Po Niedzieli Palmowej

Wczoraj katolicy obchodzili Niedzielę Palmową, czyli pamiątkę uroczystego wjazdu Jezusa do Jerozolimy (taka mała dygresja – ta nazwa miasta nie pochodzi z języka hebrajskiego, lecz kanaanejskiego, a współczesna to Al-Kuds). Czy takie wydarzenie faktycznie zaszło, czy też stanowi jedynie literacką kreację Ewangelistów, nie rozstrzygam. Dość, że wszystkie cztery biblijne (apokryficznych jest znacznie więcej) Ewangelie – nawet ta Jana, która trzem pozostałym w wielu miejscach zaprzecza, przy czym ona akurat to, o czym zaraz napisze, sytuuje w innym nieco momencie działalność nazaretańskiego robotnika – wspominają o tym, co Jezus zrobił na dziedzińcu Świątyni Jerozolimskiej.

Otóż, wywalił on stamtąd – i to brutalnie, jak sugerują ewangeliczne opisy – kupców, czyli ludzi handlujących gołębiami i innymi zwierzętami przeznaczonymi na ofiarę (paskudny zwyczaj!) oraz ogólnie religijnymi utensyliami. Na tymże handlu zarabiali nie tylko sami kupcy, ale też lokatorzy Świątyni, czyli oczywiście kapłani i arcykapłani; wiadomo, darli oni haracz ze sprzedających.

Innymi słowy, było to pasienie się na ludzkiej religijności. I to na religijności ludzi z reguły niezamożnych, a nawet nędzarzy, gdyż większość żydowskiego społeczeństwa w I wieku n. e. tworzyli klepiący biedę robotnicy najemni, zwani tektonami lub proletari, tacy właśnie, jak sam Jezus. Co istotne, osoby te, jeśli miały prawidłowo wykonać swoje religijne obowiązkowi, MUSIAŁY zrobić zakupy na świątynnym dziedzińcu, inaczej nie mogłyby nabyć potrzebnych dewocjonaliów.

Właśnie to nie spodobało się Chrystusowi… i trudno mu się dziwić. Było to bowiem wyciąganie pieniędzy od ludzi na siłę, które nauczyciel z Nazaretu porównał, jak najbardziej trafnie, do zbójectwa. Przy czym jego zachowanie – wymachiwanie biczem ze sznurków, przewracanie kupieckich stolików oraz wyrzucanie poza dziedziniec ich właścicieli – wymierzone było nie tyle w samych owych handlarzy, ile w stan kapłański, ciągnący z tejże działalność handlowej profity. Jezus protestował więc przeciwko ich pazerności i nachapywaniu się na ludzkiej religijności. Ale takiej interpretacji to Kościół katolicki raczej nie zapoda… a jeśli już, to w antysemickim wydaniu, nie zaś odnoszącej się do swojej własnej współczesności.

Nie wiem, czy można tak powiedzieć o wszystkich religiach, ale zdecydowana większość stanowi dla kapłanów czy innych przewodników duchowych okazję do rozkręcenia działalności biznesowej. Jeśli po prostu otrzymują pensję (jak pastorzy w Kościołach protestanckich) lub dobrowolne dary od wiernych (jak mnisi buddyjscy), nie jest jeszcze źle. Gorzej, jeżeli kapłani wyłudzają pieniądze od wiernych lub wydzierają je na siłę.

A w katolicyzmie, przynajmniej polskim jego wydaniu, jest to, niestety, nagminne.

Mistrzem takiego pasienia się na ludzkiej religijności (zwłaszcza osób starszych, acz nie tylko) jest oczywiście Rydzyk Tadeusz, kapitalista w sutannie. Jednakże większość przedstawicieli polskiego Episkopatu wcale gorsza od niego nie jest, forsę doją, aż miło, czy to z podległych sobie parafii, czy to z budżetu państwa bądź jednostek samorządu terytorialnego… Zakony też pięknie umieją wydudlić publiczne środki, jak również bezcenne nieruchomości w parkach narodowych, aby prowadzić tam działalność gospodarczą…

No i osławione opłaty „co łaska” za udzielanie sakramentów, co wszak należy do obowiązków księdza (ma przecież płaconą pensję z kurii, tak czy owak przez wiernych finansowaną). Jeśli zaś wierny/klient nie jest łaskawy (bo jemu też się nie przelewa), to z chrztem, ślubem, pogrzebem może być problem…

Jasne, nie wszyscy księża tak postępują. Zdarzają się tacy, którym pazerności i żerowania na parafianach zarzucić nie można. Miewają oni wszelako problemy z przełożonymi, bo z kurii ciągle przychodzą informację, że za mało świeckich katolików doją… Można więc powiedzieć, iż księża do pazerności i zdzierstwa są przymuszani… Acz nie oszukujmy się, nie brak wśród nich jednostek chciwych z natury.

Generalnie, współczesny Kościół katolicki kieruje się czysto kapitalistyczną logiką zaczerpniętą wprost ze Świątyni Jerozolimskiej; różnica na tym jedynie polega, że kapitalistyczna logika odnosi się nie do judaizmu, lecz do katolicyzmu. Religia traktowana jest jako środek produkcji, na którym kler i hierarchowie oraz kooperujący z nimi świeccy biznesmeni mają zarabiać, zarabiać i jeszcze raz zarabiać, podczas gdy wierni przymuszani są do bulenia, bulenia i jeszcze raz bulenia, jeżeli chcą mieć usługi religijne na poziomie zgodnym z ich wiarą.

Ech, przydałby się Jezus z biczem ze sznurków…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor