Emeryci w purpurze

Bogaty emeryt. W Polsce brzmi jak oksymoron, ponieważ zdecydowana większość nadwiślańskich osób na emeryturze otrzymuje świadczenie na zbyt niskim poziomie, by się utrzymać. Toteż albo podejmują pracę – o ile zdrowie im na to pozwalaj, a często nawet w sytuacji, gdy nie pozwala – albo nie stać ich na żywność, leki, opłaty… Jest to wina przede wszystkim rządu AWS-UW, czyli dzisiejszego POPiS-u, i jego deformy systemu emerytalnego z końca XX wieku. Dla niejednego proletariusza, który całe życie ciężko, uczciwie pracował, żałosne pieniądze, jakie dostaje po zakończeniu pracy, są niczym policzek wraz z plunięciem w twarz.

Grup zawodowych, które mogą liczyć na w miarę przyzwoite emerytury, jest w Polsce zaledwie kilka (mowa oczywiście o świadczeniach uczciwie wypracowanych, poprzez stabilne formy zatrudnienia i odprowadzanie składek), i są to najczęściej te, których praca wiąże się ze szkodliwością oraz zagrożeniem dla zdrowia i życia.

Jest wszelako jeden wyjątek. Czyli grupa pobierająca bardzo wysokie – w porównaniu z resztą społeczeństwa – świadczenia emerytalne, zarówno od państwa, jak i od organizacji, w jakiej ludzie ci siedzieli (niektórzy może i pracowali). Są to kościelni hierarchowie, czyli biskupi i kardynałowie.

Ażeby nimi zostać, muszą najpierw przejść wszystkie stopnie kościelnej kariery, czyli być księżmi. W Polsce ksiądz, który pracuje w oparciu o umowę o pracę (np. na uczelni, w szkole czy innej instytucji), odprowadza składki na ubezpieczenie emerytalne jak każdy inny pracujący (ma za to znaczne ulgi podatkowe, co wszelako nie jest tematem dzisiejszej analizy), Ten zaś, co prowadzi tylko działalność duszpasterską, płaci jedynie 20 proc. składki na ZUS, pozostałe 80 proc. fundowane jest z, nomen omen, Funduszu Kościelnego – czyli z NASZYCH PIENIĘDZY, gdyż na fundusz ów składają się wszyscy podatnicy. Innymi słowy, to państwo (czyli MY) dopłaca księżom do emerytury, mimo iż składki w pełnej wysokości powinien za nich płacić pracodawca w postaci Kościoła katolickiego. Z kolei osoby duchowne nieuzyskujące żadnych dochodów, np. członkowie zakonów kontemplacyjnych, misjonarze, itd. mają składki w całości opłacane z Funduszu Kościelnego, przy czym podstawą wymiaru jest kwota minimalnego wynagrodzenia.

Rzecz jasna, im wyżej w kościelnej hierarchii dany człenio stoi, tym wyższe ma zarobki, a zatem i wyższą emeryturę. Kiedy więc ksiądz kończy posługę w stopniu biskupa, jego świadczenie emerytalne OD PAŃSTWA (czyli z powszechnego systemu emerytalnego) przekracza 10 tys. zł miesięcznie. Jeśli facet pełnił funkcje państwowe, np. był kapelanem polowym Wojska Polskiego, dostaje jeszcze emeryturę generalską (ciekawe, czy Głódź ją przepija?). Przypomnę, że środki na „standardową” biskupią emeryturę pokryte są w większości z Funduszu Kościelnego, czyli to myśmy je opłacili.

To nie wszystko. Biskupowi-emerytowi przysługuje bowiem jeszcze kościelne świadczenie, oczywiście ufundowane przez wiernych (tu akurat słusznie; na potrzeby związków wyznaniowych składać się powinni ich członkowie). Jest ono CO NAJMNIEJ równie wysokie, jak „zwykła” emerytura, a purpurat w stanie spoczynku dostaje je wraz z infrastrukturą bytową, o jakiej zdecydowana większość proletariuszy może jedynie pomarzyć. Przypuszczam, że szczególnie zasłużeni, chociażby w dziedzinie tuszowania zbrodni pedofilskich kleru, hierarchowie kościelni po przejściu na emeryturę są tym szczodrzej wynagradzani w pieniądzach i luksusach.

Jak to wszystko ma się do sprawiedliwości społecznej, oceńcie sami(e).

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Złodziej, karierowicz, prezes

Zgon fanatyczki

Bez zasług