Wdrukowany monarchizm

Jak niedawno pisałem, cały ten medialny show wokół śmierci Elżbiety II (taka jedna brytyjska królowa, co przez siedem dekad tronu się oburącz trzymała, firmując kolonializm, neokolonializm, zbrodnie thatcheryzmu i skandale związane z rodziną królewską) miał na celu zwielokrotnienie zysków przez koncerny medialne i nie tylko, a także przysłonięcie innych, znacznie istotniejszych dla świata oraz społeczeństw tematów. Niezależnie jednak od tego, setki milionów ludzi na całym świecie – nie tylko ze Wspólnocie Narodów (czyli państwach złączonych unią personalną z Wielką Brytanią) – zupełnie szczerze rozpaczało po zgonie monarchini (choć podejrzewam, że cieszących się z jej zejścia było co najmniej równie wielu, a jeszcze więcej osób zareagowało obojętnością).

Skąd ta rozpacz i ta szczerość? Ano stąd, że monarchia jako ustrój – a wraz z nią boskie niemal uwielbienie dla cesarzy/cesarzowych, królów/królowych, książąt/księżnych – jest wdrukowana w psychikę wielu spośród nas, i to, co ciekawe, niezależnie od światopoglądu. Trzeba byś świadomym republikaninem, najlepiej z wyrobionymi przekonaniami anty-monarchicznymi, by się od tegoż kultu odciąć; wymaga to oczywiście doskonalenia świadomości politycznej i społecznej.

Przyczyna takiego stanu rzeczy jest prosta: historia. Monarchia jest prawdopodobnie najstarszą, lub przynajmniej jedną z najstarszych form ustrojowych. Wyklarowała się najpewniej, zanim jeszcze powstały państwa jako formy organizacji społecznej, politycznej tudzież gospodarczej; wszak wodzowie plemienni (dziedziczni lub nie), byli tak naprawdę monarchami właśnie, a kiedy podbijali kolejne szczepy, plemiona i ludy, z konieczności generując aparat władzy państwowej (czy też, zrazu, protopaństwowej) do administrowania nimi oraz podporządkowanymi sobie terenami, zaczęli głosić propagandowe śpiewki o rzekomo boskim pochodzeniu swoich rodów i jeszcze bardziej boskim namaszczeniu swoich rządów, co stanowiło wszak przez całe tysiąclecia ideologiczny fundament ustroju monarchicznego (do dziś zresztą zapaleni monarchiści na całym świecie uznają podobne brednie za faktyczną politologiczną legitymizację do sprawowania realnej lub reprezentacyjnej władzy przez typów i typiary w koronach na łbie). Skupienie rządów w jednym ręku, np. księcia, króla, faraona, szacha, szejka, itd., wspomożonego oczywiście przed takich czy innych doradców (najczęściej kapłanów) było po prostu skuteczne, zwłaszcza w okresie wojen, podbojów, klęsk żywiołowych i innych sytuacji, jakie stanowiły codzienność poszczególnych państw praktycznie aż do XX wieku (na terenach postkolonialnych do dziś zresztą stanowią). Dlatego też monarchia stała się ustrojem dominującym, a inne modele władzy państwowej, z republikańskim oczywiście na czele, w zasadzie do I wojny światowej były wyjątkami; bywało, że przeradzały się w monarchie, np. Republika Rzymska ewoluowała w Cesarstwo, starożytni Izraelici zastąpili sędziów królem, itd.

Rzecz jasna, w zależności od okresu i państwa, polityczna funkcja osoby zasiadającej na tronie bywała bardzo różna. Ktoś taki mógł być wodzem naczelnym (Izrael, władztwa europejskie we wczesnym średniowieczu), arcykapłanem (każdy cesarz rzymski), pełnić rolę reprezentacyjną (typowe dla dzisiejszych monarchii), stać na czele aparatu państwowego i administracyjnego (Francja w dobie absolutyzmu), wszystko to jednocześnie… Nie czas i miejsce tutaj, by wdawać się w dokładne historyczno-ustrojowe analizy. Ważne jest to, iż monarcha był utożsamiany z państwem, państwo zaś z monarchą – był on żywą emanacją swojego kraju (utożsamienie tegoż z ludem, obywatelami to koncepcja rodem z Oświecenia, a jeszcze bardziej z romantyzmu, i to… polskiego, bo przecież właśnie po upadku I RP napisano i zaśpiewano słowa: Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy; MY – czyli Polacy). Jeśli był silny (nawet, gdy jego władza ograniczała się li tylko do funkcji reprezentacyjnej), to i państwo za takie uznawano; słaby książę, król, faraon, szach czy jarl automatycznie dawał sygnał przyjaciołom i – w jeszcze większym stopniu – wrogom, że jego kraj w kiepskiej jest kondycji.

Takie utożsamianie państwa z władzą przeniosło się zresztą na republikę, nawet jak najbardziej demokratyczną. Przecież wielu spośród nas mniej lub bardziej świadomie uznaje, że państwo to prezydent, rząd, parlament, administracja rządowa i samorządowa, sądy… Tymczasem jesteśmy nim MY, osoby obywatelskie; a że jakże często umyka to naszej świadomości, stanowi efekt nie tylko marnego kształcenia obywatelskiego w szkołach, lecz także ponury mentalny spadek po monarchii, w którym to ustroju człowiek był zaledwie poddanym – kimś podporządkowanym odgórnym siłom politycznym, niemającym żadnego wpływu na swój kraj, będący wobec człowieka (i jednostki, i całych zbiorowości) czynnikiem zewnętrznym, dominującym. Nadto, władcy wywodzili swoje panowanie z boskiego nadania, a wręcz bywali wprost zaliczani do grona bóstw, po śmierci (cesarze rzymscy) lub za życia (cesarze Japonii chociażby). Jeszcze bardziej oddalało ich to od ludu, rodząc u tegoż poczucie własnej małości, sukcesywnie zresztą wbijane do głów przez kapłanów, arystokratów i ludzi stojących w hierarchii aparatu władzy państwowej tuż pod monarchą.

A że działo się tak przez tysiące lat, nic dziwnego, iż taka właśnie mentalność tkwi w naszych głowach. Być może jest to swoista pamięć gatunkowa; nie wiem, ale bynajmniej nie wykluczam takiej opcji. W każdym razie, efektem jest to, iż do dziś niejedno spośród nas patrzy z uwielbieniem (często podświadomym!) na brytyjską rodzinę królewską (piszę z małych liter, bo na wielkie nie zasługują), skandynawskie domy panujące (w mniejszym stopniu, bo ci akurat monarchowie nie robią wokół siebie takiego medialnego show, jak Windsorowie), cesarza Japonii, papieża (tak, Watykan to też monarchia, w dodatku absolutna) i innych koronowanych, jacy się jeszcze na świecie ostali po II wojnie światowej.

Ów mentalny monarchizm w niektórych przynajmniej społeczeństwach wzmacnia religia, posługująca się wszak czysto monarchicznym językiem (Jezus – król, Maryja – królowa, żeby daleko nie szukać) oraz kultura. Ale to już temat na inne rozważania.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor