Pokój ekstremistyczny
W Bristolu (miasto w Wielkiej Brytanii, gdyby ktoś nie wiedział) kilka dni temu aresztowana została osiemdziesięciotrzyletnia kobieta, była pastorka. Całkiem możliwe, że usłyszy zarzut terroryzmu albo politycznego ekstremizmu. Dlaczego? Ano, stała sobie na ulicy z transparentem nawołującym do zakończenia ludobójstwa w Gazie. Nie, nie było na nim żadnych antysemickich treści, jedynie wezwanie do tego, by nie mordować więcej ludzi. Ale to wystarczyło, aby starszą panią zwinąć. Jest bowiem „niebezpieczną ekstremistką”, „zwolenniczką Hamasu”, osobą „popierającą terroryzm”.
Takich dożyliśmy czasów. Jeśli ktoś sprzeciwia się masowym zbrodniom popełnianym w różnych miejscach świata – na przykład właśnie w Palestynie, choć nie tylko – może zostać aresztowanym i osądzonym przez aparat represji i nadzoru swojego państwa. W Niemczech za taką postawę liczyć się trzeba z pobiciem przez mundurowych, a także deportacją (jeśli jest się obcokrajowcem). Czarne listy i deportacje osób wzywających do pokoju to również obecne działania w USA pod władzą Trumpa. W Polsce też były zatrzymania i przemoc ze strony policji na pro-palestyńskich pokojowych demonstracjach, nie wspominając o tym, że za głoszenie pokoju i potępianie wojen można zostać określonym „ekstremistą”, „fanatykiem”, „antysemitą” (jeśli piętnuje się izraelskie zbrodnie wojenne), „ruską onucą”, „agentem Putina”, itd.
Innymi słowy, antywojenna, pokojowa postawa, potępianie zbrodni wojennych, ludobójstw i popełniających je rządów jest uznawane za „ekstremizm”, a nawet „terroryzm” i bywa karane w większości państw szeroko pojętego Zachodu (do którego chcą zaliczać się też władze Izraela; państwo to, jakkolwiek leżące na Bliskim Wschodzie, w okupowanej Palestynie, uznawane jest przez naszą propagandę za „zachodnie”).
Warunek jest jeden: zbrodniarzami, ludobójcami muszą być USA i ich sojusznicy (czytaj: Izrael), członkowie NATO i/lub europejskie mocarstwa postkolonialne. Zbrodnie – prawdziwe bądź urojone – rosyjskie, chińskie, irańskie, palestyńskie (o ile walka o niepodległość, a wręcz fizyczne przetrwanie może być uznana za zbrodnię) czy północnokoreańskie krytykować wolno, a nawet należy, najlepiej w sposób bezrefleksyjnie zgodny z amerykańską, izraelską, NATO-wską tudzież europejską propagandą.
Jako żywo przypomina to sytuację z Putinowskiej Rosji krótko po jej ataku na Ukrainę, kiedy gliniarze zgarnęli chłopaka za to, że miał przy sobie powieść Lwa Tołstoja Wojna i pokój (polecam, swoją drogą); słowo „pokój” w tytule owego arcydzieła uznano za polityczną prowokację.
Dokładnie to samo, o ile nie coś jeszcze gorszego, dzieje się teraz w naszej, rzekomo „demokratycznej” części świata. Na zdrowy rozum wydawałoby się, że krytykowanie wojen (poza obronnymi), ludobójstw, maskar, czystek etnicznych, mordowania kobiet i dzieci, gwałcenia, terroru czy innych tego typu koszmarów jest zawsze słuszne i uzasadnione, niezależnie od tego, kto się ich dopuszcza. Ale nie. Jeśli powyższe czyny popełniają „nasi” – czyli Amerykanie, Europejczycy, NATO czy Izraelczycy – potępiać ich zdecydowanie nie wolno. Jest to bowiem traktowane, zarówno przez państwowe aparaty represji, jak i propagandę, jako „ekstremizm”, „terroryzm” i ogólnie wroga działalność. Innymi słowy, nie wolno wzywać do zaprzestania zabijania ludzi przez którekolwiek państwo NATO bądź Izrael; można za to oberwać, nawet, jeśli jest się osiemdziesięciotrzyletnią byłą pastorką.
Ot, i to by było na tyle w dziedzinie zachodniej „demokracji” oraz „wolności słowa”…
Komentarze
Prześlij komentarz