Prawica i katastrofa
Na ocenę działań rządu w sprawie powodzi przyjdzie jeszcze czas… aczkolwiek wygląda na to, że lepiej spisały się osoby obywatelskie i samorządy. Tymczasem premier Donald Tusk oskarżany jest (nie tak znowu bezpodstawnie) o zlekceważenie zagrożenia powodziowego. Szef rządu broni się w mediach, twierdząc, że początkowo prognozy pogody nie wyglądały niepokojąco. No i tu dochodzimy do sedna sprawy.
Dla Donalda Tuska może i faktycznie nie były one niepokojące (niekoniecznie zresztą musiał je śledzić, ma inne sprawy na głowie, z czego akurat nie kpię)… lecz dla jego doradców oraz poszczególnych ministrów (środowiska i klimatu, obrony… a nie, na Kosiniaka-Kamysza to nie ma co liczyć) powinny. Wszak nie bez kozery rozsyłano alerty ostrzegające nie tylko przed ulewami, ale też przed występowaniem zbiorników wodnych z brzegów; czyli zagrożenie było.
Nie rozstrzygam tutaj, czy sam Donald Tusk sprawę olał, ale widać wyraźnie, iż obecny rząd i stojąca za nim, w większości prawicowa koalicja parlamentarna najwyraźniej nie czują, o co chodzi z katastrofą klimatyczną (która, że tak przypomnę, następuje). Naukowcy, wspierani przez aktywistów, od dawna ostrzegali, że jednym z jej przejawów będą ekstremalne zjawiska pogodowe i ich gwałtowne zmiany – przykładowo, upały i susze błyskawicznie przechodzące w znaczące ochłodzenia i deszcze powodujące podtopienia oraz powodzie; tak właśnie się stało, nie tylko w Polsce oczywiście. O tym, że będzie tylko gorzej, politycy milczą… konkretnie, ci prawicowi.
W przypadku PO, a także Nowoczesnej i PSL-u (nie wiem, jak jest z Polską 2050) widzimy znaczącą ignorancję w kwestii klimatycznej. Może nie tyle złą wolę, ile właśnie intelektualne zamknięcie na to, co się dzieje z naszą planetą. Politycy tych formacji podczas kampanii wyborczych rzucą nośne hasełka, trochę pogadają… i na tym koniec. Kiedy zaś dojdą do władzy, okazuje się, że nie zdają sobie sprawy z zagrożeń powodowanych przez katastrofalne zmiany klimatu. Być może wiedzą coś o katastrofie klimatycznej, sądzę wszelako, iż w myśleniu o niej zatrzymali się na założeniu, że dopiero ona nastąpi… choć przecież już się rozpoczęła.
To prawica umiarkowana (na przykładzie polskiej, acz w innych państwach, jak przypuszczam, jest podobnie), bo skrajna zachodzeniu katastrofy klimatycznej albo zaprzecza, traktując ją jako „lewacki spisek”, albo uznaje za coś… pozytywnego (bo kiedy stopią się lodowce, rzekomo łatwiej będzie przepłynąć łódką z Europy do Ameryki Północnej… ale o tym, że obu kontynentów może już wtedy nie być, a na pewno nie w obecnej postaci, prawole milczą). Na poparcie obu tych pseudo-tez podają straszliwie idiotyczne niby-argumenty, które jednak padają na – jak podejrzewam, nieaktywne, być może w atrofii – mózgownice ich wyznawców.
Skoro już przy tym jesteśmy, wiele osób, głównie o prawicowych (umiarkowanie i skrajnie) przekonaniach, katastrofę klimatyczną ignoruje, zaprzecza jej, mimo iż ma przed oczyma jej skutki. Tak samo, pamiętam, niedawno przecież było z pandemią COVID-19; sam znam takich, co twierdzili, że choroba ta „nie istnieje” albo „nie jest groźna”, pomimo że wokół nich zarażali się nią i dokładnie na nią umierali ludzie. Cóż, nie ma dowodów na to, że człowiek jest istotą rozumną…
Wracając do prawicowych (głównie skrajnie, acz co poniektórych umiarkowanych też to dotyczy) polityków tudzież rozmaitych ideologów (pseudo-naukowców typu Balcerowicz wliczając), to kwestionują oni katastrofę klimatyczną z bardzo prostego powodu. Otóż, jak wielokrotnie pisałem, spowodowała ją chciwość kapitalistów, przejawiająca się już to w rabunkowej eksploatacji zasobów naturalnych, już to w niszczeniu środowiska poprzez między innymi masowe zanieczyszczanie powietrza, gleb, wód… Wszystko oczywiście dla krótkoterminowych zysków. Aby zatrzymać tragedię – o ile w ogóle jest to możliwe, gdyż w kwestii tej wśród naukowców narastają coraz poważniejsze wątpliwości – konieczne jest całkowite odejście od dzikiego kapitalizmu, nastawionego wyłącznie na eksploatację i produkcję, oraz od wykreowanego przez klasę pasożytniczo-wyzyskującą konsumpcjonizmu. Taka transformacja, jak łatwo się domyślić, oznaczałaby zmniejszenie bądź nawet utratę gigantycznych zysków przez kapitalistów.
A na to prawicowi politykierzy i ideolodzy pozwolić nie zamierzają, pozostają wszak pachołkami klas pasożytniczo-wyzyskujących. Wolą więc zginąć razem z nimi (i, niestety, z całym naszym gatunkiem oraz wieloma innymi), niż uznać, że zaistnienie cienia szansy na przetrwanie ludzkości wymaga, by na konta kapitalistów przestały spływać niewyobrażalne dla większości z nas pieniądze, czerpane z niszczenia planety.
Komentarze
Prześlij komentarz