Obrażanie polityków

Generalnie, dobrze jest, kiedy ludzie szanują się nawzajem. Wówczas relacje społeczne są po prostu lepsze, układa się współdziałanie między poszczególnymi jednostkami i grupami, sprawnie funkcjonują instytucje, mniej jest agresji i przemocy… Krótko mówiąc, same zalety.

Niemniej jednak, szacunek nie zawsze powinien być bezwarunkowy; trafiają się nawet sytuacje, kiedy wręcz nie może on takim być. Są przecież osoby, które muszą na niego zasłużyć. Chodzi tu rzecz jasna o polityków – od działaczy różnych formacji pozaparlamentarnych, poprzez samorządowców i parlamentarzystów, po ministrów z premierem na czele i prezydenta. My, obywatele/wyborcy/podatnicy absolutnie NIE MAMY OBOWIĄZKU ich szanować za to tylko, że pełnią określone funkcje, do czego zresztą sami ich wyznaczyliśmy. Przeciwnie – abyśmy okazali im minimalne choćby poszanowanie, muszą się ciężko napracować.

Przede wszystkim, konieczne jest z ich strony godne, rzetelne pełnienie obowiązków, które to my, obywatele, im powierzyliśmy w drodze wyborów. Powinni zatem politycy wypełniać złożone nam obietnice wyborcze, a przynajmniej dążyć do ich realizacji, zależnie od okoliczności. Dalej, absolutnie nie wolno im łamać prawa – jego przestrzeganie jest ich BEZWZGLĘDNYM obowiązkiem, nieważne, czy mówimy o radnym z jakiegoś zapadłego sołectwa, czy o prezydencie kraju. Powinni też odznaczać się wiedzą i kompetencjami odpowiednimi dla danej funkcji. Fajnie, jeżeli odznaczają się kulturą osobistą i potrafią godnie reprezentować swoje państwo. No i MUSZĄ szanować nas, obywateli.

Jeśli zaś tych wszystkich warunków – oraz innych, jakie tylko im postawicie – politycy nie spełniają, wówczas my, obywatele, mamy pełne prawo (wolność słowa jeszcze obowiązuje, czyż nie?) ich za to krytykować, piętnować, a nawet wylewać na nich pomyje. W końcu trudno głaskać po głowie i chwalić kogoś, kto przez swoją głupotę czy złą wolę marnotrawi nasze pieniądze, jakie mu przekazujemy, płacąc podatki pośrednie oraz bezpośrednie. Nie tylko możemy, ale – jeżeli cechujemy się świadomością obywatelską – wręcz powinniśmy w takim przypadku wystawiać im negatywne oceny, i to nie przebierając w słowach.

Uważam oto, iż jak najbardziej możemy publicznie wyrażać negatywną opinię o politykach wszystkich szczebli, używając słów powszechnie uznawanych za obelżywe – rzecz jasna, jeśli sobie na to zasłużyli. Nikogo, nawet polityka, nie można obrażać ot, tak sobie; najpierw musi zawinić. Przykładowo, jeżeli popisał się głupotą czy skrajną niekompetencją, my, obywatele, możemy, a nawet powinniśmy nazywać go: głupcem, kretynem, idiotą, debilem, durniem, głąbem, tumanem, tłumokiem, bezmózgowcem, itd. Skoro kradnie czy ogólnie łamie prawo, to zasłużył sobie na miano złodzieja, bandziora, krętacza, zbira, czy jak tam chcecie. Jeśli działa wbrew politycznym, ekonomicznym tudzież społecznym interesom państwa, mamy obowiązek nazywać go zdrajcą. Gdy wykazuje tendencje autokratyczne, dążąc przy tym do obalenia demokracji, określenie dyktatora, satrapy czy tyrana w pełni mu się należy. I tak dalej.

Jasne, są pewne granice. Nie można chociażby wylewać pomyj na kogoś, kto nic złego nie zrobił, a już tym bardziej karygodne jest rzucanie fałszywych oskarżeń czy też wtrynianie się w życie prywatne tudzież rodzinne danej osoby (o ile nie koliduje ono z jej działalnością publiczną, acz i w takim przypadku należy zachować umiar z tego typu ingerencją). Absolutnie nie przejdzie mowa nienawiści, np. życzenie komuś krzywdy lub śmierci, a już grożenie tymiż odpada po całości. Obrażając polityka, nie możemy ukazać samych siebie w gorszym świetle, niż przedstawiamy jego.

Piszę o tym wszystkim dlatego, że znanemu pisarzowi postawiono zarzut obrazy „prezydenta”, za co grożą nawet trzy lata odsiadki. Obraźliwe w tym wypadku miało być słowo „debil”. Sami osądźcie, czy ów zarzut wobec owego literata jest słuszny...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor