Więcej o zieleni

Wybory samorządowe coraz bliżej, kampania się rozkręca… Podejrzewam, że w poszczególnych jednostkach samorządu terytorialnego wygląda ona trochę inaczej, gdyż inne kwestie liczą się dla mieszkańców, dajmy na to, Alwerni, a inne – Warszawy. U mnie osoby kandydujące chwalą cię, co zrobiły (jeśli to ich kolejne wybory) i/lub co zamierzają zrobić dla gminy, powiatu i województwa, w zależności od tego, na jakim szczeblu kandydują. Dużo jest zatem o remontach dróg, chodników, przejść dla pieszych, itd., o otwieraniu nowych obiektów czy oddawaniu do użytku tych, które poddano rewitalizacji, o inwestycjach różnego rodzaju… I dobrze.

Są oczywiście sprawy nieco bardziej ogólne, o jakich poszczególne partie również i w tej kampanii mówią na szczeblu ogólnokrajowym, takie jak ochrona zdrowia, szkolnictwo, usługi publiczne czy mieszkalnictwo (acz o nim akurat jest trochę za mało), a Lewica poruszyła ostatnio zapomniany temat obrony cywilnej. I okej.

Odczuwam wszelako pewien brak. Może coś przeoczyłem, może jakieś informacje do mnie nie dotarły, ale odnoszę wrażenie, iż podczas obecnej kampanii wyborczej zdecydowanie zbyt mało i zbyt rzadko mówi się o zieleni. Jasne, Lewica – w tym Razem – jak najbardziej porusza tematach ochrony przyrody czy praw zwierząt. Super, naprawdę, ale nie zmienia to faktu, że moim zdaniem tematyka odbudowy zielonych obszarów w miastach – od małych miejscowości po metropolie – powinna zajmować jedną z czołowych pozycji programów kandydatów i komitetów.

Polska cierpi wszak na plagę betonozy. Liczne po naszym wstąpieniu do Unii Europejskiej remonty (niejednokrotnie określane – niewłaściwie! – mianem rewitalizacji) czy budowy oznaczały zalewanie wszystkiego, co się dało, betonem i asfaltem, a także brukowanie, pokrywane marmurem i czort wie, czym jeszcze. W efekcie latem nie da się tam wysiedzieć, taki panuje żar, a w dodatku promienie słoneczne odbijają się od bruku i innych niby-ozdób, rażąc po oczach. Kiedy natomiast przyjdzie ulewa, nie ma ziemi, w którą mógłby wsiąknąć deszcz, no to mamy podtopienia, zalane parkingi i tym podobne nieszczęścia.

Co gorsza, jakoś mało jest inwestycji publicznych, które polegałyby na odnawianiu czy tworzeniu nowych obszarów zielonych. Przeciwnie, ilekroć odbywa się jakiś remont czy budowa, wycinane są drzewa, krzewy, niszczone trawniki czy parki…

A później wielkie zdziwko, że ludzie nie chcą korzystać z nowych „wspaniałych” obiektów (wszak to żadna przyjemność siedzieć w otoczeniu betonu tudzież bruku, szczególnie w upalny dzień), że dzieciaki wolą przebywać w domu, grając na komputerach, konsolach czy smartfonach, że klimat coraz gorętszy, a w powietrzu przybywa spalin i innych zanieczyszczeń…

A reguła jest prosta – im więcej roślin w przestrzeni publicznej, tym w danej miejscowości jest milej, czyściej, bezpieczniej (mniej podtopień), lepiej rozwija się aktywność społeczna (mieszkańcy mają dokąd się wybrać), temperatury panują niższe (więcej cienia!)… Same korzyści.

Uważam więc, iż rozwój terenów zielonych w miastach powinien być jednym z głównych tematów kampanii w wyborach samorządowych, choć i przed każdymi innymi też należy go poruszać. Od roślin zależy przecież nasze życie. Nie tylko jego komfort, lecz także biologiczne przetrwanie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor