Śmiecie na dnie
Batyskaf
z człowiekiem na pokładzie po raz pierwszy w historii dotarł na
dno Rowu Mariańskiego (najgłębsze miejsce na Ziemi, przypominam).
Tam sfilmował nieznane dotąd gatunki zwierząt oraz… wytwory
ludzkiej cywilizacji. Nie, nie ma w tym nic tajemniczego ani
paranormalnego, wytworami tymi były bowiem foliowe oraz plastikowe
śmiecie.
Cóż,
każda cywilizacja coś po sobie zostawia; nasza zostawi
najprawdopodobniej właśnie odpady z tworzyw sztucznych. Fakt, że
dotarły one aż na dno Rowu Mariańskiego, świadczy z jednej
stronie o potędze naszej technologii, z drugiej wszelako – o
skrajnej głupocie gatunku ludzkiego… głupocie lub tendencjach
autodestrukcyjnych. I o tym, że skoro tak bardzo niszczymy naszą
planetę, iż nawet najgłębsze miejsce na jej powierzchni
zaśmieciliśmy, to najwyraźniej nie zasługujemy na przetrwanie…
Trudno
bowiem znaleźć na naszym globie miejsce, które nie byłoby
zanieczyszczone odpadami, chemikaliami albo innym świństwem
wygenerowanym przez ludzką działalność. W wielu przypadkach
zaśmiecenie takie wynika po prostu z niedbalstwa lub zwyczajnego
chamstwa – chodzi mi tu o wywalanie śmieci w lasach, na łąkach,
w górach, itd. – często jednakowoż jest to kwestia systemowa,
wprost wynikająca z patologicznej, nieludzkiej logiki kapitalizmu.
Aby
wszak przedsiębiorstwa, od małych firm po gigantyczne koncerny,
miały zysk, muszą produkować usługi lub dobra. Z procesem
produkcji wiąże się generowanie już to odpadów, już to
zanieczyszczeń. Gorzej jednak, że dobra masowe nader często
wytwarzane są z tworzyw możliwie najtańszych, czyli takich, które
absolutnie nie są biodegradowalne. Stąd torebki foliowe zamiast
papierowych, plastikowe słomki do picia (śmiertelne zagrożenie dla
zwierząt morskich, w tym wielorybów i delfinów!), takoż
plastikowe butelki i pudełka… które rozkładały się będą
przez tysiące lat, o ile w ogóle kiedykolwiek się rozłożą.
Zużyte, choćby częściowo, lądują na śmietniku, i dobrze, jeśli
są wówczas utylizowane; znacznie wszelako (i to budzi zgrozę)
częściej trafiają do lasów, na łąki, do rzek, mórz i oceanów,
a nawet w góry, Mount Everest wliczając. Mówiąc krótko,
stanowiące prywatną własność kapitalistów przedsiębiorstwa
(państwowe zresztą też, bo podlegają tym samym regułom
systemowym) produkują tony plastiku, folii i tym podobnych tworzyw,
bo im się to zwyczajnie opłaca, zwłaszcza w warunkach konkurencji,
zmuszającej do wytwarzania i sprzedawania coraz większych ilości
dóbr. Do tego nisko-trwałych, ponieważ – jak już kiedyś
pisałem – kapitalizm jako system wręcz zmusza do produkowania
rzeczy szybko się zużywających, niszczących czy psujących,
często o takiej konstrukcji (w przypadku bardziej skomplikowanych
mechanizmów), która wyklucza opłacalną naprawę. Chodzi rzecz
jasna o to, by ludzie co chwilę kupowali nową tandetę, wyrzuciwszy
starą, zużytą (a czasem jeszcze nadającą się do użytku –
dlaczego, o tym za chwilę). Tak oto nasza planeta staje się coraz
bardziej zaśmiecona.
Dalej,
wiele z rzeczy, które wywalamy, kupiliśmy, mimo iż nie były nam
one specjalnie do niczego potrzebne. Mimo to chcieliśmy je posiadać,
pomimo braku racjonalnych ku temu przesłanek. Od lat nie stanowi
bowiem tajemnicy, iż kapitalizm rozbudza w nas żądzę zwiększania
stanu naszego posiadania, poprzez oczywiście kupowanie coraz to
nowych i nowych fantów – nawet, jeśli dotychczasowe ich
odpowiedniki wciąż jeszcze nadają się do używania. Rzecz jasna
po to, by prywatni właściciele środków produkcji mogli sobie
napchać portfele i konta. Realizacji tego celu służy oczywiście
reklama, lokowanie produktów, marketing i tym podobne metody
wpływania na naszą świadomość tudzież podświadomość. Poza
tym, im bardziej tandetne dobro, tym atrakcyjniej opakowane, by
przykuć naszą uwagę. No to nabywamy od czorta różnego
dziadostwa, zwiększając zyski kapitalistów… a im więcej
kupujemy, tym później więcej śmiecimy – zależność jest
prosta.
Jeśli
w mediach temat zaśmiecenia Ziemi jest analizowany, jako remedium z
reguły podaje się konieczność zmiany naszych nawyków
konsumpcyjnych. Niby słusznie, ale na dobrą sprawę pomoże to
niewiele; nie zapobiegnie katastrofie, lecz ją co najwyżej odroczy.
Nawyki bowiem konsumpcyjne są nam w znacznej mierze narzucane
systemowo, z góry, przez kapitalistów.
Toteż
powtarzam to, co niedawno pisałem: tylko obalenie kapitalizmu, i to
na całym świecie, może uratować planetę… no i nas, oczywiście.
Komentarze
Prześlij komentarz