Wdrukowany monarchizm II

Wczoraj pisałem, że monarchizm – rozumiany nie tyle (choć i to się często zdarza) jako poparcie dla ustroju monarchicznego, ile uwielbienie dla osób koronowanych – został niejako wdrukowany w naszą świadomość (zarówno wielu poszczególnych jednostek, jak też licznych zbiorowości) za sprawą historii. Przez tysiące lat różne typy monarchii były dominującą formą ustrojową, republiki przeważyły liczenie dopiero w XX wieku, acz trzeba zaznaczyć, iż nie zawsze były one tudzież są demokratyczne – a dyktatury od monarchii absolutnej w praktyce politycznej prawie się nie różnią; głównie zewnętrzną ornamentyką, choć i od tego są wyjątki (np. rosyjski neo-carat Putina albo rządy Kimów w Korei Północnej).

Owo wdrukowanie monarchizmu przejawiającego się w formie uwielbienia dla cesarzy, cesarzowych, królów, królowych czy innych książątek tudzież księżniczek, jeśli zaś nie uwielbienia, to darzenia ich szacunkiem wyższym niż ludzi spoza rodów monarszych, nie zawsze jest świadome. Często jest to swoisty automatyzm myślenia i działania, i trzeba sporej pracy światopoglądowej – zwłaszcza poszerzania wiedzy o monarchiach – by się od niego uwolnić, uznając, że Karol III Windsor albo papież Franciszek (też monarcha, elekcyjny wprawdzie, za to absolutny!) są takimi samymi ludźmi jak ja czy Wy, ani lepszymi, ani gorszymi… no, chyba, że ręce plami im krew ich ofiar, wówczas są gorszymi.

Ale obok zakodowanej w głowach wielu spośród nas pamięci historycznej, są też inne czynniki sprzyjające wdrukowaniu monarchizmu w nasze umysły.

Głównym jest bodaj religia, nie tylko zresztą chrześcijańska. Jak pisałem we wczorajszej notce, od początku istnienia ustroju monarchicznego, czyli zapewne, odkąd wodzowie plemienni zaczęli strukturyzować swoje przywództwo, koronowani władcy powoływali się na boskie pochodzenie swojej władzy. Sami mianowali się bóstwami lub ich ziemskimi awatarami, byli włączani do grona bogów po swojej śmierci (deifikacja), utrzymywali, że ich rody pochodzą od mitycznych (pół)bogów lub herosów, kreowali się na pomazańców bożych, itd.; innymi słowy, religie stanowiły legitymizację ich rządów. Do dziś zresztą tak bywa; papieże, żeby daleko nie szukać, rzekomo wybierani są pod natchnieniem Ducha Świętego (acz przypuszczam, iż włoska mafia oraz światowy kapitał mają więcej do powiedzenia w tej kwestii). A skoro działo się tak przez tysiące lat, nic dziwnego, że na szeroko pojętą kulturę przeniosła się aura „boskości” monarchów, niektórych przynajmniej.

No właśnie, kultura to czynnik numer dwa. Szczególnie chodzi tu o media głównego nurtu i ich przekaz. Dla przykładu, wiadomości telewizyjne, reportaże, filmy dokumentalne, artykuły prasowe/internetowe, słuchowiska radiowe, itd. najczęściej zawierają treści czysto czołobitne wobec koronowanych; te poświęcone patologiom monarchii, zbrodni i skandali domów panujących są relatywnie rzadsze i z reguły dotyczą ludzi żyjących sto lub więcej lat temu.

Poza tym, kultura jako taka wespół z religią (zresztą obie te sfery łączyły się i przenikały) zawsze stanowiła fundament ideologiczny monarchii. Płaskorzeźby, rzeźby, malunki, teksty, sztuki teatralne (w starożytnej Grecji będące elementem obrzędów religijnych) oraz inne dzieła sławiły władców, głosiły legendy mające ich uwznioślić, nadać im rangę wyższą niż ludowi.

Poniekąd przetrwało to w dzisiejszej kulturze, np. w fantastyce (zwłaszcza fantasy, w mniejszym stopniu science-fiction); chodzi o te wszystkie historie, gdzie prawowity władca, dziedzic wspaniałego rodu, częstokroć posługujący się ponadnaturalnymi mocami, zdobywa/odzyskuje NALEŻNE MU (lub JEJ, jeśli akurat mamy bohaterkę) królestwo. Są to motywy zaczerpnięte już to z Biblii (Księgi Samuela), już to z Homera, już to z mitów grecko-rzymskich, już to z nordyckich sag… Właśnie na nich bazują takie postacie jak Aragorn czy Aquaman. Rzadziej potomek czy potomkini królewskiego rodu traci swe dziedzictwo (Ciri u Andrzeja Sapkowskiego), nieczęsto też trafiają się bohaterowie lub bohaterki z ludu, którym udaje się włożyć koronę na głowę dzięki własnemu wysiłkowi (Kull z Atlantydy i Conan z Cimmerii u Roberta E. Howarda, Dubhe u Licii Troisi).

Rzecz jasna, nie głoszę tu spiskowej teorii dziejów, jakoby autorzy fantastyki podprogowo wbijali nam do głów kult monarchów. Nie wszyscy spośród nich są zresztą monarchistami, a ci, co popierają taki ustrój, robią to najczęściej w sposób świadomy, tak jak ja świadomie popieram socjalizm oraz demokrację. Po prostu, wątki z ich twórczości bazują na tymże histryczno-religijno-kulturowym monarchizmie, jaki mamy wdrukowany na skutek tysięcy lat dziejów państwowości.

Nie ma w tym nic złego, co nie zmienia faktu, iż jedynym akceptowanym przeze mnie ustrojem pozostaje republika (najlepiej radziecka), uważam, że stanowiska państwowe powinny być obsadzane w drodze wyborów, a nie dziedziczenia, zaś przed facetem bądź babką z takiej czy innej dynastii padać na twarz nie zamierzam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor