Strach przed chińskim autem

W Unii Europejskiej zapanował strach, władze z Brukseli nawet nad cłami zaporowymi myślą. A wszystko dlatego, że chińskie koncerny motoryzacyjne rozpoczynają szturm (gospodarczy, rzecz jasna) na rynki poszczególnych państw członkowskich, polski również. Nad Wisłą, przykładowo, można już kupić nowe auta marki MG – brytyjskiej, acz przed laty kupionej wraz z Roverem prze Chińczyków, i teraz przywracanej na rynek – oraz Beijing (co oznacza „Pekin”)… a to dopiero początek, bo kolejne stoją już w kolejce.

Jasne, pojazdy te może nie są aż tak wypasione jak europejska, japońska czy (jeszcze do niedawna pogardzana) koreańska konkurencja, niemniej jakościowo i technologicznie specjalnie od niej nie odstają, normy spełniają, zaś cenowo są bardziej niż atrakcyjne (samochody zaliczają się do towarów, które straszliwie drożeją w ostatnich latach). I właśnie ten ostatni czynnik budzi postrach wśród rynkowych potentatów na Starym Kontynencie oraz w działającej na ich rzecz Brukseli.

Poza tym, Chińczycy zamierzają skorzystać z planów elektryfikacji europejskiej motoryzacji. W produkcji samochodów elektrycznych specjalizują się już od dawna (cieszą się one znaczną popularnością chociażby w Norwegii, jakkolwiek ta do UE oczywiście nie należy, lecz już od dłuższego czasu stawia na elektromobilność). Wybrali sobie dobry moment na rozpoczęcie ekspansji.

Nie chodzi im tylko o sprzedaż. Przynajmniej jeden chiński producent aut wprost deklaruje chęć budowy w Europie fabryki. I tak koło dziejów się obróci – Europejczycy staną się tanią siłą roboczą dla Chińczyków. Są nią już zresztą dla Japończyków i Koreańczyków Południowych.

Co w tym wszystkim zaskakującego? Nic. Chiny mają najlepszy obecnie system społeczno-ekonomiczny na świecie, przy którym kapitalizm, zwłaszcza w wersji neoliberalnej/neokonserwatywnej może się schować. Ich gospodarka się rozwija, nic zatem dziwnego, że szukają kolejnych rynków dla swoich towarów, w tym samochodów, które po prostu idą śladem elektroniki (bardzo dobrej), odzieży, obuwia i wielu innych artykułów. Jako, że nie są to auta „markowe”, można je zaoferować w niższej cenie, co zresztą od zawsze były świetnym sposobem na wejście ne dany rynek. Tak przecież czynili – ze swoimi samochodami czy elektroniką – Japończycy (ich pojazdy jeszcze w latach 80. uznawane były za towary wysokiego ryzyka, choć szturmem zdobywały świat i cieszyły się opinią wysoce niezawodnych) oraz Koreańczycy (kilkanaście lat temu koreańskie auto było – niesłusznie, co mogę stwierdzić jako wieloletni kierowca takowych – symbolem tandety, obecnie hyundaie czy kie uznawane są za wzorce jakości w swoich klasach); teraz producenci rodem z Państwa Środka powtarzają ten manewr i wiele wskazuje, że osiągną sukces.

Niższa cena nie musi automatycznie oznaczać niższej jakości. W kapitalizmie ceny poszczególnych towarów są efektem spekulacji; oznacza to między innymi, że płaci się za markę jako taką, konkretnie za jej logo na produkcie. Dlatego chińskie samochody wcale nie muszą być gorsze niż europejskie, japońskie, koreańskie czy jakie tam inne. Skusić się na nie mogą ci kierowcy (takich, jak sądzę, jest większość; zresztą sam się do takowych zaliczam), którzy nie szukają gabloty do lansu, lecz czterech kółek do codziennego, bezpiecznego, wygodnego tudzież sprawnego przemieszczania się. Czyli ludzie, co nie patrzą na znaczek na masce, lecz na to, czy dany wóz spełnia ich wymagania, i ile muszą za niego zapłacić. Tak właśnie sukces – przewyższający założenia właścicieli firmy – odniosła Dacia, należąca do koncernu Renault. Który, dodajmy, ma plan jakichś działań zmierzających do obniżenia (lub przynajmniej zahamowania gwałtownego wzrostu) cen swoich pojazdów.

Jakie okażą się chińskie samochody, oczywiście czas pokaże. Tak czy owak, straszenie nimi uważam za nieuczciwą propagandę na rzecz światowych koncernów, jakie zdominowały europejskie rynki motoryzacyjne i nie chcą widzieć konkurencji, która rozwaliłaby – czy raczej mogłaby rozwalić – oligopol.

A przecież wmawia się nam, osobom obywatelskim, że konkurencja rynkowa jest jednym z kluczowych warunków rozwoju gospodarczego i daje liczne korzyści klientom. Na zdrowy rozum wydawałoby się więc, iż im więcej graczy rynkowych, tym lepiej. Jak widać, wedle brukselskich decydentów, niekoniecznie…

Uważam, ze zamiast straszyć chińskimi autami i utrudniać ich producentom wejście do UE, należy je po prostu wpuścić na rynek. Jeśli będą kiepskie, tak czy owak nikt ich nie kupi, choćby były nie wiedzieć jak tanie. Jeżeli zaś okażą się dobre, to dotychczasowi potentaci rynkowi będą po prostu musieli produkować (jeszcze) lepsze wozy i powstrzymać się od sztucznego zawyżania ich cen.

Czy kupiłbym sobie samochód z Państwa Środka? Jak na razie nie zastanawiam się nad tym, jako że niedawno wymieniałem auto, toteż przez kilka najbliższych lat nie przymierzam się do tego. A jak przez ten czas zmieni się rynek, nie wiem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor