędzy) krów, ofiar księży-pedofilów bądź przyszłych hitlerowców. Jest to czyste pranie mózgów.

Z drugiej strony, coraz bardziej fanatyczna, przez to zaś odstręczająca forma zajęć jest jednym z czynników, jakie skłaniają rosnącą liczbę osób uczniowskich do rezygnacji z uczestnictwa w katechezie szkolnej. Oraz rosnącą niechęć wobec tego przedmiotu wśród społeczeństwa, a przynajmniej co bardziej postępowych oraz kierujących się zdrowym rozsądkiem grup i jednostek.

Biorąc to wszystko pod uwagę, ograniczenie liczby godzin szkolnej katechezy do jednej tygodniowo jest oczywiście krokiem w dobrym kierunku. Lecz krokiem zbyt krótkim. To zaledwie drobne ustępstwo ze strony Episkopatu Polski, któremu obecny rząd jest ściśle podporządkowany; nic dziwnego, skoro premier Donald Tusk to klerykał, o Władysławie Kosiniaku-Kamyszu nie wspominając (oraz o Marszałku Sejmu, Szymonie Hołowni). Z kolei ministra edukacji, Barbara Nowacka, ma wiele fajnych pomysłów, lecz stosuje taktykę małych kroków, która może w innych okolicznościach byłaby słuszna, lecz nie w sytuacji, gdy system oświaty wymaga gruntownej i możliwie dynamicznej przebudowy (chodzi o całość, nie tylko o obecność katechezy w szkołach publicznych). Przypuszczam nadto, iż ma ona niewiele do powiedzenia, jako że jej gardło pozostaje w żelaznym uścisku Tuskowej klerykalnej dłoni.

Podsumowując, nadal żyjemy w klechistanie, jakim Polska stała się po 1989 r. pod rządami solidaruchów. Być może od września będzie on minimalnie złagodzony, w szkolnictwie przynajmniej… ale TYLKO minimalnie. Jeśli w ogóle.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Złodziej, karierowicz, prezes

Zgon fanatyczki

Bez zasług