Przed rocznicą Powstania

Już jutro 1 sierpnia, czyli kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Z tej okazji będziemy mieli, jak co roku, patriotyczne fety, przemówienia Adriana i innych politykierów, z radiowych głośników popłyną powstańcze piosenki, stacje telewizyjne pokażą filmy dokumentalne (bądź udające dokumentalne) i fabularne o tymże zrywie, TVN24 już od jakiegoś czasu prowadzi cykl wywiadów z powstańcami, a Mike Tyson reklamuje jakiś produkt, mówiąc o Powstaniu (bez komentarza).
Jak każdego roku, najgorsze będą akademie z udziałem dzieci. Którym wmówiono – i, co przerażające, każe się publicznie powtarzać – iż Powstanie Warszawskie „było zwycięstwem”. Polskim, oczywiście „moralnym”. W istocie faktycznie było ono zwycięstwem – krótkofalowym Hitlera i długofalowym Stalina (na skutek likwidacji znacznej części podziemia niepodległościowego i spadku społecznego poparcia dla AK mógł on łatwiej zainstalować w Polsce przychylny sobie rząd, na co pozwolenie od zachodnich Aliantów uzyskał w 1943 roku w Teheranie). Z polskiego punktu widzenia była to klęska, i to dwuwymiarowa: polityczna oraz militarna. Polityczna, bo niby dym rozwiały się mrzonki przywódców Polskiego Państwa Podziemnego i – nieliczącego się dla Aliantów od czasu bitwy pod Stalingradem – tzw. rządu londyńskiego na temat samodzielnego przejęcia władzy w wyzwalanym przez Armię Czerwoną państwie; jednocześnie zniszczenie Warszawy na skutek Powstania przyczyniło się do radykalnego spadku społecznego poparcia dla AK, którą oskarżano, nie bez podstaw, o doprowadzenie do starcia stolicy z powierzchni ziemi i ułatwienia Stalinowi zainstalowania swojego rządu w Polsce. Militarna, ponieważ powstańcy zostali przez Niemców po prostu zmasakrowani; nie mogło zresztą być inaczej, skoro jedna sztuka broni palnej przypadała na DZIESIĘCIU żołnierzy AK, toteż większość z uczestników zrywu „uzbrojona” była w koktajle Mołotowa i bomby domowej roboty, rzadko kiedy eksplodujące. Posłanie nieomal bezbronnych ludzi na uzbrojonych po zęby, gotujących się do odparcia Armii Czerwonej Niemców świadczyło o kompletnym braku pomyślunku dowództwa Armii Krajowej.
W ogóle miało ono poważne kłopoty z oceną rzeczywistości, co w naturalny sposób w strukturze hierarchicznej, jaką jest wojsko (w tym partyzanckie), przenosiło się na żołnierzy. Krótko przed Powstaniem Warszawskim wśród AK-owców krążyły mapy… Imperium Słowiańskiego, jakie miało powstać na bazie wyzwolonej (oczywiście bez radzieckiej pomocy) spod hitlerowskiej okupacji Polski, która następnie miała podbić zachodnie terytoria ówczesnego ZSRR. Jedną z takich map przejął wywiad radziecki, a Stalin przekazał ją następnie Churchillowi jako dowód na obłąkanie Polaków. Z którego wielu z nas do dziś się nie wyleczyło.
Powstanie Warszawskie doprowadziło do zrujnowania stolicy Polski, śmierci kilkuset tysięcy ludzi (żołnierzy AK, Armii Ludowej, Armii Berlinga oraz cywilów), utraty militarnego i politycznego znaczenia przez Polskie Państwo Podziemne oraz, jako się rzekło, ułatwienia Stalinowi przejęcia władzy w (k)raju nad Wisłą (na czym Polska zresztą dobrze wyszła, bo gdyby do żłobu dorwała się przedwojenna sanacyjna „elita”, byłoby znacznie, ale to znacznie gorzej). Mówiąc krótko – porażka po całości.
O ludziach, którzy zadecydowali o wszczęciu Powstania, mam takie samo zdanie jak generał Anders, który twierdził, że należy ich postawić przed sądem. Za to jego uczestników uważam za bohaterów, którzy faktycznie walczyli, często bez broni z prawdziwego zdarzenia w ręku, z nazistowskim okupantem. Dla tych ludzi żywię ogromny szacunek i kiedy o nich pomyślę, odczuwam żal, że ich wysiłek poszedł na marne. Nie mam absolutnie nic przeciwko, żeby dopuścić ich do głosu, pozwolić, by opowiedzieli o swoich przeżyciach; należy to robić, ponieważ kolejna okazja na wysłuchanie tych świadków historii może się już nie nadarzyć.
Z obrzydzeniem za to patrzę na komercjalizację Powstania (vide reklama z Tysonem) czy używanie symboliki Polskiego Państwa Podziemnego, ze znakiem Polski Walczącej na czele, przez nacjonalistów, neonazistów i rasistów.
Przeraża mnie z kolei, że tę tragedię, jedną z największych w historii naszego kraju, prawica – i to bynajmniej nie tylko PiS-owska! – wykorzystuje propagandowo do promowania wojny i zabijania jako czegoś fajnego, przyjemnego, jako patriotycznej przygody będącej przy okazji rozrywką. Podejrzewam, iż młodzi powstańcy, idąc w bój, też tak myśleli… przynajmniej do momentu, gdy niemieckie kule i pociski artyleryjskie zaczęły rozrywać ich na strzępy.
Dzień jutrzejszy, 1 sierpnia, powinien natchnąć nas więc myślą, że najwyższą wartością jest pokój, bez zabijania i cierpienia, a zbrojna walka w sytuacji, gdy nie ma szans na zwycięstwo, jest zbrodniczą głupotą. O czym wiedział już Czyngis Chan.
Szkoda, że Borowi-Komorowskiemu i innym ludziom z dowództwa AK przed siedemdziesięciu czterema laty zabrakło owej wiedzy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor