Zabójcze przemęczenie

Jedna z telewizji komercyjnych w swoim serwisie informacyjnym powiadomiła wczoraj o tragicznym wypadku drogowym. Samochód zjechał z jezdni i wpadł do stawu. Zarówno kierowca, jak i wszyscy pasażerowie zginęli. Tragizm tego zdarzenia jest tym większy, że byli to bezwyjątkowo ludzie młodzi; żadne z nich nie miało ukończonych dwudziestu lat. Jechali do szkoły i do pracy.
Oczywiście, dokładne przyczyny nie są jeszcze znane. W komentarzach na gorąco pojawiła się teza, że do tragedii by nie doszło, gdyby po poprzednim wypadku w tamtym miejscu zarząd dróg naprawił barierkę na zakręcie, oddzielającą jezdnię od feralnego stawu. Policjant mówił o śliskiej nawierzchni, a dziennikarz poinformował o fatalnych warunkach atmosferycznych, jakie wówczas panowały.
Cóż, pewnie wszystkie te czynniki odegrały swoją, jakże negatywną rolę. Nie wiadomo, jaki był stan techniczny audi, którym podróżowały ofiary (a że byli to nastolatkowie, fury prosto z salonu nie należy się spodziewać) oraz jego ogumienia. Ale mnie zastanawia co innego. Otóż, do wypadku doszło we wczesnych godzinach rannych; dokładnie nie wiadomo, o której, ponieważ inni kierowcy zauważyli pływający samochód w okolicach szóstej rano, a wiadomo, iż był w wodzie już od pewnego czasu. Najpewniej tragedia odbyła się między godziną czwartą a piątą. Czyli bardzo wcześnie, w porze, kiedy panują jeszcze ciemności, w warunkach natomiast przedzimia rzeczywiście może być ślisko i mglisto, szczególnie w lesie czy w pobliżu zbiorników wodnych.
No i właśnie. Relacje z tego typu ponurych zdarzeń jakże często wpasowują się w schemat: „Samochód z niewiadomych/nieustalonych/niejasnych przyczyn zjechał z drogi i uderzył w drzewo/słup/inny pojazd”. Pewien odsetek takich wypadków z pewnością jest spowodowany nazbyt szybką w stosunku do panujących warunków jazdą, prowadzeniem wozu w stanie nietrzeźwym lub ze smartfonem przed oczyma… albo wszystkim tym jednocześnie. Część to wina łysych opon. Inne spowodowane są złym stanem technicznym pojazdów; niestety, jesteśmy społeczeństwem biednym (dziękujemy, panie Balcerowicz!), a że w wielu regionach komunikacja publiczna nie funkcjonuje, gdy tymczasem do roboty czymś dostać się trzeba, poruszamy się tanimi, starymi gratami, nader często ledwo przechodzącymi obowiązkowe przeglądy; wiele z nich to fury sprowadzone z Zachodu, nierzadko powypadkowe lub wręcz poskładane z kilku innych… które przy niezbyt nawet szybkiej jeździe ni stąd, ni zowąd mogą odjechać w bok, kierowca zaś nie ma szans nad tym zapanować.
No, ale jest jeszcze jeden czynnik. Zmęczenie, często-gęsto wiążące się z niewyspaniem oraz stresem. Zastanawiam się, czy w ogóle można określić, ile wypadków drogowych w Polsce bierze się z tego, że za kółkiem siadają przepracowani, wycieńczeni kierowcy, którzy często muszą podróżować na spore nieraz dystanse albo bardzo wcześnie rano, albo bardzo późno wieczorem, czyli – w czasie zimowym – w godzinach literalnie nocnych. Prowadzą samochody półprzytomni, bo przez kilkanaście godzin dziennie zasuwają (nie wspominając o tym, że za marne grosze, a niekiedy wręcz jeszcze do tego dopłacają – gig economy, drodzy państwo!) na śmieciówce albo wymuszonym przez kapitalistę bądź prawo (agenci ubezpieczeniowi na przykład) samozatrudnieniu, ponadto przez cały dzień pracy muszą (za co nikt im nie zwraca) przejechać kilkaset kilometrów. Wyczerpani, wycieńczeni, bywa, że po prostu zasypiają za kierownicą.
Niestety, mamy patologiczny rynek pracy, oparty w coraz większej mierze na śmieciówkach oraz wymuszonym samozatrudnieniu. Czas wykonywania obowiązków zawodowych przestaje być ograniczony, ludzie tyrają zatem coraz dłużej i coraz ciężej, co oczywiście negatywnie wpływa i na koncentrację, i na zdrowie; chroniczne przepracowanie prowadzi do schorzeń układu krążenia, a także np. do depresji. Z racji tego, że do roboty muszą dojeżdżać nieraz po kilkadziesiąt kilometrów w jedną stronę, Polacy wstają bardzo wcześnie i kładą się bardzo późno, toteż nie wysypiają się, co jeszcze pogarsza stan zdrowia i możliwość skupienia się na bezpiecznym prowadzeniu pojazdów. Nadto, coraz częściej jeździmy zestresowani, zagonieni, bo kapitalista chce mieć nas na każde zawołanie… Nie ma się więc co dziwić, że tylu ludzi ginie na drogach. Wiem, jak to wygląda, bo sam tego doświadczyłem jazdy w takim stanie.
Ale przecież człowiek przemęczony, niewyspany i zestresowany nie powinien prowadzić samochodu – powiecie. I będziecie mieli rację. Ale co ów człowieka ma zrobić, skoro za kółko wsiąść musi, bez względu na swój stan fizyczny i psychiczny? Będzie, wierzcie mi, jeszcze gorzej, bo po tym, jak PiS ograniczy możliwość przechodzenia na zwolnienie chorobowe, na drogach pojawią się kierowcy niedoleczeni, często z gorączką…
Tak zatem, dziki nasz kapitalizm doprowadza również do zwiększenia liczby wypadków drogowych i ich ofiar, w tym śmiertelnych.
I nie tylko kapitalizm. System edukacyjny, zwłaszcza pod PiS-owskiej deformie, również. Skoro bowiem młodzież musi do swoich szkół dojeżdżać po kilkanaście lub wręcz kilkadziesiąt kilometrów, a nadto jest tak obciążona lekcjami od rana do wieczora (często jeszcze na zmiany) i zadaniami domowymi…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor