Kto na prezydenta?

Wczoraj pisałem, dlaczego nie zagłosuję w przyszłorocznych wyborach prezydenckich na Szymona Hołownię (o ile faktycznie wystartuje), a dziś spróbuję odpowiedzieć na pytanie, kogo powinna wystawić Lewica. Przy czym zaznaczam, że chodziło będzie nie tyle o personalia, czyli o wskazanie konkretnej osoby, ile o pewien profil kandydata bądź kandydatki.
W grę wchodzą tu zasadniczo trzy główne opcje:
1) Lider któregoś z ugrupowań tworzących koalicję Lewica (Lewica Razem, SLD, Wiosna; przy czym dwa ostatnie mają połączyć się w jedną, nową partię). Czyli albo Adrian Zandberg, albo Włodzimierz Czarzasty, albo Robert Biedroń. Wystawienie jednego z nich jest o tyle sensowne, że głównym zadaniem lewicowego kandydata na prezydenta (nie odmawiając mu szans na wejście do drugiej tury, a nawet zwycięstwo) będzie wylansowanie owego środowiska politycznego, jego postulatów i programu, czyli tak naprawdę gromadzenie poparcia na następne wybory samorządowe i parlamentarne. W tym zakresie właśnie lider wypada wiarygodnie. Ale który z tych trzech panów mógłby kandydować? Cóż, Włodzimierz Czarzasty ambicji prezydenckich nie wykazuje, jego misją (po zrealizowaniu poprzedniej, czyli wejściu do Sejmu ze swoim ugrupowaniem) pozostaje jednoczenie Lewicy, i tego się najwyraźniej trzyma. Pozostają Adrian Zandberg oraz Robert Biedroń. Z nich dwóch lepiej wypada Zandberg: jest bardziej merytoryczny, spokojniejszy, nadto skupia się na kwestiach bytowych, toteż właśnie on mógłby potencjalnie zdobyć więcej głosów. Do Roberta Biedronia zasadniczo nic nie mam (gdyby wystartował, na mój głos mógłby liczyć), ale byłby o wiele łatwiejszym celem ataków ze strony prawicy (zarówno skrajnej, jak i umiarkowanej!), co mogłoby odebrać mu część poparcia.
2) Nie kandydat, lecz kandydatka. Czyli kobieta. Medialne przecieki sugerują, iż ta właśnie opcja jest przez Lewicę rozważana. Mówi się o kilku potencjalnych kandydatkach, najgłośniej o Agnieszce Dziemianowicz-Bąk – intelektualistce, działaczce społecznej i politycznej, badaczce, filozofce i humanistce. Świetnie wykształcona, nader merytoryczna (wspaniale pokonuje w dyskusjach prawicowców), cechująca się ogromną wrażliwością społeczną; do tego osoba reprezentacyjna. Byłaby więc naprawdę niezłą kandydatką na prezydenta, nadto najpewniej dobrze sprawdziłaby się na tym stanowisku. Nie ona jedna; Lewica, jak sądzę, jest w stanie wystawić wiele innych kandydatek. Wcale zresztą nie musi to być przedstawicielka którejś z partii; nie obraziłbym się na kandydatkę bezpartyjną, np. panią Jolantę Kwaśniewską… acz wątpię, by ona akurat zgodziła się kandydować. W każdym razie, wariant kobiecy jest jak najbardziej wart rozważenia przez lewicowych decydentów.
3) Kandydat pozapartyjny, ale z lewicowymi przekonaniami, przykładowo znany intelektualista, najlepiej z tytułem profesorskim. Taką opcję proponuje w swojej (fajnej, swoją drogą) publicystyce Jarek Ważny, i oczywiście nie jest to pozbawione sensu. Taki kandydat, będący autorytetem intelektualnym czy naukowym, mógłby pozyskać elektorat szerszy niż li tylko żelazny partyjny. Niestety, osoba najlepiej wpisująca się w ów wzorzec, czyli prof. Karol Modzelewski, nie żyje. Poza tym, naukowiec mógłby zachęcić do głosowania na siebie inteligentów… ale już niekoniecznie elektorat spoza tej klasy (z tego choćby powodu, że i PiS, i inne środowiska prawicowe wiele uczyniły, by obrzydzić inteligencję w oczach społeczeństwa). Toteż, szukając kandydata bezpartyjnego, może dobrze byłoby rozejrzeć się za znanym działaczem społecznym, niezwiązanym z parlamentarną Lewicą, ale o bezdyskusyjnie lewicowym światopoglądzie?
Nie zamierzam tu rozstrzygać, który z powyższych wariantów jest lepszy, a który gorszy. Wszystkie mają wady i zalety. Generalnie, ucieszę się z kandydata(ki) merytorycznego(ej), kompetentnego(ej), inteligentnego(ej), mającego(ej) dobry kontakt z ludźmi. Ważna też będzie dobra kampania wyborcza.
Ale to już pieśń przyszłości, na razie czekamy na decyzję.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor