Niepotrzebny handel?

Dawno, dawno temu, niestety jednak nie w odległej galaktyce, lecz w Polsce pod PiS-owskim nie-rządem hierarchowie Kościoła katolickiego, wystraszeni zachodzącym już wtedy procesem malejącej frekwencji na mszach i innych nabożeństwach, uroili sobie, że jeśli zakazać lub przynajmniej ograniczyć handel w niedziele (ze szczególnym uwzględnieniem sklepów wielkopowierzchniowych tudzież galerii), więcej osób przyjdzie do świątyń. Wedle bowiem ówczesnej katolickiej propagandy, niedzielne zakupy miały być głównym czynnikiem zniechęcającym do udziału we mszach. Głupie to, ale tak panowie w purpurze… hm… myśleli, a pewnie niejeden nadal myśli. W każdym razie, przekonali do tego rozwiązania związkowców z NSZZ „Solidarność”, ci zaś powiązani byli – i dalej są – z Bezprawiem i Niesprawiedliwością, mającym tematyk okresie swój nie-rząd. Na efekt nie trzeba było długo czekać, a była nim ustawa ograniczająca handel w niedziele z 1 marca 2018 roku.

Akt ów – zauważyć trzeba – od samego początku nie miał nic wspólnego z obroną praw pracowniczych, konkretnie pracowników sektora handlowego. Jego jedynym założeniem i celem była ochrona interesów (finansowych, bo przecież im mniejsza frekwencja na nabożeństwach, tym mniej forsy na tacy) kleru katolickiego, czyli próba (nieudana) zagonienia ludzi do kościołów.

Ustawa była i ciągle jest dziurawa jak rzeszoto oraz niespójna; jednym ośrodkom pozwala na handel (pod pewnymi warunkami), innym nie. Wprowadziła też kilka w roku niedziel handlowych. Wynikało to z tego, że powstawała w bólach, kiedy bowiem jej projekt ujrzał światło dzienne, wzbudził obawy oraz wątpliwości licznych środowisk i grup zawodowych, nie tyko kapitalistów. No, ale w końcu weszła w życie i od sześciu lat z hakiem obowiązuje. Ma wady, ma zalety. Uczestnictwo w katolickich nabożeństwach maleje.

A teraz rządowa koalicja z PO na czele zamierza przywrócić niedziele handlowe, w związku z czym trwa sejmowa debata. Nie cała jednak koalicja, rozwiązania owego nie popiera bowiem Lewica, która wysuwa przeciwko niemu celne, merytoryczne argumenty, powołując się na to, o co w tym wszystkim powinno chodzić, czyli na prawa pracownicze.

Lewica, zwłaszcza Razem, zwraca też uwagę na coś, co reszta rządowych koalicjantów chyba przeoczyła. Mianowicie, polskie społeczeństwo przyzwyczaiło się już do ograniczeń w niedzielnym handlu i 63 proc. z nas owego stanu rzeczy zmieniać nie chce. Ludziom wystarcza, że otwarte są lub bywają małe sklepiki, stacje paliwowe, kina, teatry, a kilka razy do roku też dyskonty, super- i hipermarkety. Osoby działające w związkach zawodowych z sektora handlu wprost opowiadają się przeciwko proponowanemu przez Donalda Tuska i spółkę rozwiązaniu; mówią, że nadal chcą mieć wolne niedziele (słusznie, człowiek musi mieć czas na odpoczynek). Jak zauważył Adrian Zandberg, powrotu niedziel handlowych wręcz boją się kapitaliści – właściciele sieci dyskontów i marketów. Skąd ten ich strach? Ano stąd, że już teraz mają problem ze znalezieniem wystarczającej liczby chętnych do pracy; robota to wszak ciężka, wymagająca dobrej kondycji zdrowotnej oraz psychicznej, a płace nie powalają, zwłaszcza przy obecnych kosztach utrzymania. Posiadacze sieciówek lękają się zatem, iż po przywróceniu pełnoskalowego handlu w niedziele będą musieli zatrudnić więcej ludzi, a żeby takowych zaleźć – podnieść płace, i to znacząco. Jasne, odbiliby to sobie, podnosząc również ceny sprzedawanych artykułów… lecz wówczas straciliby licznych klientów, ponieważ inflacja spustoszyła wielu spośród nas portfele, w związku z czym już przy obecnych cennikach z licznych zakupowych planów trzeba rezygnować.

Innymi słowy, gdyby rozwiązanie proponowane przez większość rządowej koalicji weszło w życie, stracić moglibyśmy wszyscy.

Przywoływanie przez Ryszarda Petru tudzież innych prokapitalistycznych wrogów ludu argumentów, jakie może i były słuszne sześć, siedem czy osiem lat temu, dziś mija się z celem. Realia się zmieniły, sytuacja jest inna.

Oczywiście nie znaczy to, że ustawy z 2018 roku nie należy ruszać. Ma ona wiele wad i nie miałbym nic przeciwko, gdyby większość parlamentarna spróbowała ją dopracować. Rzecz jasna, kierując się dobrem pracowników, a nie usiłując przywracać przestarzałe, szkodliwe rozwiązania.

Co zaś do osób, które w soboty, niedziele i święta pracować muszą (zatrudnieni w zakładach działających w systemie pracy ciągłej, służbach, opiece zdrowotnej i innych sektorach), powinny one mieć zapewnione wolne dni w ciągu tygodnia, a za pracę w weekendy i święta – wyższe, i to znacząco, wynagrodzenie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Złodziej, karierowicz, prezes

Zgon fanatyczki

Bez zasług