Wspólne korzystanie

Czas wreszcie napisać o czymś pozytywnym. Jak choćby o idei dzielenia się dobrami, która zyskuje coraz większą popularność również w (k)raju nad Wisłą.

Nie jest to żadna nowość, od lat bowiem prowadzone są zbiórki żywności w sieciach handlowych, odzież, w której nie chodzimy, wrzucić możemy do pojemników PCK, różnego rodzaju akcje zbierania niepotrzebnych rzeczy i pomagania w ten sposób bliźnim prowadzą już to organizacje charytatywne, już to związki wyznaniowe. I bardzo dobrze.

Są też świeższe przykłady podobnych inicjatyw, z których korzystać mogą nie tylko obywatele niezamożni, ale w ogóle wszyscy. Dwóm z nim poświęcę dzisiejszą notkę.

Coraz popularniejsze stają się chociażby jadłodzielnie. Można w nich zostawić produkty żywnościowe – oczywiście nie zepsute ani przeterminowane – których z różnych przyczyn nie możemy lub nie chcemy przejeść… lub je sobie zabrać, jeśli akurat jesteśmy głodni (nasz status majątkowy nie ma w tym wypadku znaczenia, jadłodzielnie są dla wszystkich). Jak dla mnie, super sprawa, i to z kilku powodów.

Takie jadłodzielnie służą oto dystrybuowaniu żywności do osób potrzebujących, które mogą otrzymać ją w sposób godny, tzn. nie jako jałmużnę od takiego czy innego celebryty/biskupa, któremu chodzi bardziej o autoreklamę niż o pomoc bliźniemu. Przy czym za potrzebujących w tym wypadku uznać należy nie tylko osoby bezdomne czy żyjące w skrajnym ubóstwie, lecz, jako się dopiero co rzekło, każdego, kto akurat poczuje głód. I dobrze, bo tu chodzi o podział, czyli wspólnotę korzyści, do jakiej przynależeć mogą wszystkie grupy społeczne, nie tylko wybrane. Z tymże podziałem wiąże się druga zaleta jadłodzielni, czyli ich walor edukacyjny – tego typu punkty uczą nie wyrzucać jedzenia, zarazem otwierając oczy na potrzeby innych ludzi. Są zatem (plus numer trzy) istotnym czynnikiem zapobiegania pladze państw kapitalistycznych (Polskę, mimo iż jesteśmy biednym społeczeństwem, wliczając), jaką jest marnotrawienie żywności. Oby zatem jadłodzielni powstawało i działało możliwie najwięcej!

Dzielić się jednak możemy nie tylko żywnością czy odzieżą, ale również chociażby książkami. Coraz liczniejsze ośrodki kultury oraz biblioteki prowadzą punkty ich wymiany. Funkcjonują one na podobnej zasadzie, co jadłodzielnie – można tam zanieść pozycję, jakiej nie czytamy i ewentualnie zamienić ją na inną, potem ją odnieść, zabrać kolejną, itd. Mamy tu dobry sposób na pozbycie się z domu tych książek, których nie czytamy, bo nie zamierzamy do nich wracać, nie spodobały się nam, nabyliśmy nowsze/lepsze wydanie, stanowią nieudany prezent od kogoś lub z jakichkolwiek innych powodów. Zawsze lepiej jest puścić taki tom w obieg, niech inni ludzie sobie poczytają, niż wywalać go na śmietnik, zwłaszcza w sytuacji, gdy dany egzemplarz jest w dobrym jeszcze stanie. Z kolei osoby chcące poczytać, ale niemogące lub po prostu niezamierzające wydać na nową książkę pieniędzy, niemające już miejsca na półkach (bywa i tak), itd., mogą za darmo pozyskać ciekawą lekturę. W punktach wymiany można też natknąć się na klasyczne pozycje – chodzi zarówno o tytuły, jak też konkretne ich wydania – które dawno temu zniknęły z rynku wydawniczego, toteż bibliofile i bibliomani zaprawdę mają w tego typu miejscach czego szukać. No i zawsze jest to fajny sposób na promocję czytelnictwa, poziom którego jest w Polsce zdecydowanie zbyt niski.

Z jadłodzielnią bezpośredniej styczności jeszcze nie miałem, ale do punktu wymiany książek kilka tomów odniosłem. Generalnie, te i inne inicjatywy upowszechniające ideę dzielenia się, a raczej wspólnego korzystania z różnego rodzaju dóbr uważam za słuszne. Oby więcej takich!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor