Zdrada i zbrodnia

Dziś 1 marca, czyli Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, czy jak tam się to badziewne pseudo-święto nazywa.

Zostało ono wprowadzone przez prawicę postsolidarnościową – konkretnie przez Bronisława Komorowskiego – teoretycznie celem uczczenia tych polskich wojskowych, którzy po zakończeniu II wojny światowej stawiali opór nowej władzy (mimo wszelkich jej wad, lepszej niż przedwojenne), w związku z czym zostali ukarani – również, niestety, śmiercią – i byli negatywnie przedstawiani w historiografii. Niby miała to być cześć dla generała „Nila”, rotmistrza Pileckiego czy żołnierzy AK, jacy (wbrew rozkazom dowództwa, co już budzi kontrowersje) nie złożyli broni. W praktyce wszelako stało się to, co miało się stać zgodnie z zamierzeniem solidaruchów.

Mianowicie, do grona „żołnierzy wyklętych” zaliczono wszystkich ewidentnych bandziorów, co podczas wojny kolaborowali z hitlerowskim okupantem (Brygada Świętokrzyska NSZ dla przykładu), a w jej trakcie i po jej zakończeniu skupili się na rozbojach, mordowaniu ludności cywilnej (kobiety i dzieci wliczając), w wielu zaś przypadkach również czystkach etnicznych na Białorusinach i Litwinach („Burdy”, „Łupaszka”) czy nielicznych ocalałych z Holocaustu Żydach. Pod hasłem walki z „komunizmem” dokonywano straszliwych zbrodni: kobiety były gwałcone mężczyźni rozstrzeliwani (z reguły dopiero po torturach), dzieci często wrzucano do płonących stodół… Mało tego, wśród „wyklętych” zdarzali się i tacy, co parę ładnych razy zmieniali, niczym papużka z „C. K. Dezerterów”, orientację polityczną i stronę konfliktu; taki na przykład Kuraś „Ogień” przez pewien czas był… ubekiem, to właśnie on zakładał pierwsze posterunki UB na Podhalu.

Warto dodać, iż działania „wyklętych”, a raczej przeklętych wymierzone były przede wszystkim w ludzi, którzy po wojnie chcieli odzyskać jako tako normalne życie, odbudować swoje domy i zacząć gospodarować na ziemi, którą, po stuleciach oczekiwań, dostali z Reformy Rolnej. Bandyctwo to sprawiało więc, że gospodarcze podniesienie się zrujnowanej Polski, zwłaszcza spustoszonych obszarów wiejskich, było jeszcze trudniejsze. „Wyklęci” postępowali zatem wbrew żywotnym interesom kraju, toteż byli nie tylko zbrodniarzami, ale i zdrajcami.

Dlaczego solidaruchy czczą i każą nam czcić tychże zbrodniarzy i zdrajców, wmawiając, iż byli oni „bohaterami bez skazy ni zmazy”, jako że stawili – jakoby – opór „komunie”? To proste.

Kult bohaterów, czyli jednostek tudzież grup za takowych odgórnie, ideologicznie uznanych, jest jedną z form legitymizacji danej władzy oraz jej działań.

Toteż, uznając zdradę i zbrodnię z okresu powojennego za „bohaterstwo”, z uwagi na jej „antykomunizm”, oraz powołując się na popełniających je osobników, prawica postsolidarnościowa uprawomocnia, gloryfikuje i legitymizuje swoje własne zdradzieckie tudzież zbrodnicze czyny. Ot, na przykład: szkodzenie gospodarce i rozpętywanie niepokojów społecznych w imię interesów USA, Watykanu oraz międzynarodowego kapitału, plan Balcerowicza (zniszczone zakłady przemysłowe i rolnictwo, co najmniej kilkaset tysięcy ofiar śmiertelnych… a spotkałem się z danymi mówiącymi o dwóch milionach!), rozwalenie systemu opieki zdrowotnej, ustawa represyjna z grudnia 2016 roku, nieudolna polityka anty-Covid-owa (ponad 200 tys. ofiar śmiertelnych), push-backi i inne formy okrucieństwa wobec uchodźców na granicy polsko-białoruskiej…

Kult „żołnierzy wyklętych” służy więc temu, żeby wpoić społeczeństwu, iż skoro zdrajcy i zbrodniarze z okresu powojennego byli „bohaterami”, to tym bardziej są nimi – więcej, bo wedle ich ideologii, powinni sprawować władzę – solidaruchy, też przecież będący zdrajcami i zbrodniarzami.

A w moich oczach PRAWDZIWYMI bohaterami pierwszych lat po zakończeniu II wojny światowej w Polsce byli ci wszyscy, którzy odbudowywali państwo, a nie ci, co przeciwko niemu walczyli, mordując, rabując i gwałcąc bezbronnych ludzi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor