Rezerwuar parobków
Kapitalistyczna
Polska wyzyskiem stoi, będąc rezerwuarem taniej siły roboczej…
czyli parobków po prostu. Potwierdzili to nasi zachodni sąsiedzi, a
konkretnie niemiecki urząd statystyczny, który przyjrzał się
kosztom pracy w sektorze prywatnym, w przeliczeniu na godzinę, w
poszczególnych państwach członkowskich Unii Europejskiej. W
(k)raju nad Wisłą jest tanio… czyli źle, a nawet bardzo źle.
Okazuje
się oto, iż koszt godziny pracy Polsce – pracy w prywatnej
firmie, podkreślmy – zamyka się w 10 euro. Na kwotę tę składają
się trzy czynniki: wynagrodzenie pracownika, składki na
ubezpieczenie społeczne (nasz ZUS) oraz podatki. Taniej niż u nas
jest tylko w Rumunii oraz Bułgarii – odpowiednio 6,5 i 5,3 euro.
Porównywalne z polskimi koszta pracy są na Liwie i Łotwie… ale
są to państwa małe, nadto przeżywające poważne problemy
demograficzne; takim na przykład Litwinom w ciągu stu lat grozi
wręcz wymarcie. Jeśli chodzi o pozostałe kraje Europy Środkowej,
to wszystkie pod omawianym względem plasują się poniżej średniej
unijnej, wynoszącej 26,6 euro za godzinę, ale i tak tamtejsze
koszta pracy wyższe są niż nad Wisłą. Przykładowo w Słowenii
jest to 18,3 euro, w Republice Czeskiej – 12,7 euro, natomiast w
Słowenii – 12,6 euro za godzinę.
W
tym miejscu można by szydzić, że polscy kapitaliści i tak
narzekają na „zbyt wysokie koszta pracy”, a polski pracownik ma
być „leniwy i roszczeniowy”, ale sprawa jest poważna. Oznacza
bowiem, iż jesteśmy – nawet na tle południowych sąsiadów! –
parobkami, zasuwającymi praktycznie za darmochę, mimo iż do ideału
premiera Morawieckiego Mateusza, czyli miski ryżu, jeszcze trochę
brakuje.
Niskie
koszta pracy w Polsce wynikają w pierwszym rzędzie z naprawdę
kiepskich wynagrodzeń i niestabilnych form zatrudnienia, czyli umów
śmieciowych. Te służą też przerzuceniu składek za ubezpieczenie
społeczne na pracownika – po to rzecz jasna, by
kapitalista-wyzyskiwacz miał większy zysk. Jeszcze lepiej pod tym
patologicznym względem spisuje się wymuszone zatrudnienie, służące
tego, by „pracodawca” w ogóle nie musiał za proletariusza
odprowadzać „ZUS-u” (dlatego też, o czym kiedyś pisałem, w
Polsce bizneswomen bywają sprzątaczki).
Jeśli
chodzi o ubezpieczenie społeczne, to jego polskie kwoty z punktu
widzenia małych (zwłaszcza jednoosobowych) oraz średnich
przedsiębiorstw faktycznie mogą wydawać się wysokie, zwłaszcza w
stosunku do niskich dochodów (a wymuszone samozatrudnienie czy
śmieciówki są też po to, by pracownikowi można było płacić
poniżej ustawowej płacy minimalnej). Niemniej jednak, i tak są one
znacząco niższe niż u naszych zachodnich czy południowych
sąsiadów… u których gospodarka opiera się na firmach dużych,
wręcz na wielkich koncernach, nie zaś małych i średnich
przedsiębiorstwach. Wracając do (k)raju nad Wisłą, niskie składki
na ubezpieczenia społeczne są jedną z głównych przyczyn
niewydolności dwóch systemów: emerytalnego oraz służby zdrowia.
Podobnie
rzecz ma się z podatkami. W Polsce praca, owszem, jest opodatkowana,
ale i tak na niższym poziomie niż w większości innych państw
unijnych. Inna bajka, że rodzimy system podatkowy jako całość
jest regresywny, tzn. znacznie bardziej obciąża obywateli mniej- i
średniozamożnych niż krezusów. Co jest winą przede wszystkim
poprzednich rządów Bezprawia i Niesprawiedliwości.
No
i te nieszczęsne wypłaty. O tym, że ciągle zarabiamy zbyt mało –
oczywiście po to, by wyzyskiwacze osiągnęli tym wyższe dochody,
pasożytując na harówie proletariatu – pisałem aż nazbyt
często, no i nadmieniłem to wyżej. Niestety, wbrew temu, co
twierdzą neoliberałowie i inni prawicowi zwolennicy nieludzkiego
systemu kapitalistycznego oraz jego patologicznych reguł, zależność
jest prosta – im w danym państwie niższe koszta pracy, tym niższe
zarobki. Czyli tym większa biedna, a nawet nędza większości
społeczeństwa, skontrastowana z szybkim bogaceniem się –
podkreślam: na CUDZEJ pracy! – garstki kapitalistów. Jeżeli
gospodarka danego kraju (jak, niestety, Polski) oparta jest na taniej
sile roboczej, a jego władze nie tylko nic nie robią, by stan ów
zmienić, ale jeszcze go podtrzymują, nie ma się co oszukiwać –
większość obywateli NIGDY się nie wzbogaci. Jest nie niemożliwe
przy niskich zarobkach – w kapitalistycznej Polsce jakże często
niewystarczających na przeżycie od pierwszego do pierwszego –
niskich składach na ubezpieczenia społeczne (przekładających się
w prostej linii na głodowe emerytury i renty oraz złą służbę
zdrowia) tudzież niskich podatkach (sprawiają, że jest mniej
środków na usługi publiczne, pozwalające, jeśli są darmowe lub
tanie, odciążyć domowy budżet).
Niestety,
przeżarci zwyrodniałym intelektualnie neoliberalizmem politycy
należący do rządzącego (k)rajem nad Wisłą od 1989 roku (z
przerwami w latach 1993-97 oraz 2001-05) obozu prawicy
postsolidarnościowej, prostych owych faktów pojąć nie chcą lub
nie potrafią. Toteż ciągle działają tak, by Polska pozostawała
rezerwuarem parobków dla reszty Europy, i jeszcze myślą, że
poskutkuje to jej rozwojem. Nie rozwojem, drodzy prawicowcy, lecz
regresem!
Komentarze
Prześlij komentarz