Misja na nowy rok

I nie tylko na nowy. Ale po kolei.

W rok 2024 weszliśmy z nowym rządem. Na jego czele stoi, po raz trzeci w swojej karierze, Donald Tusk, tym razem wszelako koalicja rządowa składa się z wielu ugrupowań, zróżnicowanych ideologicznie, od prawa do lewa. Już samo to sprawia, że nie będzie łatwo. Ale zagrożenie leży gdzie indziej.

O ile w nowej Radzie Ministrów część stanowisk obsadzona jest bardzo dobrze (wszystkie osoby ministerskie z Lewicy plus Adam Bodnar i Barbara Nowacka), a co do reszty, czas pokaże, o tyle najsłabszym jej punktem jest, czy raczej może się okazać, sam premier. Dlatego noworoczną misją obywatelską powinno być uważne patrzenie mu na ręce.

Na razie, trzeba przyznać, idzie dobrze. Odblokowane zostały fundusze unijne (ale powiedzmy sobie szczerze – gdyby na tym polu pan Tusk zawiódł, nadawałby się nie tyle na emeryturę, ile na śmietnik historii), nowy minister szkolnictwa wyższego (z Lewicy, co mówi samo za siebie) rozwiązał konflikt w Poznaniu, gdzie studenci walczyli o zachowanie przeznaczonego do likwidacji akademika, Barbara Nowacka, która została ministrą edukacji, chce ruszyć sprawę szkolnej katechezy, minister kultury zaczął robienie porządków w przejętych i zniszczonych przez Bezprawie i Niesprawiedliwość mediach publicznych, wreszcie będzie finansowanie in vitro z budżetu państwa, zapowiedziano legalizację związków partnerskich…

Jednakże pamiętać trzeba, iż to ostatnie wynika nawet nie tyle z obecności Lewicy w rządzie, ile z wymogu nałożonego niedawno na Polskę przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości, a i tak, jeśli wejdzie w życie, będzie rozwiązaniem wstecznym w stosunku do standardów europejskich. ETS-owi zaś Donald Tusk się nie postawi, bo raz, że chodzi o środki unijne, dwa, że przecież zbliżają się wybory do Europarlamentu i samorządowe, a on nie chce zniechęcać postępowego elektoratu… jeszcze. W innym wypadku sprawą tą z pewnością by się nie zajął – tak, jak nie zamierza kończyć zbrodni na granicy polsko-białoruskiej – gdyż pozostaje klerykalnym, zacofanym dziadersem.

Nie to jednak stanowi największe zagrożenie z jego strony. Otóż, należy polityk ten już dwukrotnie piastował funkcję premiera…

I zapamiętany został jako ten, pod rządami którego ludzie zasuwali po kilka złotych na godzinę (o ile w ogóle mieli pracę, w każdym razie płatną), cięto (tak czy owak szczątkowe) świadczenia socjalne – nawet zasiłek pogrzebowy, torpedowano działalność związków zawodowych, czyniono kroki ku prywatyzacji publicznej opieki zdrowotnej, wyrzucano ludzi z ich mieszkań w procesie dzikiej reprywatyzacji (na której kokosy zbijała oczywiście mafia), fotoradary zdzierały od kierowców mandaty nałożone po zafałszowanych pomiarach, zamrożone pozostawały przez długi czas środki na Fundusz Pracy (przeznaczone m. in. na walkę z bezrobociem) i płace w licznych sektorach… Innymi słowy, dla proletariatu, czyli zdecydowanej większości społeczeństwa, nie był to dobry czas.

Donald Tusk stał się również – zasłużenie! – symbolem politycznej arogancji. Nie tylko premier, ale i jego ministrowie traktowali osoby obywatelskie, ze szczególnym uwzględnieniem tych mniej zamożnych, z góry, częstokroć pogardliwie, zaś płynące ze strony społecznej opinie, oczekiwania czy wątpliwości były w większości ignorowane. Szczytem tegoż było oczywiście wywalenie do kosza ponad dwóch milionów podpisów z wnioskiem o referendum w sprawie wieku emerytalnego. Dlatego niedawna zapowiedź nowego/premiera, że będzie słuchał społeczeństwa, brzmi, delikatnie rzecz ujmując, nader mało wiarygodnie.

Owe patologie – brak dobrej polityki społecznej, połączony z licznymi szkodliwymi działaniami potęgującymi biedę, a także arogancja – doprowadziły do katastrofy, jaką było rzecz jasna uzyskanie władzy przez PiS na osiem lat. Fatalna (poza ewentualnie wymiarem europejskim i inwestycjami typu autostrady) polityka Donalda Tuska poskutkowała tym, iż mafii/sekcie Kaczyńskiego łatwiej było oszukać miliony ludzi, że jest ona formacją prospołeczną, bliską osobom mniej zamożnym. Wielu, niestety, wciąż w to wierzy (skutek skutecznej manipulacji, a w zasadzie budowy alternatywnej pseudo-rzeczywistości dla wyznawców PiS-u), pomimo że nie-rządy tego ugrupowania dowiodły czegoś wręcz przeciwnego.

W obecnym rządzie Tuska są ministrowie i ministry z Lewicy. Przykładowo, za politykę społeczną odpowiada wybitna Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, której nie można odmówić dwóch niezbędnych do szefowania temuż ministerstwu cech: wiedzy oraz wrażliwości. Daje ona nadzieję, iż ta kadencja nie będzie tak katastrofalna pod względem społeczno-ekonomicznym, jak lata 2007-15.

Warunkiem jest jedno: Donald Tusk musi powstrzymać swoje despotyczne zachowania i poskromić nadmierne rozrośnięte ego, czyli po prostu pozwolić swoim ministrom, zwłaszcza lewicowym, działać. Jeżeli będzie ich torpedował, znów pozostając li tylko pachołkiem wielkiego kapitału, czyli prowadząc politykę antyspołeczną, szkodliwą dla większości z nas, PiS-owcy po raz kolejny na tym skorzystają. Podobnie, jeśli okaże się (a żywię obawę, że szybko to nastąpi), że postępowe reformy są tylko kosmetyką, która szybko wróci do stanu obecnego z powodu klerykalizmu i dziaderstwa, to zawiodą się młode, postępowe osoby wyborcze. A wówczas Kaczyński spokojnie odzyska władzę.

I dlatego trzeba pilnować Donalda Tuska, najsłabszy element obecnej Rady Ministrów, by niczego nie zepsuł.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor