Krócej, zdrowiej, wydajniej
Rusza rządowy pilotażowy program skrócenia czasu pracy do trzydziestu pięciu godzin tygodniowo (czyli z wolnym piątkiem, ujmując rzecz ogólnie), oczywiście bez zmniejszania wynagrodzenia. Zapisywać się mogą do niego firmy i instytucje, które chcą przetestować takie rozwiązanie.
Z hasłem tym do wyborów szła Lewica – jeszcze na jednej liście z Razem, które niestety oddzieliło się od lewicowego klubu w parlamencie – i, jak widać, udało jej się przepchnąć ten punkt swojego programu w koalicji rządowej. Mimo iż, jak przypuszczam, napotkała spory opór, i to pomimo faktu, że o skróceniu czasu pracy swego czasu wspominał też (przy czym nie wiem, na ile szczerze, acz przypuszczam, iż raczej kłamliwie) nie kto inny, pan Donald Tusk.
Tak naprawdę, nie jest to jakaś szczególna nowość. Są w Polsce przedsiębiorstwa i instytucje, jakie czas pracy skróciły same z siebie i są z tego zadowolone. Na świecie rozwiązanie to wdrożono – w ramach eksperymentu (jak na ten moment u nas) albo systemowo – w licznych państwach; w niektórych czas pracy skrócono, w innych tak go przeorganizowano, żeby pracownicy mieli więcej wolnego w poszczególne dni. A specjaliści od lat podkreślają, że jest to rzecz nader pozytywna, która w obecnych warunkach staje się konieczna.
Technologia jest w naszych czasach na tyle rozwinięta, że możemy pracować krócej z tą samą lub nawet jeszcze wyższą wydajnością niż wcześniej. W pięć lub sześć godzin dziennie da się zrobić więcej niż przez osiem dekadę bądź dwie temu, zarówno, jeśli chodzi o zajęcia fizyczne, produkcyjne, jak i biurowe czy usługowe. Nie ma więc powodu, żeby ludzie siedzieli w robocie dłużej, niż to konieczne; jest to generowanie „dupogodzin”, czyli czasu bezproduktywnego (nie ma co robić), który tak naprawdę jest bardziej męczący, a zatem szkodliwy dla zdrowia, niż wykonywanie obowiązków zawodowych.
Dalej, technologia sprawia, iż – w niektórych przynajmniej sektorach – zadań dla człowieka po prostu ubywa. Maszyny już dawno w znacznej mierze zastąpiły ludzi przy produkcji (człowiek tylko je programuje, nadzoruje oraz serwisuje), a obecnie coraz więcej obowiązków przejmuje tzw. „sztuczna inteligencja”. Czy to dobrze, czy źle, w tym miejscu nie oceniam, niemniej z faktami nie ma się co kłócić.
Tak zatem, rozwój technologiczny skłania do skracania czasu pracy, o ile go nie wymusza.
Kolejnym czynnikiem warunkującym słuszność owego rozwiązania są kwestie zdrowotne. Człowiek, który pracuje krócej, mniej się męczy, toteż jest najzwyczajniej w świecie zdrowszy, fizycznie tudzież psychicznie. Dzięki czemu mniejsze jest ryzyko wystąpienia chorób zawodowych (czyli mniej forsy idzie na ich leczenie w wymiarze makro), samo wykonywania zadań staje się zaś wydajniejsze (generuje wyższe zyski). Co ważne, na pracownika pozytywnie wpływa też to, że ma więcej czasu na zajęcia pozazawodowe, np. związane z rodziną, hobby czy czymkolwiek innym.
W skali społecznej widzimy kolejne pozytywy. Otóż, skrócenie czasu pracy może spowodować, iż wiele przedsiębiorstw zatrudni więcej pracowników. Spadnie zatem bezrobocie – a zatem i koszta systemowej walki z nim – oraz zmniejszy się skala ubóstwa (pod warunkiem, rzecz jasna, że kapitaliści nie będą wykazywali niechęci do płacenia wynagrodzeń). I właśnie z tego powodu, jak twierdzi wielu specjalistów, skrócenie czasu pracy jest lub wkrótce może się stać koniecznością. Coraz powszechniejsze wykorzystanie „sztucznej inteligencji”, jak również narastające problemy kapitalizmu (postępująca recesja w licznych państwach, w tym w Niemczech), sprawiają, iż widmo bezrobocia i wzrostu nędzy krąży nad poszczególnymi społeczeństwami; generowanie miejsc pracy jest jedną z najskuteczniejszych metod wychodzenia z takiego kryzysu.
Co stoi na przeszkodzie? Ano, zabetonowane umysły licznych kapitalistów i ich sługusów w postaci już to prawicowych polityków, już to prawicowych ekonomistów czy innych propagandystów nieludzkiego systemu. Chcą oni mianowicie, aby ludzie pracowali jak najdłużej (najlepiej bez przerwy), jak najciężej (mylą wysiłek wkładany w wykonywanie obowiązków zawodowych z wydajnością tegoż) i jak najtaniej (najlepiej za darmo, co często ma miejsce, w przypadku bezpłatnych staży chociażby). Innymi słowy, pragną powrotu dziewiętnastowiecznych reguł, i to raczej sprzed zniesienia pańszczyzny tudzież innych rodzajów formalnego niewolnictwa. Nie dociera do nich, że czasy już nie te.
Tym bardziej cieszyć się trzeba, że są lewicowi politycy, którzy wiedzą, czego potrzeba współczesnym społeczeństwom i gospodarce, i starając się wdrażać pozytywne, niezbędne rozwiązania, nawet jeśli początkowo zaledwie w ramach pilotażu. Cóż, od czegoś trzeba zacząć.
Komentarze
Prześlij komentarz