Strach przed moto-smokiem
Na europejskim rynku motoryzacyjnym nasila się panika, ekspansja marek chińskich bowiem nie ustaje. Nie pomagają nawet takie rozwiązania jak cła nakładane (pytanie, na ile zgodnie z prawem) przez Komisję Europejską. Samochody rodem z Państwa Środka nadal są tańsze niż konkurencja z Europy, Japonii, Korei Południowej czy USA (Tesla na przykład), a wcale nie wydają się gorsze; spełniają też wszelkie nasze normy bezpieczeństwa oraz emisji spalin. Cieszą się więc coraz większym powodzeniem wśród kierowców w poszczególnych państwach, Polskę wliczając.
Warto zauważyć, że niektóre marki wcale nie mają chińskiego rodowodu. Przykładowo, MG to producent brytyjski, przed lat wykupiony i uratowany przez Chińczyków; w Wielkiej Brytanii nadal ma zresztą centrum rozwojowe. Inne, czysto chińskie koncerny, rozglądają się za miejscami pod budowę fabryk w Europie, co pomoże im ominąć cła… oraz pozyskać tanią siłę roboczą.
Rzecz jasna, auta nie są pierwszym rodzajem towarów z Chin, jakie wchodzą na europejskie rynki. Przecież powszechnie dostępna jest tamtejsza odzież, obuwie, różnorodne wyroby gospodarstwa domowego, nie wspominając o elektronice. Tyle, że rynek tej ostatniej i tak był mocno skolonizowany przez marki spoza Europy, np. z Japonii, Korei czy USA, toteż pojawienie się takich graczy jak Xiaomi, Huawei czy Lenovo (powstałe zresztą na ruinach IBM-a) nie wpłynęło jakoś szczególnie na sytuację tutejszych producentów. Z motoryzacją jest gorzej, gdyż w Unii Europejskiej od lat panował oligopol, w którym znaczący udział miały koncerny ze Starego Kontynentu, więc chińska konkurencja może im mocno zaburzyć szyki. Zwłaszcza, że niektórzy producenci, jak Volkswagen, przeżywają poważne trudności finansowe, a inni, np. Stellantis, wyraźnie nie wiedzą, co ze sobą zrobić.
Jeżeli chodzi o rozwój technologiczny, to Chińczycy poszli podobną drogą, co wcześniej Japończycy i Koreańczycy Południowi. Czyli uczyli się od Zachodu (szeroko pojętego), a przy tym pozyskiwali zachodnie technologie, modyfikowali je i na tej bazie tworzyli własne, nierzadko o wiele bardziej zaawansowane. Tak było z elektroniką, tak jest z motoryzacją. Jasne, zapłacili za to ogromną cenę, stając się na wiele lat rezerwuarem siły roboczej dla zachodnich koncernów i pracując w ich fabrykach, częstokroć przypominających obozy koncentracyjne. Teraz wygląda na to, że sytuacja może się odwrócić. Jednakże chiński model gospodarczy (obecnie najlepszy na świecie) nastawiony jest na długofalowy rozwój (a nie na pozyskiwanie maksymalnych dochodów w jak najkrótszym czasie) i możliwie sprawiedliwe dystrybuowanie jego efektów, co w konsekwencji daje temu państwu ekonomiczne zwycięstwo.
Zachodni kapitał (na przykładzie motoryzacji widać to bardzo wyraźnie), podobnie jak japoński czy ostatnio koreański, przegrywa jeszcze jednym – klienci, nabywając poszczególne produkty, płacą nie tylko za ich jakość, ale przede wszystkim za markę. Logo spekulacyjnie zawyża ceny, coraz mniej atrakcyjne dla poszczególnych osób; dziki kapitalizm, wchodzący w kolejny kryzys, nie poprawia naszej kondycji ekonomicznej, a wręcz przeciwnie. W przypadku produktu chińskiego płaci się za materiały, siłę roboczą, transport, dystrybucję, marże, a za logo – w dalece mniejszym stopniu. I dlatego wyroby owe mają atrakcyjne ceny, nawet te, które jakościowo nie ustępują zachodniej konkurencji, coraz tandetniejszej zresztą.
Wracając do sektora motoryzacyjnego, to chyba większość obecnych na rynku koncernów nie wyciągnęła wniosków z sukcesu rumuńskiej Dacii, która jest tańszą marką należącą do koncernu Renault (auta tegoż też nie są przesadnie przecenione), a jej pojazdy cieszą się gigantycznym powodzeniem również na rynkach, gdzie… nie miały być sprzedawane, gdyż uznano je za zbyt tanie. Okazało się jednak, iż kierowcy niekoniecznie chcą przepłacać za wodotryski, za to w pełni odpowiadają im samochody atrakcyjne cenowo, niedrogie w eksploatacji i praktyczne. Takie właśnie są Dacie. Inne marki – choć nie wszystkie – nieraz sztucznie zawyżały ceny, usiłując się lansować u bogatszych klientów lub udawać segment premium… no to teraz rynkowo obrywają od Chińczyków.
Czy sam kupiłbym chiński samochód? Nie wiem, żadnym jeszcze nie jeździłem, nadto nie zamierzam w bliżej określonej przyszłości wymieniać swojego europejskiego. Ale kto wie, jak świat wyglądał będzie za kilka czy kilkanaście lat?
Komentarze
Prześlij komentarz