Brawa dla Europarlamentu

Muszę przyznać, że wczoraj odczułem wielką ulgę. Jej przyczyną było oczywiście głosowanie w Parlamencie Europejskim, który odrzucił nową, zabójczą dla wolności i nieskrępowanej wymiany ludzkiego dziedzictwa intelektualnego oraz kulturowego dyrektywę o prawach autorskich w internecie. Przy czym bynajmniej nie miała ona chronić faktycznych interesów autorów publikowanych w Sieci dzieł i ich prawa do wynagrodzenia, lecz interesy wielkich korporacji (czytaj: ich prywatnych właścicieli, czyli kapitalistów), które jakże chętnie pasą się na harówie twórców i artystów. Toteż zwano ją, jakże celnie, ACTA2 i protestowano przeciwko niej, o czym za chwilę.
Do kresu internetu, jaki znamy, brakowało zaiste niewiele. Aż 278 europosłów głosowało za przyjęciem tej chorej dyrektywy, 31 wstrzymało się (przykładając rękę do uratowania sytuacji), zaś 318 poparło jej odrzucenie. Jak głosowali nasi rodacy zasiadający w Europarlamencie, przyznam szczerze, nie wiem – muszę dopiero poszukać tych danych – niemniej z tego, co się orientuję, i PiS-owcy, i Platformersi dyrektywę wcześniej popierali; cóż, nie ma absolutnie nic dziwnego w tym, że prawica jest przeciwko wolności, to wszak jej przyrodzona, naturalna cecha…
No dobra, ale dlaczego ów akt prawy był aż tak zły, i czemu tak bardzo cieszę się z powodu jego odrzucenia? Ano, głównie z powodu dwóch artykułów: 11 i 13. Pierwszy z nich zakazywał zamieszczania cytatów z materiałów linkowanych na stronach zewnętrznych. Mówiąc po ludzku, oznaczałoby to, że materiały te byłyby dla internautów znacznie mniej widoczne niż obecnie, a dostęp do nich utrudniany byłby przez wyszukiwarki takie jak Google i portale społecznościowe takie jak Facebook. Rąbnęłoby to głównie w mniejszych wydawców, promujących swoją działalność i – AUTORÓW, Z KTÓRYMI WSPÓŁPRACUJĄ!!! – głównie w social media właśnie. Drugą ofiarą (nie licząc, rzecz jasna, samych internautów, którym utrudniono by dostęp do poszukiwanych treści) byłyby małe niezależne ośrodki medialne, takie jak niektóre portale informacyjne czy tematyczne, które również rozpowszechniają swoje treści za pośrednictwem Facebooka i jemu podobnych ośrodków. Rzeczony przepis przewidywał wszelako wyjątki od tych reguł, korzystne rzecz jasna dla wielkich internetowych medialnych korporacji; te mogłyby bowiem wykupywać prawo do cytowanych treści (koszta czego zostałyby z całą pewnością przerzucone na nas, internautów, poprzez na przykład abonamenty). Jak łatwo się domyślić, doprowadziłoby to do całkowitej dominacji wielkich portali oraz gigantycznych koncernów wydawniczych, będących własnością najzamożniejszych kapitalistów, nad mniejszymi, niezależnymi ośrodkami medialnymi w Sieci.
Równie zły, a może jeszcze gorszy z czysto demokratycznego, wolnościowego punktu widzenia, był artykuł 13. Przewidywał on, iż strony umożliwiające użytkownikom przesyłanie własnych treści, np. YouTube, musiałyby zostać wyposażone w… automatyczną cenzurę, czyli w algorytmy, jakie blokowałyby materiały rozpoznane jako chronione prawem autorskim. A to znów byłoby na rękę wielkim korporacjom (mogłyby łatwiej wymusić płacenie za dostęp do treści, do jakich mają prawo), zarazem też ograniczałoby wolność słowa i swobodę przepływu informacji, bo wyeliminowałoby dostęp do wielu newsów. Właśnie ten artykuł delegalizowałby memy, a wraz z nimi całą samoistnie wyłonioną kulturę internetu. Inne jego skutki byłyby czysto absurdalne; ot, chociażby popularna kolęda Cicha noc musiałaby zniknąć z YouTube, gdyż prawa do niej stałyby się przedmiotem roszczeń iluś tam pazernych wytwórni.
Dobrze więc, bardzo dobrze się stało, że Europarlament odrzucił tę chorą dyrektywę!
Oczywiście jej zwyrodniałe przepisy stały się powodem do licznych protestów, w tym ulicznych, jakie odbywały się w Polsce i w innych państwach europejskich. Dalej, pod listem otwartym przeciwko dyrektywie, wzywającym Parlament Europejski do jej odrzucenia, podpisali się tacy ludzie jak Jimmy Wales (pomysłodawca Wikipedii) oraz Tim Berners (nie kto inny, a twórca sieci WWW).
Całe szczęście, że większość – jakkolwiek niewielka, jak zaznaczyłem na początku notki – europarlamentarzystów posłuchała głosu ludu, a nie głosu wielkich korporacji, wyzyskujących twórców i artystów oraz pasących się na odbiorach kultury i sztuki.
I żeby nie było – byłem, jestem i będę ZA ochroną i przestrzeganiem prawa autorskiego. Trzeba jednak pamiętać, iż powstało ono po to, by chronić autorów przed dyktatem ze strony nieuczciwych (bo uczciwi z autorami współpracują; wiem coś o tym) wydawców, jacy chcieliby paść się na ich pracy. Omawiana dyrektywa wymogu tego nie spełniała; przeciwnie, jeszcze obniżała pozycję twórców i artystów wobec wielkich koncernów. A małych, uczciwych wydawców praktycznie pozbawiała możliwości promowania twórczości współpracujących z nimi ludzi.
Toteż, jeszcze raz – brawa dla Europarlamentu!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor