Kukułczy Gowin

Trwające – z tragicznymi dla naszego państwa i społeczeństwa skutkami – sukcesy polityczne Bezprawia i Niesprawiedliwości rozpoczęły się (na nowo, po ośmioletniej przerwie, warto doprecyzować) w roku 2015, kiedy to odbyły się podwójne wybory: prezydenckie i parlamentarne. W tych drugich PiS uzyskało samodzielną większość, za sprawą błędów Leszka Millera, skutkiem których ówczesna lewicowa formacja, bazująca na SLD i Twoim Ruchu, nie weszła do Sejmu (swoje zrobiło też Razem, nie chcąc z SLD współpracować, co tylko podzieliło elektorat; później partia Adriana Zandberga zmądrzała). Ale tego sukcesu mafii/sekty Kaczyńskiego zapewne by nie było, gdyby nie wcześniejsze wybory prezydenckie. Jak pamiętamy, Andrzej Duda, niewiele wcześniej praktycznie nierozpoznawalny, pokonał w nich starającego się o drugą kadencję Bronisława Komorowskiego, popieranego przez PO. Pan Komorowski zaczynał z poparciem na poziomie 60 proc., ale marna kampania (poprzedzona kiepską prezydenturą, w której nuda mieszała się z infantylizmem oraz akcentami naprawdę żałosnymi) doprowadziła go do klęski. A słowa: Niech siostra znajdzie lepszą pracę i weźmie kredyt – świadczące, iż ówczesny prezydent miał gdzieś młode pokolenie oraz jego problemy bytowe – zaciążyły na wizerunku całej Platformy Obywatelskiej; zapewne do dziś stanowią jedną z licznych przyczyn, dla których partia owa jakoś nie może pokonać Bezprawia i Niesprawiedliwości.

Wydawało się, że po tamtej przegranej pan Bronisław Komorowski zachowa się jak typowy były prezydent, czyli wycofa się z aktywnego życia politycznego. Poprzestanie na udzielaniu wywiadów, komentowaniu bieżących wydarzeń (jak to czynią Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski), może zaangażuje się w jakieś działania społeczne… I przez lata tak było, lecz w ostatnich dniach Komorowski znów się uaktywnił, co może przynieść znaczne szkody nie-PiS-owskiej stronie sceny politycznej.

Oto niedawno odbyło się spotkanie poświęcone członkostwu Polski w NATO, na którym brylowali liderzy formacji opozycyjnych (bądź za takowych się podających). Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że pojawił się tam (zaproszony podobno przez PSL-owców, ale czy tak było naprawdę, nie wiem) Jarosław Gowin. Ultrakonserwatywny polityk, który obszedł już wszystkie partie poza lewicowymi. Związany i z PO, i z PiS-em, piastował funkcję ministra w ich rządach. Skonfliktował się wszelako z Kaczyńskim, gdyż ten obrał Gowinową sejmową ekipę z posłów, a jego partyjkę z poparcia. No to lepi się on teraz do opozycjonistów, w każdym razie, tych konserwatywnych.

Jako się rzekło, sam fakt, że sfotografował się z Tuskiem, Czarzastym, Hołownią i Kosiniakiem-Kamyszem, wkurzył znaczny odsetek obywateli, a także część polityków. Wściekle zareagował elektorat Lewicy, niewyobrażający sobie (słusznie jak najbardziej) wspólnej listy wyborczej, na której obok lewicowych kandydatów miałby się znaleźć Gowin – antyspołeczny, wsteczny klerykał. Lewicowi politycy z kolei zapowiedzieli, że po wyborach nie wejdą do żadnego rządu, w którym ów człek miałby być ministrem; słusznie, przy czym, moim skromnym zdaniem, Lewica mogłaby wejść w koalicję rządową z PO tylko wówczas, gdyby ta miała zajmować się jedynie infrastruktura i ewentualnie relacjami europejskimi.

Ciekawsza sytuacja zapanowała w Platformie Obywatelskiej. Części jej prominentów mizdrzenie się do nich Jarosława Gowina zdecydowanie do gustu nie przypadło; w grupie tej jest lider partii, Donald Tusk, do którego za chwilę wrócimy. Jednak ci bardziej konserwatywni chętnie przytuliliby Gowina, wciągnęli go na listy, a może też, w razie wygranych wyborów, do przyszłego rządu.

W tym miejscu uaktywnia się Bronisław Komorowski, wyłaniając się niczym… no, nie feniks z popiołów, ale oskubana kura z zawalonego kurnika. Udziela oto były prezydent wywiadu, w którym wprost stwierdza, iż przytulenie Gowina to świetny pomysł, nawet, gdyby Włodzimierz Czarzasty miał się obrazić na PO/KO. Konserwatywni Platformersi temu przyklasnęli, Donald Tusk od tego się odcina, a wcale bym się nie zdziwił, gdyby na słowa pana Komorowskiego zareagował wściekłością.

Kwestie ideologiczne nie są tu, wbrew pozorom, szczególnie istotne. Gowin ze swoim klerykalizmem i wstecznictwem niewiele się wszak różni i od Tuska, i od Komorowskiego. Przy czym były premier i były prezydent są nieco mniej fanatyczni; Komorowski podpisał nawet ustawę o in vitro, podczas gdy Gowin twierdził, że słyszy płacz zamrożonych zarodków. Lecz kwestia ta z ich punktu widzenia ważna nie jest.

Chodzi o to, iż Jarosław Gowin oraz to, co zostało z jego partyjki, cieszą się poparciem w okolicach 0,3 proc. Czyli to margines polityczny. Zarazem polityk ów wzbudza obrzydzenie u wielu demokratycznie nastawionych wyborców, nie tylko ze względu na swój prehistoryczny światopogląd oraz fakt, że przez lata wysługiwał się Kaczyńskiemu, lecz z powodu swej zdradliwości. To straszliwy koniunkturalista, który dla osobistej korzyści zdradzi każdego. Dla Tuska nie byłoby to problemem – wszak swoje sukcesy zawdzięcza on bezlitosnemu pacyfikowaniu konkurentów wewnątrzpartyjnych, więc i Gowinowi założyłby łańcuch na szyję – ale były premier doskonale rozumie, że gdyby wciągnąć tego polityka na listę wyborczą, zapowiadając przy tym jego udział w przyszłym rządzie, nie tylko załatwiłoby to na amen sprawę jakiejkolwiek współpracy z Lewicą (bodaj jedyne ugrupowanie, dla którego Gowin jest całkowicie nie do przyjęcia), ale też odpływ części elektoratu samej PO. Pozyskując więc faceta mogącego liczyć na około 0,3 proc. głosów, największa obecnie partia nie-PiS-owska straciłaby ładnych kilka punktów procentowych poparcia. Na czym skorzystałby jedynie Kaczyński Jarosław wraz ze swoją mafią/sektą; i tak zresztą korzysta na Gowinie, którego sama obecność zaczęła szkodzić wizerunkowo nie-PiS-owskiej stronie sceny politycznej.

Czy Bronisław Komorowski, lansując Gowina, nie zdaje sobie z tego sprawy? Pewnie jak najbardziej sobie zdaje, lecz prawdopodobnie wyczaił okazję, by powrócić do aktywnej polityki, wygryźć Tuska (który, co widać wyraźnie, pomysłu na walkę z PiS-em nie ma) i zająć jego miejsce na czele Platformy Obywatelskiej. A potem zepchnąć ją z powrotem na drogę ciemnoty i wstecznictwa, z której, chcąc pozyskać młody elektorat, partia ta lekko zboczyła. I do tego były prezydent potrzebuje Gowina.

Czy Komorowski sam na to wpadł, czy ktoś mu podpowiedział, nie wiem, ale tak czy owak, zachowując się w ten sposób, staje się on pożytecznym idiotą Jarosława Kaczyńskiego.

O ile więc dotychczas największym obciążeniem dla opozycji, czyli nieformalnym sojusznikiem prezesa PiS-u, pozostawał Donald Tusk, o tyle wydaje się, iż w roli tej zastąpić go mogą Bronisław Komorowski wraz z Jarosławem Gowinem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor