Głodny jak Amerykanin

Uważacie Stany Zjednoczone za raj na Ziemi, gdzie każdy (a przynajmniej każdy pracujący) ma zapewniony godny byt, że o stanowiącej główny propagandowy element American Dream mitycznej szansie na oszałamiający sukces nie wspomnę? Cóż, nigdy takowym Edenem one nie były; zawsze borykały się z patologiami typu skrajna nędza (u podstaw tego państwa leży, oprócz masowego mordowania Indian, kanibalizm osadników), bardzo duże nierówności społeczno-ekonomiczne, rasizm przejawiający się również w sferze zawodowej, bardzo zły, skomercjalizowany system (o ile słowo to w ogóle ma tu zastosowanie) opieki zdrowotnej, nad wyraz okrojona i też skomercjalizowana pomoc społeczna… Ale jednak po II wojnie światowej, dzięki rozwojowi gospodarczemu oraz zastosowaniu recept na wyjście z kryzysu autorstwa Keynesa, w USA zapanował relatywny dobrobyt. Który poszedł się paść w latach 80. ubiegłego stulecia, w dobie reaganomiki (później lekko tylko korygowanej przez Clintona czy Obamę), czyli wdrożenie wyjątkowo barbarzyńskiego, neoliberalnego (bądź neokonserwatywnego, jak się go – trafniej zresztą – określa w Ameryce) modelu gospodarki kapitalistycznej. Wówczas to część społeczeństwa (kapitaliści, górne warstwy burżuazji) zaczęły gwałtownie zwiększać swoje fortuny, reszta zaś ubożała, czyli pogłębiało się rozwarstwienie społeczno-ekonomiczne.

Skutek tego jest taki, że dziś 40 mln Amerykanów (czyli co ósmy)… głoduje. A gdyby nie kartki (bony) na żywność, z jakich korzysta pomiędzy 50 a 60 mln osób, skala tragicznego owego zjawiska byłaby znacznie większa; mówilibyśmy zapewne o masowej śmierci z głodu. Tak, w Stanach Zjednoczonych Ameryki, nadal formalnie najbogatszym państwie świata… tyle, że coraz częściej dookreśla się, iż Trzeciego Świata, bo takie właśnie zaczynają dominować tam warunki.

Przy czym ów głód (niedostarczanie organizmowi odpowiednich substancji odżywczych; głodująca osoba może jeść bardzo dużo, ale jeśli jedzenie to jest marne, to tylko zapcha sobie żołądek), inaczej, niż można by sądzić, dotyka nie tylko czarnoskórych tudzież latynoskich emigrantów i ich potomków, lecz także Amerykanów białych, którzy jeszcze pokolenie-dwa wcześniej żyli na wysokim lub bardzo wysokim, a przynajmniej stabilnym poziomie. Tymczasem obecnie rodzice ograniczają spożycie potraw, żeby zapewnić dzieciom jakikolwiek posiłek, miliony zaś dzieci ciepły obiad zjadają tylko w szkole (kojarzy się to z czymś?).

Dlaczego tak się dzieje? Ano, w ostatnich dekadach rozrosło się bezrobocie (skutek kolejnych kryzysów ekonomicznych i gospodarczych, np. tego z 2008 roku i ostatniego, pandemicznego), spadła stabilność zatrudnienia (na amerykańskim rynku pracy dominują odpowiedniki naszych umów śmieciowych; bardzo rzadko dzięki nim ktoś zarobi znaczne pieniądze, najczęściej jednak pracując w ten sposób, nader łatwo jest popaść w nędzę; skąd my to znamy?) oraz płace, ogromnie za to wzrastają koszta życia (co ciekawe, z tej właśnie przyczyny głodują żołnierze US Army i ich rodziny). Pomoc społeczna jest jeszcze bardziej szczątkowa niż w (patologicznie żałosnej pod tym względem) III RP; ogranicza się do wspomnianych bonów żywnościowych, bonów edukacyjnych (pozwalających pokryć koszta nauki w jakieś podłej podstawówce; oczywiście, za studiowanie się płaci, w związku z czym studenci zaciągają kredyty – niepodlegające morzeniu! – które muszą spłacać przez całe swoje życie, co też przyczynić się może do głodowania) i darmowej opieki zdrowotnej dla najuboższych (przeważnie bezdomnych). Za kurowanie się z każdej choroby Amerykanin musi zapłacić, czyli w praktyce mieć ubezpieczenie zdrowotne, komercyjne rzecz jasna. Te są drogie jak wszyscy diabli, toteż większość społeczeństwa stać jeno na podstawowe pakiety, w konsekwencji czego schorzenia poważniejsze niż przeziębienie mogą wpędzić w nędzę albo zabić, bo nie uzyska się pomocy medycznej.

Jak łatwo się domyślić, nie tylko głodowanie jest problemem. Amerykanie tracą swoje domy, bo w wyniku pogorszenia zarobków, utraty pracy, wzrostu opłat lub wszystkiego tego naraz, nie wspominając o innych czynnikach, nie stać ich na czynsz. No to lawinowo przybywa bezdomnych; w internecie bez najmniejszego trudu znaleźć można zdjęcia i filmy przedstawiające ogromne koczowiska, wzniesione z namiotów, budek z dykty i tym podobnych schronień przed deszczem; kto ich nie ma, siedzi na kartonie. Wygląda to podobnie jak południowoamerykańskie favele… lub jeszcze gorzej. I dzieje się tak w największych, a zarazem najbogatszych metropoliach USA! Z kolei przyzwoite dotychczas dzielnice zmieniają się w slumsy…

Mówiąc krótko, Amerykaninowi powinie się noga… i zdycha z głodu na ulicy albo w jakimś parku.

Jako się rzekło, zarysowane wyżej patologie wynikają z neoliberalnego/neokonserwatywnego modelu gospodarczego: brak regulacji państwowych gospodarki – poza ogromnymi grantami tudzież innymi dotacjami dla koncernów i korporacji przynoszących miliardowe zyski, komercjalizacja usług (już nie) publicznych, niskie podatki lub całkowite z nich zwolnienia dla najbogatszych, świadczenia społeczne okrojone prawie do zera, pełne prawo wyzyskiwania pracowników przez kapitał. Na to nałożyły się wspomniane wyżej kryzysy i ich skutki… a w zasadzie cały czas się nakładają.

Czy władze nic z tym nie robią? Ano, oczywiście, że robią. Zwalniają miliarderów z danin publicznych, dopłacają ciężkie miliardy ich korporacjom (jak myślicie, skąd wzięła się potęga Google’a, Apple’a, Facebooka czy Tesli, jeśli nie z gigantycznych dotacji państwowych?) i znoszą kolejne prawa pracownicze; to ostatnie prowadzi rzecz jasna do zwielokrotnienia wyzysku, a wraz z nim nędzy.

Mnożą się więc fortuny różnych Musków, Bezosów i im podobnych pasożytów, czasami jakiemuś drobniejszemu przedsiębiorcy uda się zarobić na kontrakcie z państwem, przy niezmierzonych pokładach szczęścia ktoś dorobi się swoją ciężką pracą… A jednocześnie, ci, co mają pracę, tracą ją wraz z perspektywami życiowymi, bądź też muszą zasuwać coraz dłużej, coraz ciężej i coraz taniej, tracąc środki potrzebne do życia, za to dokładając forsy kapitalistom.

Wszystko to charakterystyczne jest dla państw kapitalistycznych z całego świata, zwłaszcza tych, gdzie wdrożono barbarzyński neoliberalizm/neokonserwatyzm społeczno-ekonomiczny; Polska, dzięki ludobójcy Balcerowiczowi i innym zdrajcom z prawicy postsolidarnościowej, zalicza się do tego grona. Wszędzie tam pogłębia się rozwarstwienie społeczno-ekonomiczne, wszędzie narasta nędza, a byt staje się coraz mniej stabilny, zwłaszcza w okresach kryzysowych. Nas w (k)raju nad Wisłą jeszcze trochę ratują korzyści z członkostwa w Unii Europejskiej, no i to, że prawicy/targowicy postsolidarnościowej nie udało się całkowicie rozmontować polityki społecznej. Ale wszystko przed nami! Niech tylko PiS, PO lub jakakolwiek inna prawicowa formacja dłużej porządzi…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor