Czynnik zniechęcający

Według kapitalistów – na przykład tego obrzydliwca, co to go Donald Tusk do deregulacji zatrudnił – i prawicowców politycznych tudzież medialnych (a nawet, o zgrozo, naukowych, czy raczej pseudo-naukowych), do pracy zniechęcać mają świadczenia socjalne. W Polsce tychże prawie nie ma, toteż ich prawicowi przeciwnicy czepiają się tego, które akurat jakoś tam funkcjonuje, czyli 800 Plus. Pseudo-logika ich rozumowania jest taka, że człowiek, który otrzymuje czy to 800 Plus (program przeznaczony jest na pomoc dla dzieci, przypominam!), czy to zasiłek, czy jakiekolwiek inne publiczne wsparcie, ma się rozleniwiać, przeto nie chce mu się pracować. A raczej nie tyle pracować, ile zasuwać poza utratę tchu na fortuny kapitalistów.

Oczywiście jest to jedna wielka bzdura. Świadczenia socjalne, rzecz jasna te dobrze skonstruowane, do podjęcia zatrudnienia absolutnie nie zniechęcają. Przeciwnie, pomagają przetrwać trudną sytuację i znaleźć lepszą pracę lub rozkręcić własną działalność. Przykładem jest, istniejący w niektórych krajach, podstawowy dochód gwarantowany (zwróćcie uwagę, iż polscy apologeci kapitalizmu praktycznie o nim nie wspominają). Tam, gdzie go wprowadzono, okazało się, że jego beneficjentom pracowało się o wiele lepiej; jeśli ktokolwiek po jego otrzymaniu z zatrudnienia rezygnował, to głównie matki na czas opieki nad dziećmi. Nie brakowało za to osób, które właśnie po dostaniu tego świadczenia zaczęły (legalnie) pracować zawodowo, np. na własny rachunek lub też łatwiej im było zaleźć zatrudnienie, bo miały za co dojechać do miejsca pracy. Jest to też wspaniała opcja dla twórców i artystów, a także ogólnie wszystkich ludzi uprawiających tzw. wolne zawody, których stabilność bytowa pozostaje stale chwiejna (w Polsce ostatnio zaczyna się debata o zarobkach pisarzy – i bardzo dobrze!).

Oczywiście istnieją czynniki, jakie do pracowania zniechęcają, i to nawet straszliwie mocno. Chodzi, jak łatwo się domyślić, o zbyt niskie – w stosunku do kosztów utrzymania – płace, nazbyt często połączone z niestabilnymi formami zatrudnienia, czyli tzw. umowami śmieciowymi.

Jak doskonale wiemy, kapitalistyczni wyzyskiwacze i prawicowi reprezentanci ich interesów chcieliby, aby proletariusze zasuwali za jak najniższe kwoty, a już najlepiej całkiem za darmo (czemu służą chociażby bezpłatne staże), zaś wszelkie koszta pracy, z ubezpieczeniami społecznymi na czele, były przerzucone na ich barki.

Traktowany w ten sposób człowiek dostaje od klasy pasożytniczo-wyzyskującej czytelny sygnał, że jest tylko narzędziem, przedmiotem. Musi bowiem harować, harować, harować… a i tak nie stać go na zaspokojenie podstawowych potrzeb bytowych, swoich tudzież rodziny. Nadto ciągle słyszy, ile to szef „na niego przeznacza”, mimo iż to pracujący jest przez szefa stale okradany na wynagrodzeniu (na tym wszak polega wyzysk).

Jeśli człowiek tylko się męczy i ma z tego o wiele mniej, niż potrzebuje i oczekiwał, nic dziwnego, że się zniechęca, a motywacja leci na pysk. Pracownik taki robi to, co musi i nic poza tym, w dodatku tak, aby się nie przemęczać. Nie chodzi mi tu o bumelanctwo (zawsze karygodne, z wyjątkiem strajku), lecz o ograniczanie się do niezbędnego minimum. To naturalny odruch. Z kolei w firmach, gdzie istnieją różne rodzaje motywowania z pomocą dodatków płacowych, premii, itd., zatrudnieni pracują dużo chętniej, wydajniej i często jeszcze biorą na siebie dodatkowe zajęcia (sam znam taki przypadek).

Mówiąc krótko, do pracy zachęca jej opłacalność, natomiast zniechęca nieopłacalność. Ta pierwsza wynika oczywiście z jak najwyższych zarobków oraz ogólnie dobrych warunków zatrudnienia, no i oczywiście z wzajemnego szacunku między pracownikami a szefostwem. Świadczenia zaś socjalne w podjęciu dobrego zatrudnienia jak najbardziej mogą pomóc.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wieczór na SOR

Skarga na przestępcze metody stosowane przez zarząd Administracji Domów Mieszkalnych sp. z o.o. w Chełmku

Usiłują mnie zabić