Dlaczego nie Szymon?
Coraz
donośniej rozlegają się informacje, jakoby w przyszłorocznych
wyrobach prezydenckich kandydować miał katolicki publicysta, Szymon
Hołownia. Niektóre z nich podawane są wręcz jako pewniki. Cóż,
nie zamierzam tu weryfikować tych doniesień, ale warto się
zastanowić, czy w razie czego pan Hołownia mógłby liczyć ma mój
głos.
Poczytałem
sobie jego teksty (mam nawet książkę z autografem, pamiątkę po
spotkaniu autorskim), miałem też okazję wysłuchać go na żywo. I
generalnie, jest on człowiekiem, wobec którego żywię spory
szacunek.
Jako
publicysta Szymon Hołownia wypada naprawdę nieźle; jego artykuły
czyta się przyjemnie, ma on bowiem lekkie pióro i potrafi
skomplikowane nawet kwestie przedstawić w nad wyraz przystępny
sposób. Z jego publicystyki przebija też naprawdę wielka
wrażliwość społeczna, potwierdzona zresztą przez prowadzenie
fundacji charytatywnej dla afrykańskich dzieci; pod tym względem
panu Hołowni blisko jest do takiego na przykład papieża Franciszka
czy kardynała Krajewskiego. Jest on człowiekiem naprawdę
wyczulonym na kwestie biedy, nierówności społecznych, uchodźców
(pozostaje orędownikiem przyjmowania ich przez Polskę i przytacza
za tym merytoryczne argumenty); pod tymi poglądami podpisać się
mogą spokojnie osoby o poglądach lewicowych. Dalej, jakkolwiek
prawdopodobnie afirmuje Szymon Hołownia kapitalizm jako system, to
jednak dostrzega jego patologie i szuka sposobów na poradzenie sobie
z nimi, np. w jednym ze swoich artykułów promował spółdzielczość
produkcyjną.
To
jasna strona Mocy, ale jest i ciemna.
Otóż,
mimo iż pod względem wrażliwości społecznej nasz dzisiejszy
bohater bliski jest szeroko pojętej lewicy, to jednak nie da się
tego powiedzieć o jego podejściu do kwestii światopoglądowych
(czyli też jak najbardziej społecznych, tyle że w mniejszym
stopniu powiązanych z ekonomią). Tu pozostaje dość radykalnym
konserwatystą, znacznie bliższym Janowi Pawłowi II niż
Franciszkowi I. Niedawno wyznał chociażby, że gdyby był posłem,
głosowałby za zaostrzeniem polskiego prawa antyaborcyjnego (i tak
jednego z najbardziej restrykcyjnych na świecie, powodującego
liczne tragedie kobiet i dzieci oraz nabijającego kazbę
zagranicznym prywatnym klinikom, nie mówiąc już o znachorach z
tzw. podziemia aborcyjnego), konkretnie – za likwidacją możliwości
przerwania ciąży ze względu na ciężkie, nieodwracalne
uszkodzenia płodu. Czyli chętnie skazałby dzieci na niewyobrażalne
cierpienie, poprzedzające pewną śmierć, a ich rodziców – na
oglądanie tej męki. Prawdopodobnie taka postawa pana Hołowni
wynika nie z jego fanatyzmu, lecz po prostu z nieświadomości,
niemniej jednak trudną ją pochwalić.
Ale
nie jego antyaborcyjny światopogląd (z którym, rzecz jasna,
kompletnie się nie zgadzam) sprawia, iż na katolickiego owego
publicystę głosu bym nie oddał.
Otóż,
Szymon Hołownia przez media głównego nurtu przedstawiony jest jako
kandydat „niezależny”. Jest to o tyle celne określenie, iż z
żadną partią polityczną powiązany faktycznie nie jest. Co
wszelako NIE OZNACZA niezależności. Żeby bowiem kandydować na
prezydenta (czy jakikolwiek inny wybieralny urząd państwowy),
trzeba mieć zaplecze – i polityczne, i pieniężne. A jeśli nie
ma politycznego, to pieniężne jest nieodzownie potrzebne.
Szczególnie, jeśli nie jest się zawodowym politykiem, lecz
człowiekiem z zewnątrz, obywatelem, który polityką zajmował się
dotąd co najwyżej jako komentator.
Któż
zatem mógłby zbudować finansowe zaplecze dla kampanii Szymona
Hołowni? Ano, albo jakaś partia/koalicja, z którą musiałby w tym
celu nawiązać relacje (przestałby być wtedy jednak kandydatem
„niezależnym”), albo Kościół (raczej odpada; większość
hierarchów popiera PiS, a Hołownia jest dla nich nazbyt liberalny,
pomijając tę nieszczęsną aborcję), albo… no właśnie, wielki
biznes.
Kapitalistom
bardzo przydałaby się bezwolna marionetka na wysokim stanowisku
państwowym. Gdyby została ona prezydentem, wetowałaby niekorzystne
dla wielkiego kapitału ustawy (Sejm oczywiście może odrzucić weto
prezydenckie, ale nie zawsze zbiera się potrzeba do tego większość
głosów; przykładowo, tylko jedno weto Aleksandra Kwaśniewskiego
zostało odrzucone, niestety, to dotyczące ustawy o IPN), za to
pisałaby korzystne dla niego projekty (przypominam, że prezydent
dysponuje w Polsce inicjatywą ustawodawczą). Mogłaby ułaskawiać
kapitalistów skazanych za malwersacje finansowe albo inne
przestępstwa. I tak dalej. Oczywiście, nie kukiełką ową mógłby
być ktoś z polityką otrzaskany i dysponujący partyjnym zapleczem
(takim człowiekiem trudno byłoby sterować), lecz ktoś do tej pory
ze sferą tą niezwiązany, za to popularny i rozpoznawalny. Szymon
Hołownia idealnie pasuje do tego wzorca.
Toteż
wcale nie byłby „niezależnym” kandydatem. Przeciwnie,
pozostawałby mocno uzależniony od kapitalistycznej oligarchii. A że
jest wrażliwy społecznie? Jego mocodawcom specjalnie by to nie
przeszkadzało, skoro przystawiliby mu finansowy pistolet do skroni…
I
to właśnie jest głównym powodem, dla którego – mimo całego
mojego szacunku i sympatii – na pana Szymona Hołownię, jeśli
wystartuje w przyszłorocznych wyborach, nie zagłosuję.
Komentarze
Prześlij komentarz